Wielomski: Prywatni monopoliści przeciwko Trumpowi

Prezydenturę Donalda Trumpa można oceniać różnie. Nowością, którą wniosła, była regularna wojna wypowiedziana urzędującemu prezydentowi USA przez prywatnych monopolistów. Mam na myśli sieci społecznościowe… W przypadku wielokrotnego cenzurowania – a w końcu likwidacji konta na Twitterze – Donalda Trumpa nie chodziło o kasatę przysłowiowego Kowalskiego czy Smitha, lecz urzędującego prezydenta supermocarstwa.

Cenzura w sieci

Każdy, kto posiada konto w mediach społecznościowych, wcześniej czy później zaczyna sobie zdawać sprawę, że panuje tutaj mocno limitowana wolność słowa i jest wiele tematów oraz słów-kluczy, których nie wolno używać. Głośna była swojego czasu sprawa sklepu z częściami rowerowymi na FB, bezustannie banowanego za pojawiające się na fanpage’u słowo „pedał”. Automat banował sklep raz za razem, a bezmózgi anonimowy cenzor nie dostrzegł, że słowo to może być zarówno obelżywe, jak i stanowić nazwę części rowerowej, w zależności od kontekstu.

Miałem podobną przygodę na FB: dostałem dwudniowego bana za krytyczne uwagi o belgijskim naziście i kolaborancie Léonie Degrelle’u, ponieważ post ten okrasiłem jego zdjęciem w mundurze Waffen-SS. Oczywiście to też głupi automat. Jednak co raz słyszymy, że konta polityków, komentatorów i zwykłych użytkowników są likwidowane za wpisy „niespełniające standardów społeczności”, jak się to eufemistycznie nazywa. Wiele stron i telewizji internetowych, prawicowych i chrześcijańskich, twierdzi, że media te drastycznie ograniczają widoczność prowadzących do nich linków, co zmniejsza oglądalność. Łatwo to zweryfikować administratorom, mającym podgląd do statystyk, którzy widzą nagle spadającą liczbę odsłon z przekierowań. W przypadku wielokrotnego cenzurowania – a w końcu likwidacji konta na Twitterze – Donalda Trumpa nie chodziło jednak o kasatę przysłowiowego Kowalskiego czy Smitha, lecz urzędującego prezydenta supermocarstwa.

 

Czy istnieją monopole prywatne?

Ortodoksyjni liberałowie twierdzą, że monopol istnieje wtedy, gdy podmiot ma prawny monopol na swoją działalność. Z definicją tą trudno jest się zgodzić, ponieważ istnieją także monopole bez prawnej osłony. Jeśli podmiot kontroluje 90–95 proc. rynku, a koszty wejścia na rynek są gigantyczne, to mamy do czynienia z monopolistą. W gospodarce pozbawionej nadzoru państwa dyktuje on ceny i nie dba o produkt.

W mediach społecznościowych monopolista posiada nie tylko ogół reklamodawców, ale co za tym idzie, łatwo może przekształcić się w projekt ideologiczno-polityczny. Twitter i FB są monopolistami zideologizowanymi. Na tym drugim uprzywilejowani użytkownicy i treści to te promujące świat Marka Zuckerberga, czyli kosmopolityczny liberalizm z silnym elementem „politycznej poprawności”, szczególnie w sprawach LGBT. Konta osób publicznych i prywatnych o innych poglądach są represjonowane i likwidowane, a zasięgi adresów internetowych redukowane. Tak medium społecznościowe pozwala pewnym ideom reprodukować się, a inne wycisza. W ten sposób niektóre z nich są banowane (dosłownie), a inne propagowane z błogosławieństwem prywatnego monopolisty.

Teza ortodoksyjnych liberałów, że ruchy takie są przeciwne interesom ekonomicznym właścicieli jest fałszywa dlatego, że media społecznościowe przestają być projektem ekonomicznym, a stają się polityczno-ideologicznym, cywilizacyjnym, ponieważ w związku z grubością portfeli właścicieli stać ich na luksus utraty części użytkowników. Nie działa również mechanizm ucieczki od monopolisty do nowych i małych inicjatyw, ponieważ o alternatywach prawie nikt nie słyszał. Mają nielicznych użytkowników, a gdy Trump założył konto na Parlerze i gdy o firmie tej stało się głośno, medium to zostało zablokowane przez wyszukiwarki Google’a.

Co robić?

Gdy w świecie islamskim wybuchła arabska wiosna i w krajach zachodnich cieszono się, że dzięki mediom społecznościowym upadały dyktatury, inne państwa szybko wyciągnęły wnioski. Jeśli FB jest zdolny wywołać rewolucję w Tunezji, może to zrobić i w innych państwach. Donald Trump doświadczył tego w czasie rozruchów BLM. Dlatego Rosja i Chiny opracowały własne, alternatywne media społecznościowe i stworzyły techniczną możliwość wyłączenia FB czy Twittera. W Rosji nie ma tzw. kont fejkowych ani robotów zasypujących te media automatycznymi treściami, gdyż warunkiem otwarcia konta jest wysłanie skanu dowodu osobistego. Prawdę mówiąc, uważam stworzenie autonomicznego systemu mediów społecznościowych za warunek suwerenności informacyjnej państwa w XXI w., umożliwiający odłączenie mediów mających swoje centrale za granicą.

To oczywiście mogłoby nastąpić w sytuacji ekscepcjonalnej, wyższej konieczności. W normalnych warunkach działania monopolistów muszą zostać poddane kontroli państwowego sądownictwa, mającego możliwość wymuszenia szacunku dla prawa krajowego. W Polsce czy na Węgrzech najpierw obowiązuje prawo państwowe, a nie anonimowe „standardy społeczności”. Sądy w Państwie Izraela i we Włoszech już uznały swoją jurysdykcję nad kosmopolityczną siecią medialną, wydały one wyroki nakazujące przywrócenie kasowanych fanpage’y i kont. Myślę, że odszkodowania finansowe za bezprawne zamykanie kont i cenzurowanie treści mogłyby być wiadrem z zimną wodą na zradykalizowane i zideologizowane głowy cenzorów naszych myśli i poglądów.

Adam Wielomski

Za: https://theconservative.online/

Click to rate this post!
[Total: 24 Average: 4.7]
Facebook

22 thoughts on “Wielomski: Prywatni monopoliści przeciwko Trumpowi”

  1. (…)W przypadku wielokrotnego cenzurowania – a w końcu likwidacji konta na Twitterze – Donalda Trumpa nie chodziło o kasatę przysłowiowego Kowalskiego czy Smitha, lecz urzędującego prezydenta supermocarstwa.(…)
    Narzędziem komunikacji urzędującego Prezydenta supermocarstwa jest oficjalna strona Białego Domu i strony inicjatyw, które sygnuje własnym nazwiskiem.

  2. „Ortodoksyjni liberałowie twierdzą, że monopol istnieje wtedy, gdy podmiot ma prawny monopol na swoją działalność. Z definicją tą trudno jest się zgodzić, ponieważ istnieją także monopole bez prawnej osłony.”

    Czyżby? A tzw. „własność intelektualna” to nie jest prawna osłona? Przecież potęga tych korporacyjnych molochów telekomunikacyjnych opiera się właśnie na tej instytucji. Gdyby jej nie było, one także by nie powstały lub nie zdobyłyby nigdy tak mocnej pozycji.

    Alt-rightowcy powtarzają, że społecznościówki z całym sektorem Big Data zdobyły za duże wpływy społeczne i monopolistyczną dominację, ale zamiast znaleźć faktyczną przyczynę takiego ich wzrostu – w państwowych regulacjach dotyczących własności intelektualnej, uniemożliwiających szybkiego kopiowania cudzych pomysłów, inżynierii wstecznej i natychmiastowego stawiania kopii powielających popularnych i udanych społecznościówkowych formatów czy nawet szczegółowych rozwiązań wpływających na wygodę użytkowania, preferują jeszcze bardziej zwiększać rolę władzy centralnej.

    Tymczasem serwisy nie rozrosłyby się tak, gdyby nie szczelna ochrona własności intelektualnej i patentów. Zanim taki YouTube mógłby nadąć się do obecnych rozmiarów, znalazłby całą kupę alternatywnych plagiatorów, którzy chcieliby uszczknąć kawałek tortu dla siebie, robiąc to samo, w dokładnie ten sam sposób i przejmując część ruchu sieciowego. Nie byłoby problemu, żeby iść tam, gdzie nas chcą z naszym materiałem przy mnóstwie bliźniaczych serwisów, których nie trzeba byłoby się uczyć od zera, różniących się wyłącznie polityką właścicieli serwerów do treści u nich publikowanych.

    Przyzwyczajenie ludzi do myśli, że poza YT do streamingu wideo nie ma niczego, wzięło się przecież stąd, że w swoim czasie nikt nie zaprezentował lepszej alternatywy, ani nie mógł skopiować tej udanej formuły YT w skali 1:1. Gdyby mógł, wzrost popularności oryginału zostałby znacząco spowolniony lub w ogóle zniwelowany i żadnej potęgi by nie było. Do tego jednak potrzebna byłaby krótka, roczna czy dwuletnia ochrona praw własności lub jej zupełny brak, aby konkurenci nie musieli czekać, aż YT zdobędzie cały rynek i zacznie wyrabiać na dobre ludziom nawyki.

    To monopol jakim jest własność intelektualna spowodował powstanie monopoli w internetowych biznesach, które przecież w największym stopniu opierają się właśnie na ideach i to w każdej możliwej formie: od algorytmów śledzących uwagę i zachowania userów, przez kontent aż do kodu odpowiadającego za design i ergonomię. Jeżeli czegoś nie można kopiować, to nie można tworzyć alternatywnego źródła dla tegoż, zatem w znacznym stopniu uniemożliwia się powstania konkurencji – tym bardziej w branży opartej w większości na wirtualu. Jeden monopol jest pochodną drugiego, skąd więc bierze się całe to zdziwienie i lamenty? No chyba z…

    Zresztą można zapytać: czy alt-rightowcy chcą rozwiązać ten problem u źródła? Skoro cała ta Dolina Krzemowa urasta w ich opowieściach do rangi drugiego kompleksu militarno-przemysłowego, czy zamierzają uderzyć w fundament na którym opiera się jej potęga – na wyłączności informacyjnej gwarantowanej monopolem państwa? Nie, ponieważ tych głupoli nie obchodzi naprawdę geneza zaistniałego problemu, a jedynie ich krótkowzroczny interes i demagogia, którą będą wymierzać w konkretne powstałe już firmy, tylko dlatego, że ich kierownictwo premiuje inne poglądy polityczne a oni są aktualnie na tym stratni.

    Nie zrobią niczego, aby sytuacja nie powtórzyła się w przyszłości, by nie powstawały kolejne monopolistyczne molochy, a skupią się raczej na tym, żeby wprowadzać do nich swoich komisarzy.

    „Nie działa również mechanizm ucieczki od monopolisty do nowych i małych inicjatyw, ponieważ o alternatywach prawie nikt nie słyszał.”

    Z tego co z kolei ja słyszałem, lenistwo jest jednym z siedmiu grzechów głównych. Jeżeli komuś się nie chce szukać alternatyw, by sobie pomóc, to jest sam sobie winien.

    Internet jest większy od tych wszystkich społecznościówek, od których uzależniły się tłumy. Zawsze był. Być może przygoda z prywatną cenzurą nauczy ludzi zakładać swoje serwery, by na nich publikować i bronić własnych wartości. Złudzenie stabilności i wygody siedzenia kątem u kogoś, rzekomo za darmo, zostało właśnie zniszczone.

    Otóż nie jest za darmo, jeśli ceną jest potakiwanie gospodarzowi. W zasadzie mamy do czynienia z cyber-feudalizmem. Kto ma swój serwer czy hosting, ten jest odpowiednikiem właściciela ziemskiego w cyberprzestrzeni. Kto zaś nie ma, odrabia pańszczyznę u tego, kto ma, pracując na jego rzecz.

    Brak ambicji by utrzymać swój ciasny, ale własny cyberfolwark kończy się pracą na rzecz cudzego. Z którego też można zostać wyrzuconym.

    A zresztą nawet tym monopolistom wyrasta konkurencja. Kiedyś pozycja wyszukiwarki Google’a była niepodważalna, „wygooglować” było synonimem wyszukiwania w internecie. Dziś nieszpiegujący DuckDuckGo już mocno depcze po piętach potentatowi. Nie jest więc tak, że jeśli ktoś zostanie monopolistą, będzie nim do końca czasu.

    Zamiast narzekać, że się nie zna rynku i nie wie, kto mógłby być konkurentem dla tej czy innej internetowej usługi, wypadałoby się poznać i wesprzeć najbardziej obiecującą alternatywę. Państwo ostatecznie i tak jej nie stworzy, bo się nie zna na przedsiębiorczości a wyłącznie na destrukcji.

    1. Ale w tych rozważaniach nie ma jednego, zasadniczego dla sprawy problemu: „portale społecznościowe” tak się nazywają, ponieważ skupiają określoną społeczność. Użytkownicy takich portali chcą się skupić w społeczności najliczniejszej, bo tak im jest najwygodniej. Ludzie korzystają z dajmy na to Facebooka, dlatego bo z niego korzystają tzw. „wszyscy”. Był sobie kiedyś u nas nasz rdzennie polski portal „Nasza Klasa”, funkcjonalnością w niczym nie był gorszy od Facebooka. Ale jakoś po wejściu na polski rynek FB szybko przejął użytkowników NK. Dlaczego? Ponieważ NK była portalem jedynie polskim, zamykającym się w naszym krajowym kręgu, a FB międzynarodowym, dającym kontakt do użytkowników z całego świata. I wraz z przechodzeniem coraz większej liczby osób na FB, zaczynali przechodzić kolejni bo tam było po prostu więcej ludzi. W takiej Rosji za to FB ma bardzo niewielką ilość użytkowników. Dlaczego? Bo jeszcze zanim wszedł na rosyjski rynek, swoją pozycję ugruntował tam miejscowy portal „VKontakte”, i nawet bez szczególnych prób blokowania portalu pana Cukierberga przez rosyjskie państwo internauci rosyjskojęzyczni stwierdzili, że po co mają się przenosić na FB skoro większość ich znajomych jest na VK? Dlatego internetowe platformy społecznościowe są z natury monopolistyczne, chyba że to owe „destrukcyjne” państwo wymusiłoby wzajemną kompatybilność poszczególnych konkurujących portali. I żadne korwinistyczne teorie nie zmienią faktu, że metody rozwiązania problemu portali społecznościowych są tylko dwie: zmuszenie obecnych monopolistów do podporządkowania się woli władz państwowych kraju w którym działają, albo narzucenie przez państwa własnych(bądź tworzonych przez ludzi powiązanych z władzą) portali. Wolna ręka rynku w tym przypadku jest uschła, bo nawet jeśli obecni monopoliści nie uwalą konkurencji na samym starcie(co robią), to i tak pójdą tam jedynie ludzie zainteresowani politycznie: jakieś 10-15% użytkowników obecnych portali. Cała reszta ma politykę w poważaniu, i jakieś wolności słowa, bo póki co Cukierberg nie broni wrzucać zdjęć z wakacji i śmiesznych filmików…

      1. (…)FB międzynarodowym, dającym kontakt do użytkowników z całego świata.(…)
        W świecie mało kto może bezproblemowo (tzn. (…)myśli(…) w języku i rozumie go na tyle dobrze, aby nie generować szumów) się komunikować w języku obcym… zatem ten argument trudno uznać za jakąś decydującą przewagę. Takową budowałbym na zintegrowaniu z jakimś lepszym translatorem.

        A co tego mld. użytkowników to wg. mnie to liczba jest niemożliwa.

    2. Bardzo celnie, widzimy fale na powierzchni i chcemy im „zapobiegać” ale pod wodą pływa rekin który te fale wzbudza. Zmasowana interwencja państwa (tak ogromna, że już niezauważalna, uważana powszechnie za integralną część „naturalnego środowiska”) wywołująca całą kaskadę patologii które „wymagają” kolejnej interwencji i tak bez końca. Zajmijmy się przyczynami choroby. Wtedy skutki magicznie same znikną.

  3. Ubawiłem się czytając ten komentarz. Można go niestety podsumować krótko – dużo słów, mało sensu. Zacznijmy jednak od końca.

    „Zamiast narzekać, że się nie zna rynku i nie wie, kto mógłby być konkurentem dla tej czy innej internetowej usługi, wypadałoby się poznać i wesprzeć najbardziej obiecującą alternatywę.” – zanim zacznie Pan komuś radzić, żeby poznał rynek, proponuję najpierw samemu zapoznać się z tematem, bo bredzi Pan niesamowicie a to wszystko, co widać jak na dłoni, jest efektem Pana nikłej wiedzy na ten temat i powtarzaniem korwinowskich sloganów. Te niestety, niczym osławione paróweczki, ośmieszają wolny rynek zamiast go wspierać i przekonywać doń ludzi, bo są często oderwane od rzeczywistości – tak jak Pana tezy z komentarza.

    Ad meritum. Żadna własność intelektualna nie jest wyjaśnieniem fenomenu facebooka, youtube czy google’a i trzeba być kompletnym ignorantem, żeby coś takiego napisać. Żaden z tych podmiotów nie musi w żaden sposób wykorzystywać ochrony własności intelektualnej, rozumianej nawet w libertariański sposób (vide esej Kinselli). Naprawdę odrobina uwagi w technologiach i doświadczenia w prowadzeniu biznesu wystarczają, żeby włożyć ten argument między bajki. Dlaczego? Ano jest kilka powodów i odniosę się do poszczególnych Pana akapitów.

    „Tymczasem serwisy nie rozrosłyby się tak, gdyby nie szczelna ochrona własności intelektualnej i patentów. Zanim taki YouTube mógłby nadąć się do obecnych rozmiarów, znalazłby całą kupę alternatywnych plagiatorów, którzy chcieliby uszczknąć kawałek tortu dla siebie, robiąc to samo, w dokładnie ten sam sposób i przejmując część ruchu sieciowego.” – bzdura. Przed youtube był m.in. myspace, w międzyczasie było vevo czy na polskim polu patrz.pl. Myspace miało podobną funkcjonalność i niezłą popularność (konta miały tam liczne gwiazdy muzyki pop). Jednak zabrakło im kilku szczegółów, w tym intuicyjnego interfejsu czy lepszej jakości wstawianych plików muzycznych czy wideo (serwery myspace miały po prostu gorszą kompresję), co wiązało się oczywiście z budżetem (tu pojęcie klucz, które Pan ignoruje i dlatego pisze takie dyrdymały: próg wejścia). Takim właśnie cudem youtube wykosił myspace a z naszego rodzimego rynku np. patrz.pl czy inne tego typu serwisy, których było sporo, ale po prostu miały za mało użytkowników. Złożyło się wiele powodów, dla którego ludzie się przesiedli na yt i żadnym z nich nie jest własność intelektualna. Dodatkowo dochodzi do tego fakt, że Panu się wydaje, że stronę to można sobie ot tak skopiować i wszystko będzie działało. Proszę mi wyjaśnić – bez włamania na czyjeś serwery, w jaki sposób chciałby Pan przejąć skrypty, które są wykonywane po stronie serwera? Czy może oczekuje Pan, że każdy serwis, który powstaje, ma od razu udostępnić kod źródłowy, za który zapłacił programistom? No niech Pan nie będzie śmieszny. To tak jakby oczekiwać, że Mercedes nagle odda konspekty swoich samochodów Fiatowi, bo jak nie, to hurr-durr własność intelektualna i złodzieje! Trzeba się pogodzić, że istnieją branże inne, niż motoryzacyjna i po prostu kto pierwszy, ten lepszy. Nie ma tu miejsca na konkurencję.

    „Nie byłoby problemu, żeby iść tam, gdzie nas chcą z naszym materiałem przy mnóstwie bliźniaczych serwisów” – zapominanie o tym, że nie ma żadnego ekonomicznego uzasadnienia dla utrzymywania potężnych serwerów, które są horrendalnie drogie dla mniejszej ilości użytkowników bardzo ładnie pokazuje, że nie rozumie Pan z czym wiąże się nie tylko powstanie, ale i utrzymanie tego typu serwisów. Nie uwzględnia Pan też również, że ludzie cenią sobie wygodę i chcą w jednym miejscu mieć większość. Właśnie dlatego smartfony wyparły klasyczne telefony, aparaty cyfrowe, dyktafony, kieszonkowe kalkulatory i całą masę innych tego typu gadżetów.

    „Przyzwyczajenie ludzi do myśli, że poza YT do streamingu wideo nie ma niczego” – to jest Pana fałszywa optyka. Istnieją platformy streamingowe, które świetnie sobie radzą, jak np. twitch czy discord. Ale one wykorzystały specyficzną niszę – np. twitch jest dla ludzi, którzy interesują się e-sportem czy szeroko pojmowanym gamingiem. Także widać kolejny raz, że tu nie chodzi o bzdurny argument własności intelektualnej, tylko o znalezienie niszy, pomysł i odpowiedni moment startu.

    „To monopol jakim jest własność intelektualna spowodował powstanie monopoli w internetowych biznesach” – nie. To odpowiedni pomysł, moment wejścia na rynek i zasoby pozwalające pokonać próg wejścia spowodowały powstanie takich monopoli. Przypominam, że potentat w postaci google’a próbował rzucić rękawicę facebookowi tworząc platformę google+. I co? I nic. Bo przeoczyli moment. Co z tego, że skopiowali pomysł, mieli swoich programistów i algorytmików na najwyższym poziomie, co od razu wytrąca Panu argument z własności intelektualnej? Zupełnie nic, bo zadecydowały inne czynniki.

    „od algorytmów śledzących uwagę i zachowania userów, przez kontent aż do kodu odpowiadającego za design i ergonomię” – Pan chyba zupełnie nie jest świadomy, że tego typu algorytmy i kod można spokojnie znaleźć open-source. I co, programiści albo inwestorzy są idiotami i z tego nie korzystają? Przecież kwestia śledzenia ruchu to tak po prawdzie implementacja pluginu od google’a, z którego można odczytać kod źródłowy, zmienić go i wprowadzić u siebie. No jednak z jakiegoś powodu, a ten powód Panu podałem wcześniej, to tak nie działa.

    „Jeżeli komuś się nie chce szukać alternatyw, by sobie pomóc, to jest sam sobie winien.” – zabawnie to brzmi w zestawieniu z „Internet jest większy od tych wszystkich społecznościówek”, „przygoda z prywatną cenzurą nauczy ludzi zakładać swoje serwery” czy podaniem przykładu DuckDuckGo. Naprawdę kino. Zauważa Pan, że Internet jest większy od tych wszystkich społecznościówek, a nie zauważa Pan, że te społecznościówki żyją, bo mają horrendalną ilość użytkowników. Podpowiem – serwis bez użytkowników umiera. Tak działa rynek. Zakładanie własnych serwerów by bronić własne wartości to odpowiednik pisania swoich przemyśleń do szuflady czy dla znajomych. Jeśli Pan tego nie rozumie, to niech Pan po prostu zobaczy jakie obciążenie wytrzymuje zwykły serwer za grosze i jaką możliwość konkurowania swoimi wartościami ma zwykły Kowalski z masówkami. No a ten przykład DuckDuckGo, który „MOCNO DEPCZE PO PIĘTACH POTENTATOWI” chyba najbardziej mnie rozbawił. To może szybko spójrzmy na proste porównanie – DDG – ilość wyszukiwań dziennie – rekord to 102 milionów. Łączna ilość użytkowników to ok. 25 milionów. Google – ilość wyszukiwań dziennie – 5,6 miliarda. Ilość użytkowników – blisko 4 miliardy. No deptanie po piętach jak diabli. Już z litości nie będę wdawał się w szczegóły tego, jak Microsoft się wyłożył ze swoim pomysłem wyszukiwarki bing i że nie jest to żadna konkurencja dla google. Podpowiem znów – przeoczony moment.

    Podsumowując – kompletnie nie ma Pan racji. Źle lokuje Pan przyczyny status quo i nigdy nie dojdzie Pan do prawidłowych wniosków w ten sposób. Niech Pan sobie prześledzi sytuację naszej-klasy, która choć weszła nieco później niż facebook, to zdobyła niesamowitą popularność i była w Polsce głównym portalem społecznościowym przez długi czas – trafili w temat i moment. Została jednak zdystansowana, bo FB zaproponował innowacyjne rozwiązania, większą bazę użytkowników i stabilność, której brakowało n-k – tym razem ci drudzy trafili w temat i moment. Podobnie komunikatory – co z tego, że gadu-gadu przejęło w Polsce wszystkich, którzy potencjalnie mogli korzystać z popularnego na całym świecie ICQ czy MSN albo nawet IRCa, który był swoistym pierwowzorem? Była też konkurencja dla GG – Tlen czy open-source’owe kadu. I co z tego, skoro to rozdrobnienie, niewielka funkcjonalność i innowacyjność spowodowały, że te usługi zwyczajnie umarły, bo FB zapełnił lukę odpowiednimi rozwiązaniami? I nie jest winna żadna własność intelektualna, tylko te czynniki, o których już wspominałem.

    1. „Ad meritum. Żadna własność intelektualna nie jest wyjaśnieniem fenomenu facebooka, youtube czy google’a i trzeba być kompletnym ignorantem, żeby coś takiego napisać. Żaden z tych podmiotów nie musi w żaden sposób wykorzystywać ochrony własności intelektualnej, rozumianej nawet w libertariański sposób (vide esej Kinselli).”

      Ależ jest. I każdy z tych podmiotów ochronę własności intelektualnej wykorzystuje, mimo pańskiego łaskawego przyzwolenia, by tego czynić nie musiał.
      https://www.theverge.com/2020/6/11/21288161/google-countersues-sonos-patents-infringement
      https://www.bloomberg.com/news/articles/2020-10-28/tiktok-parent-bytedance-sue-rival-triller-in-patent-dispute

      I tak dalej. Może sobie pan wpisać (w dowolną wyszukiwarkę newsów) nazwę każdej z tych wielkich firm z dopiskiem „sues” czy „files suit” i wyskoczy panu znacznie więcej takich spraw. To, o co oni wszyscy się sądzą, to właśnie te potencjalne przyszłe rozwiązania techniczne, które jeśli zostaną następnie umiejętnie wprowadzone, pozwolą osiągać przewagi nad konkurencją, którą procesami sądowymi można pozbawić możliwości stosowania, albo w ogóle wyeliminować z rynku (kazus firmy Aureal Semiconductor Inc. walczącej niegdyś z Creativem), jeśli jest znacznie mniejsza i nie stać ją na kolejne procesy sądowe z kimś znacznie silniejszym.

      To, co pan mgliście uznaje za jakieś magiczne „trafianie w odpowiedni temat i moment”, tak naprawdę opiera się na uprzednim zabezpieczeniu setek pomniejszych rozwiązań i uniemożliwieniu lub utrudnieniu konkurencji powielenia potencjalnej zwycięskiej formuły. Kiedyś Apple przeciw Samsungowi w tzw. Wielkiej Wojnie Patentowej zabezpieczył sam kształt prostokąta z zaokrąglonymi wierzchołkami, tylko dlatego, że chciał aby jego modny produkt jako jedyny na rynku mógł zachować odpowiednią, estetyczną formę popularną u konsumentów w danym czasie. [patent D670,286]

      Ten i inne przykłady wskazuje, że mamy do czynienia z protekcjonizmem w gospodarce powodowanym przez IP ograniczającym konkurencję, więc trudno to nawet nazywać paróweczkowym wolnym rynkiem Korwina.

      Gdyby na tymże wprowadzić reguły korporatyzmu opartego na własności intelektualnej, zamiast skupić się na sprzedaży paróweczek, eliminowałby pan w sądzie konkurencję, uniemożliwiając jej stosowanie podobnych rozwiązań. Zastrzegłby sobie pan wyłączność do produkcji smażonych jeżyków albo hot-dogów o odpowiedniej krzywiznie czy długości kiełbasy albo stosowania jakichś mieszanek ketchupu i musztardy a dalej rozwalał wszystkich naruszających pański monopol. To nie jest wolny rynek, to rynek regulowany i oparty o prawną monopolizację pewnych rozwiązań.

      Jeżeli popiera się tego rodzaju krępowanie konkurencji, trudno później stroić fochy, że zwycięzca to ten, który najlepiej zabezpieczył najbardziej obiecujące rozwiązania i zyskał monopol. Wcześniej przecież zyskał go w w skali mikro, w dziesiątkach pomniejszych użytecznych, innowacyjnych rozwiązań, które okazały się cenne dla użytkowników i przełożyły na jakość usługi.

      „Jednak zabrakło im kilku szczegółów, w tym intuicyjnego interfejsu czy lepszej jakości wstawianych plików muzycznych czy wideo (serwery myspace miały po prostu gorszą kompresję), co wiązało się oczywiście z budżetem (tu pojęcie klucz, które Pan ignoruje i dlatego pisze takie dyrdymały: próg wejścia).”

      Panie Marcinie, a jak stosowanie własności intelektualnej wpływa na ten próg wejścia, o którym pan mówi? I jak on by wyglądał, gdyby jej nie było? Czy aby biedni Chińczycy (a kiedyś i Szwajcarzy) nie obniżyli go sobie znacznie, kopiując cudze, zachodnie rozwiązania, piracąc wszystko jak wlezie na boku? Jeżeli monopol państwowy na dane rozwiązania podwyższa ludziom próg wejścia, to znaczy, że w zarodku ogranicza konkurencję. Tak czy nie?

      „Złożyło się wiele powodów, dla którego ludzie się przesiedli na yt i żadnym z nich nie jest własność intelektualna.”

      Prawodpodobnie większość, jeśli nie każdy z tych powodów, ostatecznie zakorzeniony był jakoś w IP.

      „Dodatkowo dochodzi do tego fakt, że Panu się wydaje, że stronę to można sobie ot tak skopiować i wszystko będzie działało. Proszę mi wyjaśnić – bez włamania na czyjeś serwery, w jaki sposób chciałby Pan przejąć skrypty, które są wykonywane po stronie serwera?”

      A czemu bez? Istnieje coś takiego jak szpiegostwo przemysłowe. Czy pozwala obniżać bariery wejścia na rynek i nadrobić niedostatki wiedzy, know-how, przyspieszyć jej transfer?

      Kto chce się dzielić wiedzą, jak pan Elon Musk i dobrowolnie udostępniać konkurencji swoje odkrycia i tak może to robić, to po prostu w dzisiejszych czasach mniej popularna opcja.

      „Istnieją platformy streamingowe, które świetnie sobie radzą, jak np. twitch czy discord. Ale one wykorzystały specyficzną niszę – np. twitch jest dla ludzi, którzy interesują się e-sportem czy szeroko pojmowanym gamingiem. Także widać kolejny raz, że tu nie chodzi o bzdurny argument własności intelektualnej, tylko o znalezienie niszy, pomysł i odpowiedni moment startu.”

      Więc nie ma też wielkiego problemu, by przenieść się akurat tam, gdzie nikomu nie przeszkadzamy albo korzystać z tych platform niezgodnie z ich targetowanymi niszami.

      „Zakładanie własnych serwerów by bronić własne wartości to odpowiednik pisania swoich przemyśleń do szuflady czy dla znajomych. Jeśli Pan tego nie rozumie, to niech Pan po prostu zobaczy jakie obciążenie wytrzymuje zwykły serwer za grosze i jaką możliwość konkurowania swoimi wartościami ma zwykły Kowalski z masówkami.”

      Kiedyś to był odpowiednik zakładania własnego sklepu i wystawiania materiału we własnej witrynie. Tak zresztą określało się strony internetowe – witrynami. To, że ludzie dla swojej wygody oraz oszczędności z tego zrezygnowali i wolą oglądać Internet preselekcjonowany przez włodarzy społecznościówek i surfować po nim z pomocą wyszukiwarek cenzurujących wyniki, to już kwestia dobrowolnego wyboru ładnie opakowanej huxleyowskiej niewoli a nie problemu z istnieniem i regulacji Internetu w ogóle.

      Ja doskonale pamiętam czasy sprzed ery Web 2.0, kiedy jedynymi społecznościówkami były tematyczne fora internetowe, czaty IRC czy listy mailingowe. I wtedy, gdy ludzie chcieli być zauważeni w sieci, stawiali właśnie swoje własne strony internetowe, szukali dla nich hostingu albo sami sobie go załatwiali i byli znacznie bardziej niezależni niż dzisiaj, kiedy są zdani na łaskę czy niełaskę najemców-potentatów. Wtedy decentralizacja Internetu była też znacznie większa i wszyscy byli poniekąd samotnymi wyspiarzami, czasami łączącymi swoje wysepki w mniejsze archipelagi. Wielkie kontynenty fb czy twittera nie istniały i też dało się żyć – było zresztą wówczas ciekawiej.

      Dla mnie niewiele się zmieniło od tego czasu i dalej – nawet do celów dyskusji, takiej jak tu i teraz, wykorzystuję lokalną infrastrukturę konkretnej społeczności wokół niej zgromadzonej a nie jakichś centralizujących wszystko pośredników, którym może z dnia na dzień „odwalić” albo mogą zostać zamknięci i wszystko co utrzymują, przepadnie.

      „No a ten przykład DuckDuckGo, który “MOCNO DEPCZE PO PIĘTACH POTENTATOWI” chyba najbardziej mnie rozbawił. To może szybko spójrzmy na proste porównanie – DDG – ilość wyszukiwań dziennie – rekord to 102 milionów. Łączna ilość użytkowników to ok. 25 milionów. Google – ilość wyszukiwań dziennie – 5,6 miliarda. Ilość użytkowników – blisko 4 miliardy. No deptanie po piętach jak diabli.”

      Ale rosną i to w bardzo dobrym tempie. Banowanie Trumpa, wyrzucanie jego elektoratu, shadowbanning a wcześniej masowe kasowanie sprośnych filmików na PH sprawiają, że ludzie zaczynają wątpić w stabilność i stateczność funkcjonowania wszystkich tych wielkich stron, w jakie pokładali do tej pory na ślepo nadzieję, biorąc ich funkcjonowanie w określonych ramach za pewnik.

      Po takich tąpnięciach w kwestii zaufania, tematyka prywatności, niezależności wyszukiwań, ochrony przed cenzorskimi zapędami Cukierbergów przestaną być główną domeną jakichś dziwacznych, apokaliptyczno-kasandrycznych nerdów od Stallmana odżegnujących się od mainstreamu, a zaczną się upowszechniać. Ślepy konformizm robi się w pewnym momencie niebezpieczny i dopiero gdy ludzie się przestraszą, zaczną ostrzeżenia traktować poważnie. Myślę, że powoli do tego zmierzamy.

      „Została jednak zdystansowana, bo FB zaproponował innowacyjne rozwiązania, większą bazę użytkowników i stabilność, której brakowało n-k – tym razem ci drudzy trafili w temat i moment. ”

      O tym, jak się zabezpiecza te innowacyjne rozwiązania i uniemożliwia korzystania z nich innym, już pisałem. A zresztą to trafianie w moment jest obosieczną bronią, bo tym momentem mogą też być po prostu odpowiednie grupy demograficzne. Część młodych zrezygnowała przecież z FB, bo uznała, że to jest serwis dla starych pierdasów, w którym są stalkowani przez resztę rodziny i do kontaktu z rówieśnikami wybrali inne, modne dla swojego pokolenia rozwiązania. Nie jest więc tak, że jesteśmy skazani na potentatów, jeśli już, to raczej sami się na nich skazujemy.

      Przypomina to zresztą narzekania na przemysł tytoniowy i marudzenie, że robią wszystko, by nas od siebie uzależnić. A palenie czy rzucanie palenia jest wyłącznie naszą decyzją.

      „Podobnie komunikatory – co z tego, że gadu-gadu przejęło w Polsce wszystkich, którzy potencjalnie mogli korzystać z popularnego na całym świecie ICQ czy MSN albo nawet IRCa, który był swoistym pierwowzorem? Była też konkurencja dla GG – Tlen czy open-source’owe kadu.”

      No były, ja osobiście korzystałem z Tlenu i zachęciłem swój krąg towarzyski do migracji z GG, bo jego protokół był znacznie bardziej niezawodny i nie gubił tylu wiadomości co twór Foltyna. A później przenieśliśmy się otwarte oprogramowanie wykorzystujące XMPP.

      Konta na fejsie nigdy nie założyłem, bo z zasady nie lubię być podsłuchiwanym przez Wielkiego Brata w bezpośredniej komunikacji. Rozdrobnienie miało swoje pozytywne strony.

      „I nie jest winna żadna własność intelektualna, tylko te czynniki, o których już wspominałem.”

      Własność intelektualna też jest winna, ale w pośredni, nadrzędny, zakulisowy sposób, czego najwyraźniej nie potrafi sobie pan wyidealizować, bo przyjmuje ją pan za nieodzowną, zgodną z ogólnym paradygmatem, za dobrą monetę. Tymczasem to ona wpływa na całość kultury biznesowej, tym bardziej branży związanej z danymi.

      Równie dobrze mógłby pan mówić, że cła, ustawowe płace minimalne czy zakaz pracy w niedzielę albo mętne przepisy podatkowe, nie mają żadnego wpływu na gospodarkę, bo przecież jakieś tam firmy powstają, a jakieś upadają, a na wolnym rynku również tak by było. Owszem, tylko że zmieniając te wszystkie czynniki związane z ich otoczeniem prawnym, prawdopodobnie to inne by upadły, inne powstały a w dodatku zrobiłyby to z powodu nieco lub diametralnie innych uwarunkowań.

      1. „Ależ jest. I każdy z tych podmiotów ochronę własności intelektualnej wykorzystuje, mimo pańskiego łaskawego przyzwolenia, by tego czynić nie musiał.” – Nie, nie jest. A moje „łaskawe przyzwolenie” nie ma nic do rzeczy i gdyby kiedykolwiek dotknął Pan branży, to wiedziałby Pan, że ta złośliwość jest bezpodstawna, bo każdy kod można napisać od podstaw, co zresztą regularnie się robi. Pozwy nie mają tu żadnego znaczenia – walki technologiczne były, są i będą i jest Pan zwyczajnie naiwny sprowadzając to do problemu własności intelektualnej – procesy to w tej branży dość powszechna praktyka i podane przez Pana przykłady gigantów technologicznych powinny Panu zapalić lampkę. Niestety woli Pan brać to jako znak poparcia dla swojej tezy, co jest zwyczajnie nieprawdą. Dodatkowo podaje Pan przykład Creative, co jest rozwiązaniem z zakresu elektroniki, gdy pisze Pan o branży IT – radziłbym się zastanowić nad nonsensownością tego porównania.

        „To, co pan mgliście uznaje za jakieś magiczne “trafianie w odpowiedni temat i moment”, tak naprawdę opiera się na uprzednim zabezpieczeniu setek pomniejszych rozwiązań i uniemożliwieniu lub utrudnieniu konkurencji powielenia potencjalnej zwycięskiej formuły.” – tu nie ma niczego mglistego. O tym mówi każdy, kto osiągnął jakiś sukces biznesowy, czego nie dowie się Pan czytając tylko teoretyków. I oczywiście znów powtarza Pan bzdury mimo przykładów falsyfikujących podanych przeze mnie wcześniej (vide myspace).

        „Kiedyś Apple przeciw Samsungowi w tzw. Wielkiej Wojnie Patentowej zabezpieczył sam kształt prostokąta z zaokrąglonymi wierzchołkami, tylko dlatego, że chciał aby jego modny produkt jako jedyny na rynku mógł zachować odpowiednią, estetyczną formę popularną u konsumentów w danym czasie.” – i co z tego? Spowodowało to wykoszenie Samsunga z rynku smartfonów, albo innych producentów? Nie. Toteż pytanie zasadnicze – po diabła Pan podaje przykłady, które nie mają żadnego zastosowania?

        „Ten i inne przykłady wskazuje, że mamy do czynienia z protekcjonizmem w gospodarce powodowanym przez IP ograniczającym konkurencję, więc trudno to nawet nazywać paróweczkowym wolnym rynkiem Korwina.” – właśnie dlatego przykłady, które Pan podał są nonsensowne i jasno pokazują, że to schemat branży i ten mój rzekomo mglisty schemat decyduje o tym, czy konkurencja ma rację bytu. Ciekawie 🙂

        „Zastrzegłby sobie pan wyłączność do produkcji smażonych jeżyków albo hot-dogów o odpowiedniej krzywiznie czy długości kiełbasy albo stosowania jakichś mieszanek ketchupu i musztardy a dalej rozwalał wszystkich naruszających pański monopol. To nie jest wolny rynek, to rynek regulowany i oparty o prawną monopolizację pewnych rozwiązań.” – tyle tylko, że nikt w tej dyskusji nie twierdzi, że istnieje wolny rynek. Rozmawiajmy o tym, co jest istotne, czyli o Pana nieprawdziwym wyjaśnieniu status quo przez własność intelektualną. Pan podając kolejny przykład niby kontrując korwinowską bajkę o paróweczkach zupełnie zapomina, że np. McDonald’s chętnie korzysta z patentów. I co? I nic. Istnieje kilkanaście podobnych fast-foodów, które świetnie prosperują. No faktycznie znów własność intelektualna jest wyjaśnieniem wszystkiego. Tylko ta złośliwa rzeczywistość nie chce tego zaakceptować.

        „Panie Marcinie, a jak stosowanie własności intelektualnej wpływa na ten próg wejścia, o którym pan mówi? I jak on by wyglądał, gdyby jej nie było?” – w serwisach, o których Pan pisał w pierwszym komentarzu nijak. Albo kogoś stać na zatrudnienie programistów, grafików, „bazodanowców”, prawników od regulaminów i kupno serwerów albo nie. Nikt nie kopiuje „na pałę” innych serwisów, bo tak po prawdzie nie ma takiej potrzeby – napisanie takich serwisów to nie jest „rocket science” wbrew temu, co Pan sądzi. Problemem jest właśnie próg wejścia w postaci wymienionych czynników i wstrzelenie w moment. To właśnie dlatego wyłożył się google w rywalizacji z fb, co Pan ignoruje.

        „Czy aby biedni Chińczycy (a kiedyś i Szwajcarzy) nie obniżyli go sobie znacznie, kopiując cudze, zachodnie rozwiązania, piracąc wszystko jak wlezie na boku?” – i co z tego, że kopiowali cudze rozwiązania, skoro jakościowo były fatalne i mało kto z nich chciał skorzystać? Co teraz robią Chińczycy? Ano mają świetnych fachowców i konkurują tam, gdzie da się konkurować (powtarzam, nie każda branża pozwala na konkurencję, czego Pan zdaje się nie rozumieć) i takim cudem mamy całkiem solidne telefony Xiaomi czy Huawei. Ta druga firma bardzo prężnie konkuruje w zakresie technologii LTE czy 5G czy to z Ericssonem, który jest na rynku o wiele dłużej, czy z Nokią. Dlaczego? Bo jest miejsce na rynku dla kilku podmiotów, mają know-how i mimo patentów czy własności intelektualnej jakoś nikt nie bankrutuje a użytkownicy otrzymują dobre sprzęty – do wyboru, do koloru.

        „Prawodpodobnie większość, jeśli nie każdy z tych powodów, ostatecznie zakorzeniony był jakoś w IP.” – dowody i fakty. Pana „prawdopodobnie” nikogo nie interesuje w wyjaśnianiu przyczyn. Ja podałem konkretne powody i łatwo sprawdzić, że ani czytelny interfejs ani metoda kompresji danych ani serwery nie mają nic wspólnego z własnością intelektualną – to są ogólnodostępne kwestie. Zresztą co tu dużo mówić – sam przestałem korzystać z myspace czy patrz.pl właśnie dlatego, że yt bardziej mi odpowiadał mimo, że oba serwisy jeszcze dość długo były na rynku.

        „A czemu bez? Istnieje coś takiego jak szpiegostwo przemysłowe. Czy pozwala obniżać bariery wejścia na rynek i nadrobić niedostatki wiedzy, know-how, przyspieszyć jej transfer?” – z bardzo prostego powodu. Zatrudnienie fachowców, którzy bez śladu wykradną kod źródłowy takiego serwisu jest bardziej kosztowne, niż napisanie czegoś od nowa. To nie jest programowanie myśliwca, więc poniesione koszty nie zrekompensowałyby nawet potencjalnych strat. To tak jakby wolał Pan wynająć kogoś, by bez śladu trzasnął w głowę architekta i zabrał mu plany domu zamiast zapłacić kilkaset złotych za projekt – podobny rząd wielkości. Całkowity nonsens.

        „Kto chce się dzielić wiedzą, jak pan Elon Musk i dobrowolnie udostępniać konkurencji swoje odkrycia i tak może to robić, to po prostu w dzisiejszych czasach mniej popularna opcja.” – ale ta opcja istnieje i w przypadku wielu algorytmów czy kodu, które są kluczowe dla istnienia omawianych serwisów, są one dostępne i nie są wiedzą tajemną.

        „Więc nie ma też wielkiego problemu, by przenieść się akurat tam, gdzie nikomu nie przeszkadzamy albo korzystać z tych platform niezgodnie z ich targetowanymi niszami.” – co potwierdza, że problemem nie jest własność intelektualna, tylko inne czynniki. Dziwne, że zauważa Pan to a jednak sam dochodzi do zupełnie odwrotnych wniosków.

        „Kiedyś to był odpowiednik zakładania własnego sklepu i wystawiania materiału we własnej witrynie.” – nie. Kiedyś i dzisiaj to jest odpowiednik blogów, których obecnie są setki tysięcy i których prawie nikt nie czyta.

        „To, że ludzie dla swojej wygody oraz oszczędności z tego zrezygnowali i wolą oglądać Internet preselekcjonowany przez włodarzy społecznościówek i surfować po nim z pomocą wyszukiwarek cenzurujących wyniki, to już kwestia dobrowolnego wyboru ładnie opakowanej huxleyowskiej niewoli a nie problemu z istnieniem i regulacji Internetu w ogóle.” – i czego to ma być dowodem, bo z całą pewnością nie tego, że przyczyną jest własność intelektualna.

        ” I wtedy, gdy ludzie chcieli być zauważeni w sieci, stawiali właśnie swoje własne strony internetowe, szukali dla nich hostingu albo sami sobie go załatwiali i byli znacznie bardziej niezależni niż dzisiaj, kiedy są zdani na łaskę czy niełaskę najemców-potentatów.” – poczta pantoflowa czy marketing szeptany, jak to się bardziej profesjonalnie nazywa, nie daje tak dobrych efektów, jak korzystanie z platform, z których korzysta więcej ludzi. Właśnie dlatego w pewnym momencie pojawiło się pojęcie „spam”. I właśnie dlatego ludzie korzystają z platform, w których mają więcej odbiorców. Generalnie to Pana narzekanie to trochę takie zamykanie oczu na fakt, że identyczne mechanizmy działały wiele lat wcześniej w telewizji czy w prasie i kwestia rozbija się o trywialny aspekt – zasięg.

        „Dla mnie niewiele się zmieniło od tego czasu i dalej – nawet do celów dyskusji, takiej jak tu i teraz, wykorzystuję lokalną infrastrukturę konkretnej społeczności wokół niej zgromadzonej a nie jakichś centralizujących wszystko pośredników, którym może z dnia na dzień “odwalić” albo mogą zostać zamknięci i wszystko co utrzymują, przepadnie.” – dla mnie również, ale nie szukam przyczyn tam, gdzie ich nie ma, nie obrażam się na rzeczywistość i akceptuję, że tak jak istnieją media „głównego ścieku” nazywane głównym nurtem, tak też istnieją social-media. Jako gówniarz miałem konto na n-k i to był mój jedyny profil społecznościowy, którego zresztą dość szybko się pozbyłem. Żyję bez tego i mam się dobrze. Tyle tylko, że to nie jest dowodem na nic, co Pan sugeruje.

        „Ale rosną i to w bardzo dobrym tempie.” – istotny jest efekt końcowy a o nim będziemy mogli rozmawiać za dłuższy czas. Póki co nie ma mowy o żadnym deptaniu po piętach.

        „Banowanie Trumpa, wyrzucanie jego elektoratu, shadowbanning a wcześniej masowe kasowanie sprośnych filmików na PH sprawiają, że ludzie zaczynają wątpić w stabilność i stateczność funkcjonowania wszystkich tych wielkich stron, w jakie pokładali do tej pory na ślepo nadzieję, biorąc ich funkcjonowanie w określonych ramach za pewnik.” – tutaj dotykamy kolejnej kwestii, zupełnie niezwiązanej z własnością intelektualną, ale warto poświęcić jej chwilę. Owszem, jest pewne oburzenie, szczególnie w USA, z powodu decyzji wielkich koncernów. Tyle tylko, że takie samo oburzenie było, gdy okazało się, że Zuckerberg sprzedaje informacje o użytkownikach. I co? I nic tak naprawdę. Parę osób skasowało konta a fb jak dobrze się miał, tak dobrze się ma. I niestety nadal tak będzie, bo zdecydowana większość ma niestety w głębokim poważaniu takie kwestie. I piszę to z ogromnym przerażeniem. Niestety obawiam się, że Pana wiara w odwrócenie tendencji w zdaniu „Myślę, że powoli do tego zmierzamy.” jest przedwczesna. Choć naprawdę chciałbym się mylić.

        „O tym, jak się zabezpiecza te innowacyjne rozwiązania i uniemożliwia korzystania z nich innym, już pisałem.” – napisał Pan ogólnikami. A ja zapytam wprost – czy fb zabronił komukolwiek implementowania treści w podobny sposób do tego, który jest na fb? Nie. Czy zabronił komukolwiek lepszego narzędzia komunikacyjnego, podobnego do chatu czy programu p2p? Nie. Czy zabronił komuś gromadzenia dużej bazy użytkowników przy użyciu tego typu rozwiązań? Nie. A czy to były czynniki, które tak naprawdę wycięły n-k? Owszem. Do tego dochodzi fakt, że n-k była po prostu przez długi czas niestabilna, bo właściciela nie było stać na odpowiednie serwery. To też wina własności intelektualnej czy fb? Nie.

        „Część młodych zrezygnowała przecież z FB, bo uznała, że to jest serwis dla starych pierdasów, w którym są stalkowani przez resztę rodziny i do kontaktu z rówieśnikami wybrali inne, modne dla swojego pokolenia rozwiązania. Nie jest więc tak, że jesteśmy skazani na potentatów, jeśli już, to raczej sami się na nich skazujemy.” – co potwierdza moją tezę, że wyjaśnieniem absolutnie nie jest własność intelektualna. Przykład takiego instagrama, który jest prostszy w formie (niektórzy śmieją się, że jest jaskiniowy, bo są tam głównie obrazki a nie słowo pisane) pokazuje, że można zgarnąć sporą grupę użytkowników, którzy albo zrezygnują z fb albo będa korzystali z obu. Gdyby problemem była własność intelektualna, to tego typu portale po prostu by nie powstały.

        „Własność intelektualna też jest winna, ale w pośredni, nadrzędny, zakulisowy sposób” – albo w nadrzędny, albo w pośredni. Generalnie powtarzam – fb czy yt mają taką a nie inną pozycję, bo po prostu nie opłaca się utrzymywanie tak skomplikowanego portalu dla garstki osób, któa nie jest zainteresowana migracją z fb. To się nie stało przez żadną własność intelektualną. To się stało przez to, że taki jest charakter tego typu serwisów. Jeśli chcę mieć kontakt z X,Y,Z, to szukam miejsca, w którym jednocześnie jest X,Y,Z a nie zakładam trzy oddzielne konta na trzech oddzielnych serwisach. FB to doskonale wie i żeruje na tym. Ale to nie jest żerowanie na własności intelektualnej, tylko na ludzkiej wygodzie. Podobnie jak umawiam się z kilkoma przyjaciółmi, to w jednym miejscu, a nie z każdym w innym.

        „czego najwyraźniej nie potrafi sobie pan wyidealizować, bo przyjmuje ją pan za nieodzowną, zgodną z ogólnym paradygmatem, za dobrą monetę.” – akurat nie biorę własności intelektualnej za dobrą monetę. To dość ciekawa sytuacja, bo ja generalnie jestem przeciwnikiem tego dziwnego tworu i podzielam argumentację Kinselli. Tyle tylko, że zauważam, że w tym konkretnym przypadku nie jest ona wyjaśnieniem zjawiska.

        „Równie dobrze mógłby pan mówić, że cła, ustawowe płace minimalne czy zakaz pracy w niedzielę albo mętne przepisy podatkowe, nie mają żadnego wpływu na gospodarkę, bo przecież jakieś tam firmy powstają, a jakieś upadają, a na wolnym rynku również tak by było.” – tu nie ma analogii i nic takiego nie mówiłbym 😉 Generalnie jeśli już próbujemy jakichś analogii czy przykładów podobnych, to spróbuję taki podać (w sumie posłużę się znanym mi przykładem) – w skromnej polskiej wiosce liczącej 300 osób istnieje pub. Lokal serwuje piwo, paluszki, chipsy itp. bo tylko na taki profil pubu jest zapotrzebowanie. W takich okolicznościach powstanie konkurencyjnego lokalu jest zupełnie nieuzasadnione ekonomicznie, bo koszty przewyższają zyski. Właściciel pierwszego pubu zarabia na nim, bo odpowiednio zlokalizował zapotrzebowanie, był pierwszy i miał odpowiednie zasoby do startu działalności (to jest to rzekomo mgliste trafienie w odpowiedni temat i moment – faktycznie, bardzo mgliste ;)). Podobnie działa fb – po prostu na chwilę obecną nie opłaca się inwestowanie w konkurencyjny projekt, bo większość użytkowników w ogóle nie jest zainteresowana zmianą a ta część, która jest, nie zapewni odpowiednich profitów. Po diabła więc zatrudniać programistów, którzy bez problemu stworzą portal z podobną funkcjonalnością pisząc kod od nowa? Podobnie – po diabła uruchamiać nowy pub, skoro nie będzie to opłacalne? Koło się zamyka. Zrozumienie tego jest podstawą do odpowiedniego ulokowania przyczyn zjawiska.

        1. „gdyby kiedykolwiek dotknął Pan branży, to wiedziałby Pan, że ta złośliwość jest bezpodstawna, bo każdy kod można napisać od podstaw, co zresztą regularnie się robi. Pozwy nie mają tu żadnego znaczenia – walki technologiczne były, są i będą i jest Pan zwyczajnie naiwny sprowadzając to do problemu własności intelektualnej – procesy to w tej branży dość powszechna praktyka i podane przez Pana przykłady gigantów technologicznych powinny Panu zapalić lampkę. ”

          Świetnie. To proszę mi teraz wytłumaczyć, dlaczego, skoro każdy kod można napisać od podstaw a pozwy nie mają żadnego znaczenia, Mark Zuckerberg nabył w 2010 roku 18 patentów należących do Friendstera, poprzednika MySpace’a, za niebagatelną sumę 40 milionów dolarów? Przecież to cała kupa szmalu, którą można spożytkować na o wiele bardziej namacalne inwestycje, jakieś serwery, luksusowe samochody, tymczasem facet się uwziął na patenty. Dziwny jakiś. W dodatku od innej społecznościówki, która się już zresztą wykruszała. No więc po co? Kodu nie mógł sobie od podstaw napisać i zaoszczędzić? Na jakiś dobry moment i temat nie mógł zaczekać?

          Ja odnoszę takie dziwne wrażenie, że firmy, o których mówimy, wcale nie toczą ze sobą procesów dla picu, ponieważ utarł im się taki śmieszny obyczaj, który pan stara się zbagatelizować i pominąć, ani nie szastają całkiem sporymi pieniędzmi w ramach czystego widzimisię, tylko ta własność intelektualna stanowi dla nich jakichś kluczowy kapitał i środek do celu, bez którego pewnych rzeczy nie mogłyby legalnie wdrożyć. Albo też srogo naraziłyby się komuś, kto taki tytuł by posiadał przed nimi a dzięki temu, na przykład, mógł przejąć ich owoce pracy, gdyby się okazało, że to oni go naruszają.

          Poniższy artykuł na przykład potwierdza, że wszelki majątek Facebooka sprowadza się w zasadzie wyłącznie do dóbr niematerialnych, czyli tytułów do własności intelektualnej dotyczących róznych kwestii, a więc i tych nieszczęsnych patentów – własnych i kupnych – które podlegają wycenie, przenosząc wartość firmy.

          https://www.immagic.com/eLibrary/ARCHIVES/GENERAL/IMM/I110708F.pdf

          Czyli musimy dojść do wniosku, że dla FB to właśnie te patenty są tak naprawdę środkami produkcji, czegokolwiek by oni tam na tym FB nie produkowali. A zatem ich cała potęga opiera się tak naprawdę na wyłączności IP, jak pisałem. A gwarantem monopolu własności intelektualnej jest koniec końców państwo.

          „Dodatkowo podaje Pan przykład Creative, co jest rozwiązaniem z zakresu elektroniki, gdy pisze Pan o branży IT – radziłbym się zastanowić nad nonsensownością tego porównania.”

          To nawet nie jest porównanie, tylko raczej zestawienie w jednym rzędzie. Ostatecznie obie branże opierają się na prawie patentowym. Ponieważ podobne rodzi podobne, równie dobrze obok IT, poza elektroniką, mógłbym postawić kinematografię, zwłaszcza tę opartą na franczyzach, bo jako biznes też opiera się na własności intelektualnej i kupczeniu nią.

          Co więcej – wtedy pan mógłby mi odpisać, dokładnie tak samo argumentując, że jeśli jakiś film nie odniósł kasowego sukcesu i nie napędził publiki do kin, to wcale nie z powodu IP a źle dobranej daty premiery, braków w scenariuszu, tego że praca reżysera pozostawała wiele do życzenia albo kostiumy czy scenografia były zbyt niedopracowane. I być może patrząc od strony konkretów, miałby pan nawet jakąś rację.

          Tyle, że niewiele by to zmieniało co do systemowej krytyki całej branży i panujących w niej trendów, ponieważ ja w dalszym ciągu mógłbym wskazywać oczywiste praktyki nabywania wyłącznych praw do realizacji pewnych dzieł, pokazując panu, że zanim wytwórnia raczy kiwnąć palcem w sprawie realizacji jakiekolwiek filmu – udanego czy nie – z reguły najpierw musi się zatroszczyć o zabezpieczenie przed różnymi roszczeniami. Kiedy chce zekranizować książkę, dogaduje się z jej autorem i nabywa od niego część lub całość praw do jego dzieła. Co więcej, stara się ubiec w tym konkurencję i „zaklepać” sobie wyłączność najbardziej obiecującego materiału wytworzonego przez drobnicę twórców. W przypadku wielkich marek filmowych giganci wykupują mniejsze wytwórnie czy studia filmowe, wraz z ich srebrami rodowymi, aby przejąć posiadane przez nich prawa do konkretnych franczyz, by położyć łapy na ich uniwersach, jak to się dziś mówi albo wizerunkach bohaterów.

          Każda z tych wytwórni gromadzi w swojej kolekcji konkretną własność intelektualną i tym samym uniemożliwia konkurencji „wejście na jej podwórko”. Ludzie od DC Comics nie zrealizują filmu o postaciach Marvela, a Marvel nie zrobi filmów o Batmanie, nawet gdyby mieli lepsze pomysły niż jego „rodzime” studio. New Line Cinema zabezpieczyło prawa do „Władcy pierścieni”, Paramount Pictures do „Star Treka” a Sapkowski chce 60 milionów ;), blokując i uniemożliwiając komukolwiek realizacji projektów związanych z danymi postaciami, elementami świata przedstawionego, tym bardziej jeśli miałyby one być też poważnymi projektami zarobkowymi a nie fanfilmami, na jakie można przymknąć oko (chociaż wcale nie trzeba i fanów realizujących z uwielbienia swój krótki metraż też można szczuć pozwami).

          Kończy się to tak, że każdy zostaje monopolistą w ramach danej franczyzy i nie dopuszcza ewentualnej konkurencji do realizowania produktów z jego podwórka. Co zabawniejsze, na jakość większości tych franczyzowych produkcji wszyscy i tak nieustannie narzekają, marudząc na to, jak odbiegają one od pierwowzorów jakością artystyczną, jak niweczą ducha oryginałów, ale i tak dziarsko chodzą do kin, mimo że zostaną w nich uraczeni kolejnymi wtórnymi rebootami, remake’ami czy innymi popłuczynami uznanymi za niegodne lubianych serii.

          Wszystkie te filmy franczyzowe można krytykować ogółem za pewne niekorzystne trendy, które wprowadzają – na przykład to, że artyści są skrępowani polityką firm i nie mogą wybrać najbardziej satysfakcjonujących fabularnie rozwiązań, jeżeli kolidowałoby to z przyszłym wykorzystaniem szerzej rozumianej własności intelektualnej, więc te filmy są generalnie mało odkrywcze i mało odważne, bo wszystko ostatecznie musi wrócić na ustalone miejsce, żeby firma mogła zjeść ciastko i mieć ciastko.

          Paralele można ciągnąć dalej – powie pan, ale można napisać swój kod od początku – znaczy wymyślić swoje fabuły, swoje światy i swoich bohaterów od zera. Zająć się czystą twórczością. Ale jednak z jakiegoś powodu Disney zamiast rzucić wyzwanie Lucasfilmowi i stworzyć swoją space operową sagę rzucającą wyzwanie „Gwiezdnym wojnom” wolał wykupić jedno i drugie, za bagatela – 4 miliardy dolarów! Co oni, niedorozwinięci? Sami nie potrafią opowiedzieć taniej swojego kosmicznego fantasy, tylko muszą żerować na tym co stworzył ktoś inny?

          A jednak wolą sięgnąć po cudzą twórczość i srogo ją opłacić – być może dlatego, że bardziej opłaca im się przyjść na gotowe, nabyć prawa do serii, która zdążyła wyrobić już sobie oddane grono ludzi i jest gotowa do dalszej eksploatacji, niż ryzykować środki na rozkręcanie czegoś, co z mozołem będzie trzeba stawać od nowa. Dla samych „Gwiezdnych wojen” władztwo Disneya nie okazało się dobre, ale nikt im nie przybędzie z odsieczą i nie zrealizuje ich lepiej po swojemu, bo musiałby naruszyć monopol firmy, która je posiada i która nie chce, żeby kto inny realizował „jej” materiał. Publiczność więc stale dostaje chłam i nie ma nadziei, że coś się zmieni na lepsze, bo ewentualna konkurencja, która w teorii mogłaby ten materiał zaadaptować lepiej, jest zablokowana i wykluczona.

          Podobieństwa też się na tym nie kończą, ponieważ pozostaje argument o barierach wejścia na rynek filmowy. Robienie filmów nie jest tanie, plany kosztują, studia kosztują, aktorzy kosztują, praca reżysera czy scenarzysty podobnie, wszystkich trzeba hojnie opłacać i jeszcze zająć się logistyką. Ale nie tylko sama materialna produkcja filmów kosztuje, ponieważ w przypadku franczyz, tak naprawdę najwięcej kosztuje dostęp do możliwości ich realizacji, tym bardziej kiedy nie posiada się do nich praw. Więc własność intelektualna wprowadza dodatkowe bariery i podwyższa koszty wejścia ewentualnej konkurencji, która chciałaby naprostować wadliwe produkty swoich oponentów i przejąć ich widownię. Ale czy wolno jej to zrobić?

          Nie.

          Skoro Disney ma zapewniony prawny monopol dający mu wyłączność do produkcji „Gwiezdnych wojen”, to czym to się w zasadzie różni od monopolu zapałczanego w II RP?

          Podobne rodzi podobne. Własność intelektualna będzie rodziła więc podobne problemy, niezależnie czy mowa o patentach, czy prawach autorskich, czy copyrightach. Ostatecznie one prowadzą do monopolistycznej parcelizacji wokół nabytych tytułów wyłączności do idei czy przedmiotów niematerialnych i uniemożliwienia działania konkurencji „w poprzek”. Zbieżności nie są przypadkowe.

          ” i co z tego? Spowodowało to wykoszenie Samsunga z rynku smartfonów, albo innych producentów? Nie. Toteż pytanie zasadnicze – po diabła Pan podaje przykłady, które nie mają żadnego zastosowania?”

          Nie musiało – wystarczy, że osłabiło. Jeśli była grupa konsumentów, która życzyłaby sobie nabyć telefon z bebechami Samsunga, ale estetycznie wystylizowany jak produkt Apple’a, to nie mogła ona otrzymać takiego optymalnego dla siebie produktu, a Samsung nawet gdyby chciał, nie mógłby go jej dostarczyć, bo naruszyłby patent konkurencji. Czyli istnienie IP uniemożliwiłoby wypracowanie produktu najbardziej preferowanego, łączącego atuty obu producentów. Bo części tych atutów, ktoś nie mógłby zaimplementować pod groźbą prawną. Poza monopolistą blokującym dane rozwiązanie, odnoszącym korzyść z utrzymania swojej przewagi w jakimś zakresie, zarówno konkurencja jak i przede wszystkim konsumenci są stratni.

          „Rozmawiajmy o tym, co jest istotne, czyli o Pana nieprawdziwym wyjaśnieniu status quo przez własność intelektualną.”

          Clou stanowi teza profesora Wielomskiego o tym, że ci monopoliści internetowi osiągnęli swoją pozycję bez osłony prawnej, podczas gdy tak naprawdę na tej osłonie prawnej oni się w największym stopniu opierają, bo jest nią sama własność intelektualna, czyli monopol nadany twórcom/odkrywcom przez państwo.

          A dzisiaj, parafrazując komunistycznego klasyka, wieszają to państwo na sznurze od niego wylobbowanym. Hihi.

          Pan natomiast nie udowadnia, że moje wyjaśnienia stanu obecnego są nieprawdziwe, gdyż skupia się jedynie na strategiach biznesowych i celach firm, które te mogą skutecznie bądź nieskutecznie realizować, a nie na środkach, które leżą u podstaw do realizacji tych celów, czyli całym zapleczu prawno-instytucjonalnym określającym odgórnie jak w ogóle konkurencja może przebiegać i gdzie się zaczynać, a gdzie kończyć, z którego one korzystają, by w ogóle móc planować prowadzenie jakiejś działalności i realizacji tych celów.

          „To się stało przez to, że taki jest charakter tego typu serwisów. Jeśli chcę mieć kontakt z X,Y,Z, to szukam miejsca, w którym jednocześnie jest X,Y,Z a nie zakładam trzy oddzielne konta na trzech oddzielnych serwisach. FB to doskonale wie i żeruje na tym. Ale to nie jest żerowanie na własności intelektualnej, tylko na ludzkiej wygodzie.”

          Znowu – ciągle odnosi się pan do strategii i modelu biznesowego, organizującego cele. Tutaj – pomysłu na biznes Zuckerberga. A pomija pan analizę środków i upiera się, że one są pomijalne a liczy się wyłącznie sam pomysł. No więc tak nie jest.

          Równie dobrze mógłby pan mi wyjaśniać strategię Kasparowa albo Carlsena przygotowaną na dany mecz szachowy, która wypaliła lub nie, bez wnikania w implikacje istnienia ograniczeń dyktowanych przez istnienie szachownicy i ogólnych zasad gry w szachy, kanalizujących odpowiednio rozgrywkę oraz samą rywalizację. I ta rywalizacja mogłaby przebiegać inaczej, gdyby szachiści grali w inny, niekonwencjonalny wariant szachów, w jakim figury miałyby przypisany odmienny sposób poruszania się po szachownicy, szachownica miałaby inny rozmiar, lub punkty startowe dla figur były rozłożone jeszcze inaczej.

          Więc zarzuca mi pan w zasadzie tyle, że moje wyjaśnienia zwycięstwa jednego szachisty nad drugim przez opis tego, że obaj znają reguły gry w szachy i te reguły coś obu stronom koniecznie implikują, narzucając podążanie za pewnymi schematami, są nieprawdziwe. Śmiem sądzić inaczej, ponieważ gdyby nie znali reguł gry w szachy, nie mogliby w nie grać, a więc i w nich wygrywać czy przegrywać. Znajomość tych reguł jest warunkiem wstępnym i niezbędnym środkiem dla jakichkolwiek posunięć i rezultatu gry mającej nastąpić później. Moje wyjaśnienia zatem mogą być co najwyżej niekompletne i dla pana niesatysfakcjonujące, ale przecież nie nieprawdziwe.

          Facebook został mistrzem szachowym. Dlaczego? Otóż dlatego, że nie graliśmy w warcaby! Tak można mniej więcej streścić moją pozycję i myślę, że sama w sobie jest ona wystarczająco tautologiczna, ażeby z nią nie polemizować, tylko uznać za oczywistą. Facebook został monopolistą, bo grał w grę opartą na zabezpieczaniu gwarancjami państwa swoich monopolistycznych rozwiązań intelektualnych i ograł innych graczy, którzy grali w tę samą grę, ale poszło im gorzej. Jestem w szoku!

          Może więc warto byłoby zastąpić tę grę, inną – w której gracze nie mają do dyspozycji państwa broniącego ich wyłączności w sprawach drobnych, z których łatwiej może wyniknąć wyłączność w sprawach wielkich? Może wtedy monopole będą mniej trwałe i rzadsze a więc prostsze do obalenia wyłącznie rynkowymi siłami?

          Mnie w zasadzie nie obchodzi genialny plan biznesowy Zuckerberga, tylko oparcie instytucjonalne, zapewniające mu możliwość jego realizacji a jego firmie zabezpieczające wpływy. Przecież ona nie istnieje w próżni, tylko korzysta z przepisów wytyczonych przez nikogo innego jak państwo. Co więcej, ułatwia osiąganie pozycji monopolisty. A sam FB nie stworzył sobie swojego własnego otoczenia prawnego, lecz skorzystał z istniejącego.

          „to dość ciekawa sytuacja, bo ja generalnie jestem przeciwnikiem tego dziwnego tworu i podzielam argumentację Kinselli. Tyle tylko, że zauważam, że w tym konkretnym przypadku nie jest ona wyjaśnieniem zjawiska.”

          Świetnie, zatem to nas łączy, bo ja też od czasu do czasu staram się przemycać gdzieniegdzie tezy Stephana Kinselli. Co do wyjaśniania zjawiska, pozostanę jednak przy swoim i nie będę dalej ciągnął tematu, gdyż uznaję, że wystarczająco uzasadniłem, dlaczego uznaję, że jeśli nie podoba się nam pozycja FB, to powinniśmy z pretensjami iść w pierwszej kolejności do prawodawców broniących własności intelektualnej.

          1. „Świetnie. To proszę mi teraz wytłumaczyć, dlaczego, skoro każdy kod można napisać od podstaw a pozwy nie mają żadnego znaczenia, Mark Zuckerberg nabył w 2010 roku 18 patentów należących do Friendstera, poprzednika MySpace’a, za niebagatelną sumę 40 milionów dolarów? Przecież to cała kupa szmalu, którą można spożytkować na o wiele bardziej namacalne inwestycje, jakieś serwery, luksusowe samochody, tymczasem facet się uwziął na patenty. Dziwny jakiś. W dodatku od innej społecznościówki, która się już zresztą wykruszała. No więc po co? Kodu nie mógł sobie od podstaw napisać i zaoszczędzić? Na jakiś dobry moment i temat nie mógł zaczekać?”

            Nie wiem co w tym dziwnego, skoro rzeczywistość stworzyła taką możliwość. Podkreślam kolejny raz – nie pochwalam tego, ale nie jest to przyczyną status quo. Bo jeśli jest, to proszę wykazać technologie, które zostały opatentowane i które spowodowały, że inne serwisy nie mogły się przez to wybić.

            „Ja odnoszę takie dziwne wrażenie, że firmy, o których mówimy, wcale nie toczą ze sobą procesów dla picu, ponieważ utarł im się taki śmieszny obyczaj, który pan stara się zbagatelizować i pominąć”

            Niczego nie pomijam i nie bagatelizuję. Mówię tylko, że to są normalne praktyki. Tak samo jak wspomniane przez Pana szpiegostwo technologiczne. Jest jasnym, że w jakimś stopniu część patentów pozwala na większe dochody. Ale nie rozmawiamy o większych dochodach, tylko o tym, czy te patenty uniemożliwiły powstanie innych serwisów. A to jest po prostu nieprawdą i póki co nie wykazał Pan w żaden sposób, że jest inaczej.

            W podanym przez Pana artykule w akapicie przed podsumowaniem stoi wyraźnie, że FB jako medium społecznościowe opiera swoje zyski w dużej mierze na reklamie, bo istotnym czynnikiem jest jej efektywność (reklamy profilowane przez algorytmy zainteresowania – nic nowego, allegro robi dokładnie to samo i jakoś fb ich nie pozwał). W podsumowaniu jest też dość ciekawe zdanie: „Facebook, Friendster, MySpace and Google are case studies for supporting innovation from original idea through prototyping into viable products and services.”. Generalnie Pana teza jest fałszywa, bo choć majątek fb sprowadza się do dóbr niematerialnych, to zapomina Pan, jak istotnym czynnikiem dla fb są sami użytkownicy i ich aktywność – to oni są motorem napędowym serwisu i to dzięki nim właściciel zarabia krocie.

            „To nawet nie jest porównanie, tylko raczej zestawienie w jednym rzędzie. Ostatecznie obie branże opierają się na prawie patentowym. Ponieważ podobne rodzi podobne, równie dobrze obok IT, poza elektroniką, mógłbym postawić kinematografię, zwłaszcza tę opartą na franczyzach, bo jako biznes też opiera się na własności intelektualnej i kupczeniu nią.”

            Ale to zestawienie jest bezpodstawne, bo w kodzie można zrobić na tyle poważne zmiany, że prawo patentowe nie uchroni przed realizacją bardzo podobnego pomysłu.

            „Co więcej – wtedy pan mógłby mi odpisać, dokładnie tak samo argumentując, że jeśli jakiś film nie odniósł kasowego sukcesu i nie napędził publiki do kin, to wcale nie z powodu IP a źle dobranej daty premiery, braków w scenariuszu, tego że praca reżysera pozostawała wiele do życzenia albo kostiumy czy scenografia były zbyt niedopracowane. I być może patrząc od strony konkretów, miałby pan nawet jakąś rację.”

            W skrócie uważa Pan, że to własność intelektualna powoduje, że niektóre filmy są szmirami a nie kwestie warsztatowe, które zbywa Pan jako „jakąś rację”. No podejście ciekawe, ale zupełnie nieprawdziwe. Jak to jest, że taki Batman Burtona z Keatonem i Nicholsonem czy trylogia Nolana odniosły sukces i są nadal chętnie oglądane przez fanów serii, a szmiry z Kilmerem czy Clooneyem każdy omija z daleka? Ta sama franczyza, inni wykonawcy, ale winna jest własność intelektualna? Pan żyje w jakimś dziwnym przekonaniu, że gdyby tej franczyzy nie było, to zasady konkurencji spowodowałyby, że wszystkie filmy np. o Batmanie byłyby co najmniej dobre. A tak by nie było, bo o tym, czy film jest dobry decyduje szereg czynników, które Pan wymienił a nie własność intelektualna. Skoro kilka osób wykupiło prawa do franczyzy i tylko część zrobiła z tego właściwy użytek, to winny nie jest fakt istnienia franczyzy tylko fakt, że realizacja leżała. Odwraca Pan kota ogonem.

            ” W przypadku wielkich marek filmowych giganci wykupują mniejsze wytwórnie czy studia filmowe, wraz z ich srebrami rodowymi, aby przejąć posiadane przez nich prawa do konkretnych franczyz, by położyć łapy na ich uniwersach, jak to się dziś mówi albo wizerunkach bohaterów.”

            Niesamowite. Bogatsze firmy wykupują te biedniejsze. Coś podobnego! A tak poważnie – akurat bez patentów również ten mechanizm by działał i wystarczy spojrzeć na zupełnie nieopatentowane branże, żeby mieć tego świadomość. To są akurat realia rynkowe i nie ma co się specjalnie boczyć na ten fakt.

            ” Ludzie od DC Comics nie zrealizują filmu o postaciach Marvela, a Marvel nie zrobi filmów o Batmanie, nawet gdyby mieli lepsze pomysły niż jego “rodzime” studio.”

            Podpowiem Panu, że ludzie od DC Comics nawet bez własności intelektualnej raczej skupiliby się na promowaniu własnego uniwersum a nie konkurencyjnego. Sprzedawca lodów nie będzie promował hot-dogów.

            „New Line Cinema zabezpieczyło prawa do “Władcy pierścieni””

            Akurat tutaj słowo decydujące miało Tolkien Enterprises i właśnie dzięki temu nie New Line Cinema, ale Amazon produkuje serial w realiach Śródziemia.

            „chociaż wcale nie trzeba i fanów realizujących z uwielbienia swój krótki metraż też można szczuć pozwami”

            No jakoś nikt nie szczuł ani nie szczuje pozwami ludzi, którzy zrealizowali „Hunt for Gollum” i zrobili to non-profit a dzięki temu zyskali całkiem sporą popularność i choć nie wprost, to jednak jakiś zysk na tym mieli. Inną sprawą jest oczywiście, że nie powinno to tak wyglądać, ale jest to kolejny kamyczek do ogródka tezy o własności intelektualnej i jej winie za wszystko.

            ” na jakość większości tych franczyzowych produkcji wszyscy i tak nieustannie narzekają, marudząc na to, jak odbiegają one od pierwowzorów jakością artystyczną, jak niweczą ducha oryginałów, ale i tak dziarsko chodzą do kin, mimo że zostaną w nich uraczeni kolejnymi wtórnymi rebootami, remake’ami czy innymi popłuczynami uznanymi za niegodne lubianych serii.”

            I to jest odpowiedź na pytanie gdzie leży pies pogrzebany. Gdyby fani gremialnie zbojkotowali wytwórnię, która produkuje chłam, to praktyka też byłaby inna.

            „na przykład to, że artyści są skrępowani polityką firm i nie mogą wybrać najbardziej satysfakcjonujących fabularnie rozwiązań, jeżeli kolidowałoby to z przyszłym wykorzystaniem szerzej rozumianej własności intelektualnej, więc te filmy są generalnie mało odkrywcze i mało odważne, bo wszystko ostatecznie musi wrócić na ustalone miejsce, żeby firma mogła zjeść ciastko i mieć ciastko.”

            To jest akurat argument, który powinien Pan rozwinąć, bo nie do końca wiem co Pan na myśli. Nie wiem, taki Elijah Wood miał wsiąść na orła i zrzucić pierścień z jego grzbietu, żeby było „najbardziej satysfakcjonujące fabularnie rozwiązanie” nieskrępowane własnością intelektualną? No to takie wariacje jak najbardziej są i istnieje np. książka pokazująca Śródziemie z czasów Władcy od strony sił Mordoru i ich racji konfliktu – nazywa się „Ostatni władca Pierścienia”, napisał ją Kiriłł Jeśkow i jest tragiczna. Ma Pan przykład oparcia się na istniejącym świecie, bohaterach i fabule z lekkim jej przemodelowaniem i bez konsekwencji prawnych. I co z tego wynika? No w zasadzie nic na poparcie Pana tezy.

            „A jednak wolą sięgnąć po cudzą twórczość i srogo ją opłacić – być może dlatego, że bardziej opłaca im się przyjść na gotowe”

            Podobnie jest z wieloma innymi kwestiami. Niektórzy wolą kupić fabrykę ze sprzętem i wykwalifikowaną kadrą albo już zbudowany dom niż samemu się męczyć.

            „Dla samych “Gwiezdnych wojen” władztwo Disneya nie okazało się dobre, ale nikt im nie przybędzie z odsieczą i nie zrealizuje ich lepiej po swojemu, bo musiałby naruszyć monopol firmy, która je posiada i która nie chce, żeby kto inny realizował “jej” materiał. Publiczność więc stale dostaje chłam i nie ma nadziei, że coś się zmieni na lepsze, bo ewentualna konkurencja, która w teorii mogłaby ten materiał zaadaptować lepiej, jest zablokowana i wykluczona.”

            Akurat puryści od SW potrafią mieć pretensje o wszystko i do wszystkich. Inna sprawa – skąd przeświadczenie, że przy konkurencji, która w teorii mogłaby zaadaptować temat lepiej, nie skończyłaby się krytyką, jak cała masa fanowskich materiałów z uniwersum SW?

            „Więc własność intelektualna wprowadza dodatkowe bariery i podwyższa koszty wejścia ewentualnej konkurencji, która chciałaby naprostować wadliwe produkty swoich oponentów i przejąć ich widownię. Ale czy wolno jej to zrobić?

            Nie.”

            Wolno, tylko trzeba wykupić prawa. Oczywiście zgadzam się, że jest to zupełnie zbędna przeszkoda i chętnie bym ją usunął. Nie zgadzam się jednak z Pana optymistyczną optyką, że brak tych praw spowodowałby jakościowe polepszenie. Ilościowo z całą pewnością mielibyśmy więcej produkcji, ale nie oszukujmy się – zwykłych Cześków z kamerą i tak nie byłoby stać na dobrych warsztatowo aktorów, grafików od CGI, scenarzystów itp. więc wiara w to, że byłoby tak sielankowo jest bezpodstawna. Mielibyśmy nadprodukcję szmir i stosunkowo podobną ilość dobrych filmów, bo ich realizacja zależy od predyspozycji. Sam Pan zauważył, że wykupienie praw to nie wszystko, bo większość produkcji to totalne klapy.

            „Nie musiało – wystarczy, że osłabiło. Jeśli była grupa konsumentów, która życzyłaby sobie nabyć telefon z bebechami Samsunga, ale estetycznie wystylizowany jak produkt Apple’a, to nie mogła ona otrzymać takiego optymalnego dla siebie produktu”

            Ale to Pan musi udowodnić, że faktycznie osłabiło. Rynek pokazuje, że tak nie jest. Podobnie musi Pan udowodnić, że istnieje na tyle duża grupa konsumentów, która chciałaby telefon z podzespołami Samsunga i wyglądem iPhone’a, że opłacałoby się taki produkt wypuścić. Generalnie mało prawdopodobne, bo tak jak samochody mają w topowych modelach swoją charakterystyczną linię i rozwiązania, tak też jest w przypadku telefonów.

            „Clou stanowi teza profesora Wielomskiego o tym, że ci monopoliści internetowi osiągnęli swoją pozycję bez osłony prawnej, podczas gdy tak naprawdę na tej osłonie prawnej oni się w największym stopniu opierają, bo jest nią sama własność intelektualna, czyli monopol nadany twórcom/odkrywcom przez państwo.”

            Nadal Pan nie wskazał które ISTOTOWE elementy serwisu, jakim jest facebook zostały tak opatentowane, że uniemożliwiają stworzenie konkurencji, więc podtrzymuję, że Pana teza jest fałszywa.

            „Pan natomiast nie udowadnia, że moje wyjaśnienia stanu obecnego są nieprawdziwe, gdyż skupia się jedynie na strategiach biznesowych i celach firm, które te mogą skutecznie bądź nieskutecznie realizować, a nie na środkach, które leżą u podstaw do realizacji tych celów”

            Wskazałem przykłady, podałem konkretne fakty zarówno społeczne jak i technologiczne i zadałem (wyżej zresztą również) kilkukrotnie pytanie o elementy opatentowane, które uniemożliwiają powstanie nowego serwisu. Moim argumentem jest brak uzasadnienia ekonomicznego wynikający z tego, że rynek został w tym obszarze zagospodarowany. Pan uparcie i bezpodstawnie, bo wbrew faktom, twierdzi że gdyby pojawiło się kilka czy kilkanaście klonów facebooka to byłoby wspaniale i one by były opłacalne. Co jest bzdurą i wskazałem na kwestie, które o tym decydują. To, że Pan uznaje je za nieprawdziwe nie podając żadnych kontrargumentów na poparcie tej tezy, to już nie moja wina – widocznie nie ma Pan wiedzy i doświadczenia w prowadzeniu jakiegokolwiek biznesu i nie ma Pan świadomości, że głównym elementem prowadzenia każdego biznesu jest jego opłacalność. Dlatego postawiłem pytanie – czy opłaca się w małej wiosce inwestować w nowy, konkurencyjny pub i per analogiam, czy opłaca się stworzenie drugiego fb. Pan twierdzi, że tak i że nie dzieje się tak, jak Pan chce, bo winna jest własność intelektualna. Ignoruje Pan jednocześnie, że takie klony się pojawiały i zabił je brak zainteresowania czy tragiczna realizacja a nie pozwy. Vide obecny projekt środowiska PiS.

            „Znowu – ciągle odnosi się pan do strategii i modelu biznesowego, organizującego cele. Tutaj – pomysłu na biznes Zuckerberga. A pomija pan analizę środków i upiera się, że one są pomijalne a liczy się wyłącznie sam pomysł. No więc tak nie jest.”

            Niczego nie pomijam. Jeśli główną przyczyną sukcesu finansowego jest pomysł i zasięg, to upatrywanie go we własności intelektualnej jest zwyczajnym robieniem fikołków, żeby upierać się przy swojej oryginalnej i nieprawdziwej tezie. Pan uważa, że fb jest w tym miejscu, w którym jest przez patenty. Po raz kolejny powtarzam – ignoruje Pan fakty, ignoruje Pan, że konkurencja istniała i została wykoszona przez rozwiązania techniczne czy innowacyjność a nie przez patenty. Patenty są pewnym dodatkowym elementem a nie przyczyną. Bez patentów fb byłby w bardzo zbliżonym miejscu, co dzisiaj, tak samo jak nasza-klasa była dominująca na polskim podwórku przez lata mimo, że tworzono jej klony. Niech Pan dalej ignoruje fakty i bawi się w Hegla jeśli to Panu odpowiada, ale niech Pan nie oczekuje, że ktoś Panu przyklaśnie.

            „Równie dobrze mógłby pan mi wyjaśniać strategię Kasparowa albo Carlsena przygotowaną na dany mecz szachowy, która wypaliła lub nie, bez wnikania w implikacje istnienia ograniczeń dyktowanych przez istnienie szachownicy i ogólnych zasad gry w szachy, kanalizujących odpowiednio rozgrywkę oraz samą rywalizację.”

            Jeśli nie umie Pan budować analogii, to niech Pan tego nie robi. Istnienie szachownicy i zasad gry to warunki konieczne rozgrywki. Patenty nie są warunkami koniecznymi ani istnienia facebooka ani jego obecnej pozycji, o czym pisałem wyżej i w poprzednich komentarzach. Gdyby tak było, to nasza-klasa czy gg nie byłby dominującymi „aplikacjami” na polskim rynku, gdzie żadne patenty nie chroniły obu firm, co Pan cały czas pomija.

            „Facebook został mistrzem szachowym. Dlaczego? Otóż dlatego, że nie graliśmy w warcaby! Tak można mniej więcej streścić moją pozycję i myślę, że sama w sobie jest ona wystarczająco tautologiczna, ażeby z nią nie polemizować, tylko uznać za oczywistą.”

            Błędne lokalizowanie przyczyn powoduje błędne lokalizowanie założeń. Co za tym idzie, powoduje błędne wnioski. Odwracając i falsyfikując Pana rozumowanie – gdyby właściciel fb miał tylko patenty a nie miał zasobów w postaci pomysłu, momentu wejścia, ludzi do realizacji i serwerów, to osiągnąłby taką pozycję, jaką ma dzisiaj. Co jest bzdurą, bo to te zasoby są warunkami koniecznymi zaistnienia a nie patenty. Patenty są tylko akcydensem, który może, ale wcale nie musi ułatwiać.

            „Może więc warto byłoby zastąpić tę grę, inną – w której gracze nie mają do dyspozycji państwa broniącego ich wyłączności w sprawach drobnych, z których łatwiej może wyniknąć wyłączność w sprawach wielkich? Może wtedy monopole będą mniej trwałe i rzadsze a więc prostsze do obalenia wyłącznie rynkowymi siłami?”

            Tutaj akurat się zgodzę. Tyle tylko, że pisząc „może” sam Pan zauważył, że istnieje możliwość, że bez patentów również pojawią się monopole i istnieje możliwość, że wcale nie będzie łatwo je obalić. Co więcej – tym samym dopuszcza Pan możliwość, że takiej możliwości wcale nie będzie. Tym samym potwierdza Pan to, o czym piszę od początku, czyli że przyczyna leży w innym miejscu, niż wskazywanym przez Pana. A dzieje się tak, bo w ekonomii istnieją „monopole naturalne” wynikające z braku ekonomicznego uzasadnienia istnienia konkurencji w danej branży na danