Wielomski: Marksizm i marksizm kulturowy

Encore une fois: Marksizm to ideologia, wedle której ukoronowaniem materialistycznie pojmowanych dziejów, rozumianych jako walka klas o własność, będzie społeczeństwo bez własności prywatnej.
Dlatego pojęcie „marksizmu kulturowego” jest wewnętrzną sprzecznością, gdyż tzw. marksiści kulturowi (pod pojęciem tym rozumie się w Polsce feministki, LGBT, postmodernistów, etc) dążą do rewolucjonizowania świata idei, odrzucenia naszej tradycji i religii, ale nie podważają istnienia własności prywatnej. Ten, kto uznaje własność prywatną nie jest i nie może być marksistą, cokolwiek by nie wygadywał na temat Boga, religii, płci, tolerancji, etc.
Pojęcie „marksizmu kulturowego” jest wewnętrzną sprzecznością także z powodu logiki samego marksizmu, ponieważ Marks uczy, że „baza” (własność) determinuje „nadbudowę” (świat idei). Jak więc świat idei mógłby być marksistowski przy zachowaniu własności prywatnej i kapitalistycznego systemu produkcji?
Czy dla polskiej prawicy naprawdę jest to tak trudne do zrozumienia?
Adam Wielomski
Click to rate this post!
[Total: 11 Average: 4.6]
Facebook

13 thoughts on “Wielomski: Marksizm i marksizm kulturowy”

  1. Marks zatem też nie był marksistą, ponieważ uznawał, że komunizm jako cel ostateczny można osiągnąć na drodze socjalizmu. A socjalizm jako faza pośrednia uznawał przecież istnienie własności prywatnej, bo bez niej nie byłoby mowy o jakiejkolwiek redystrybucji dóbr.

    I problem rozwiązany: marksistów nie ma, bo tak wskazuje nam socjalistyczny ekwiwalent paradoksu Zenona.

    Zresztą Marks nie mógł podważać istnienia własności prywatnej, skoro chciał ją przecież znosić.

    1. W socjalizmie u Marksa własności już nie będzie, to moment gdy zostanie upaństwowiona, ale jeszcze nie uspołeczniona.

      1. Problem nadal pozostaje, gdyż w praktyce, kiedy ruch polityczny nie jest na tyle silny, aby jedną ustawą znacjonalizować całą własność i musi robić to na raty bądź fragmentarycznie, rozkładając cały proces w czasie, też można mu wypominać, że nie jest dostatecznie marksistowski. Wszak nie osiągnął nie tylko, ani samego uspołecznienia własności, ale też nawet pełnej jej nacjonalizacji, mimo iż stawia pomniki Marksowi czy w każdej szkole wciska tegoż popiersie.

        Tak jak Achilles nigdy nie dogoni żółwia, tak socjalista nigdy nie będzie w praktyce dostatecznie marksistowski ze swoim socjalizmem dnia powszedniego, by zasłużyć na wiadome miano. Zresztą już sam Marks odżegnywał się od swoich co bardziej krewkich zwolenników we Francji, dowcipnie stwierdzając:

        „Wszystko, co mogę w związku z tym powiedzieć o sobie, to że nie jestem marksistą.”

        Ostatecznie należy więc zapytać, ile trzeba z marksistowskiego imaginarium zaczerpnąć (i co konkretnie), aby móc się odpowiednio tytułować. Kiedy słyszę dziś retorykę o kapitalizmie tworzącym wewnętrzne sprzeczności, które lada moment mają go rozsadzać, to nie będę dochodził inspiracji u Hegla – chociaż na upartego mógłbym, a jednak u marksistów. Skoro te narracje nie umarły i wciąż ktoś je wyciąga w nowych kontekstach, to marksizm zmutował, ale wciąż pozostaje przy życiu.

        Od dłuższego czasu czytam tutaj, że marksizm kulturowy miał być jakimś stereotypem wymyślonym i upowszechnianym przez amerykańskich neokonów, tymczasem łatwiej jego wpływy w Polsce wytłumaczyć zjawiskiem pospolicenia nazw marketingowych. Na czym to polega? Wikipedia opisuje to następująco:

        *Pospolicenie nazw marketingowych – proces stopniowego przekształcania się nazw własnych produktu lub firmy w pospolite, używane jako synonimy nazw całej grupy produktów danego typu, np. rowery, adidasy, czy pampersy[1]. Zwykle zjawisko takie zachodzi dla marek, które mają dominującą pozycję na rynku lub są prekursorami jakichś produktów[2]. Konsekwencją może być jednak utrata rynkowej tożsamości przez taką markę.*

        Ten sam proces przeszedł marksizm, stając się synonimem dla wszelkiej maści socjalizmów i częściowo tracąc dawną tożsamość. Stało się tak, podobnie jak w innych przypadkach dlatego, że spośród wszystkich ruchów lewicowych jedynie marksiści wytworzyli wystarczająco silny brand, wykorzystany następnie jako podkładkę pod państwowe ideologie bloku wschodniego, co jeszcze bardziej go rozpropagowało w ludzkiej świadomości.

        W dodatku jeżeli Zeitgeist powoduje, że możemy mieć kłopoty w miejscu pracy za niepofatygowanie się na Paradę Równości, tak samo jak kiedyś mogliśmy je mieć za olanie czy wyśmiewanie się z pochodu pierwszomajowego – jeżeli feministki wraz z intersekcjonalistami wciskają nam jakieś wyrównawcze parytety dla grup specjalnej troski jak niegdyś punkty za pochodzenie premiujące dzieci chłoporobotników, to najprościej skojarzyć to z praktycznym działaniem dawnej ideologii, uznając, że to jest to samo, tyle, że w przebraniu i odniesieniu do kogoś innego, z inaczej rozłożonymi akcentami dostosowanymi do dzisiejszej mentalności. Łatwiej nauczyć się na to reagować, gdy ma się już jakieś doświadczenia z przeszłości, niż kiedy przedstawia się sytuację jako całkowicie bezprecedensową. Europa Środkowo-Wschodnia ma doświadczenia jeszcze z czasów żelaznej kurtyny, zatem nie widzę więc sensu walki z m.k. jako stereotypem, bo konfuduje to tylko obronę.

        Oczywiście znacząco pomaga w utrwalaniu takich skojarzeń, kiedy prezydent Komisji Europejskiej, Jean-Claude Juncker celebruje z wielką pompą dwusetną rocznicę urodzin Karola Marksa, gdyż można uznać taki gest za nieoficjalne potwierdzenie nieformalnej ideologii Unii Europejskiej. Niby wszystko takie nowoczesne i postępowe, geje, postmoderniści, feministki – a ostatecznie i tak całemu temu barachłu patronuje figura Marksa, od którego nikt się znacząco nie odcina, tylko wszyscy podkreślają jego zasługi.

        Zresztą z samym postmodernizmem nie byłoby większego problemu, gdyby pozostał on jedynie kierunkiem w sztuce czy architekturze. Kłopot polega na tym, że nawet on nie jest już czystym, neutralnym sceptycyzmem, lecz został utemperowany już przez teorię krytyczną szkoły frankfurckiej. Tak więc, kiedy ostatecznie przychodzi się jakoś deklarować politycznie, postmodernista skłania się za jakimiś formami egalitaryzmu i lewicowymi mrzonkami. Można sobie występować przeciw rozumowi całe tygodnie, ale ostatecznie gdy trzeba coś postanowić na gruncie politycznym, pogrobowcy Marksa stanowią wciąż atrakcyjną alternatywę.

        1. Wszystko fajnie, tylko że „marksizm kulturowy” nadal nie jest marksizmem, ponieważ:
          1. Marks i marksiści mieli ogółem wywalone na zmiany kulturowe społeczeństwa, zwłaszcza na takie zmiany serwowane przez „marksistów kulturowych”, o których nawet pewnie nigdy nie pomyślał, a jeśli nie mieli wywalone to relatywizowali znaczenie tych zmian stawiając za priorytet zmiany społeczno-ekonomiczne, czyli uspołecznienie gospodarki.
          2. „Marksiści kulturowi” mają wywalone na priorytety społeczno-ekonomiczne marksistów uznając za priorytet zmiany kulturowe, które nigdy nie przyśniły się ani Marksowi, ani dawnym marksistom.
          Wniosek jest taki, że marksizm i „marksizm kulturowy” nie mają żadnego punktu stycznego między sobą.
          „Ten sam proces przeszedł marksizm, stając się synonimem dla wszelkiej maści socjalizmów i częściowo tracąc dawną tożsamość. Stało się tak, podobnie jak w innych przypadkach dlatego, że spośród wszystkich ruchów lewicowych jedynie marksiści wytworzyli wystarczająco silny brand, wykorzystany następnie jako podkładkę pod państwowe ideologie bloku wschodniego, co jeszcze bardziej go rozpropagowało w ludzkiej świadomości.”
          To jest błąd, ponieważ „marksizm kulturowy” nie jest socjalizmem, ponieważ „marksizm kulturowy” odnosi się do inżynierii tożsamości, obyczajowości i kultury, jego domeną nie jest kwestia robotnicza. Nawet jeśli wśród nich znajdą się jacyś socjaliści to niczego nie zmienia, to tak jakby uznać nacjonalistów, czy katolików za socjalistów dlatego, że wśród nich część podziela poglądy socjalistyczne (wśród nacjonalistów wszelkie nurty NS, wśród katolików choćby teologia wyzwolenia, której w sumie bliżej do marksizmu). Kooperacja „marksistów kulturowych” z wielkim kapitałem obala mit o socjalistycznym charakterze „marksizmu kulturowego”. To, że w tym ruchu występują socjaliści, jak i wpływy świata biznesu świadczy jedynie o tym, że „marksizm kulturowy” zrzesza szerokie spektrum ludzi z różnymi poglądami społeczno-ekonomicznymi, dla których podstawą jest zmiana kulturowa (czyli wspakultura-dekadencja), a nie przemiany społeczno-ekonomiczne zmierzające do emancypacji świata pracy, podczas gdy Marks i marksiści za podstawę uważali emancypację świata pracy, a kultura dla nich jest tylko dodatkiem.
          ———
          Jaki wniosek z tego wypływa? Że „marksizm kulturowy” nie jest marksizmem, ani socjalizmem, bo dotyczy on innych płaszczyzn socjologicznych niż marksizm i socjalizm. Z tego samego powodu „marksizm kulturowy” nie jest nawet „podobny” do tych dwóch ideologii, po prostu żeby być „marksistą kulturowym” można być za centralnym planowaniem, można być za ekonomiczną trzecią drogą, można być nawet libertarianinem ekonomicznym.

          1. 1. I między innymi dlatego właśnie ostatecznie przegrali. Nastąpiła rewizja ich myśli przygotowana przez ludzi wychowanych na ich ideach, którzy doszli do wniosku, że skoro nastąpiła zdrada proletariatu, w walce przeciw kapitalizmowi należy oprzeć się na innych grupach społecznych. Dzisiaj resentymenty wobec kapitalizmu przejawia w największym stopniu część inteligencji składającej się ze znudzonej mieszczańskim trybem życia klasy średniej, więc to dla niej wymyśla się różne cuda-niewidy usprawiedliwiające daleko posunięte zmiany społeczne. Pozostali to różni aktywiści utrzymujący się z mecenatu sfery publicznej, potrzebujący budżetówki, bez której nie mieliby na rynku nic do zaoferowania. To po prostu ideologiczni cyngle do wynajęcia. Dla nich ważne, aby mieć jakąkolwiek wielką sprawę do walki, stają więc w obronie takich czy innych grup społecznych, wpływają na politykę i są żołnierzami NGOsów.

            2.No właśnie mają, bo marksizm kulturowy nie jest wcale neutralny względem gospodarki. Weźmy taką ideologię gender – niby można sobie wymyślić kilkadziesiąt płci kulturowych, no i co z tego? W praktyce okazuje się, że może wynikać dużo, bo gdy zechce się wprowadzać to w życie, okazuje się, że trzeba zacząć od tworzenia osobnych toalet (bo dla kobiet i mężczyzn nie wystarczą), ktoś musi konsultować zmiany w infrastrukturze, więc pojawiają się nowe stanowiska dla speców od gender studies, których trzeba zatrudnić a płaci na ogół podatnik albo korporacje, które chcą się podporządkować nowym społecznym normom.

            Ostatecznie przecież te zmiany obyczajowe przekładają się na regulowanie również rynku w określoną stronę. Dobrym przykładem jest przemysł filmowy: ostatnio do wszystkiego, nawet zwykłej odmóżdżającej rozrywki wprowadza się na siłę odpowiednie przekazy, pomimo tego, że u widzów nie ma na nie popytu a część nawet się temu sprzeciwia i bojkotuje tego rodzaju produkcje.

            3. Część tego m.k. jest otwarcie socjalistyczna, bo czym innym są postulaty feministek dotyczące usunięcia tzw. luki płacowej (wage gap) między kobietami a mężczyznami? Odtąd nie rynek ma decydować, kto ile zarabia, nie jednostki mają negocjować swoje płace, tylko pojawiają się pomysły, by regulować to wszystko prawnie, tj. wprowadzić polityczną kontrolę zarobków.

            Wszędzie zresztą gdzie peroruje się o jednych grupach poszkodowanych przez inne, w domyśle ma się na myśli jakieś rekompensaty, czyli redystrybucję dóbr bądź ograniczanie innym dostępu do rynku przez wyniesienie przywilejami politycznymi tych, którym się to należy z racji ich pokrzywdzenia. Przecież tego wszystkiego nie rozkręca się dla darmowego „przepraszam” a z myślą o wyzyskaniu całej reszty, co jest chlebem powszednim polityki.

          2. Ale sam Marks także kooperował z kapitałem (mecenat Engelsa).Z drugiej strony jednak nie uważał siebie za,,marksistę”-fakt.

            1. Kooperacja z kapitałem nie zmienia faktu odmienności priorytetów marksistów i „marksistów kulturowych”. Dla Marksa i dla tych pierwszych współpraca z kapitałem oznaczała, że kapitaliści pod koniec i tak sprzedadzą sznur, na którym zostaną powieszeni. Ci drudzy w ogóle nie walczą z kapitalizmem, a nawet przeciwnie – kapitalistom odpowiada ta dekadencja, ponieważ lepiej im jest działać w społeczeństwie relatywizmu moralnego, w którym dewianci są nowym rynkiem zbytu, mają zapotrzebowanie na nowe towary, druga sprawa to taka, że LGBT staje się tematem zastępczym mającym odwrócić uwagę opinii społecznej od problemów socjalnych różnych środowisk (np problemów związanych z mafią lokatorską), czy choćby związanych z masowym importem taniej siły roboczej z zagranicy i wszystkich innych problemów, do których między innymi przyczynia się zachłanność wielkiego kapitału lub rodzimych januszy biznesu.

      2. „W socjalizmie u Marksa własności już nie będzie, to moment gdy zostanie upaństwowiona, ale jeszcze nie uspołeczniona.”

        Nieprawda. Brak istnienia własności prywatnej nie oznacza braku istnienia własności w ogóle. Dopiero właśnie owo „uspołecznienie” ma być pełnym brakiem własności.

  2. Ale przecież sam pan profesor kiedyś wspominał o jakimś ruchu, który można byłoby określić jako „marksizm kulturowy”, ale że ów nie był tym co zwolennicy pana Karonia uważają za „marksizm kulturowy”!

      1. Prof. Richard Wolff powiedział w jakimś wywiadzie,że marksizm kulturowy jest pochodną określenia bolszewizm kulturowy wymyślonego już przez hitlerowców w lll Rzeszy w celu zdyskredytowania całej ówczesnej lewicy.Nie ma natomiast tego pojęcia u Marksa,ani u marksistów.Mozna więc,jak rozumiem,przypisywać marksizmowi co najwyżej zainteresowanie sfera kultury,a raczej jej rola w rozwoju społeczeństw,a nie mówić o „marksizmie kulturowym” i tworzyć byty ponad miarę?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *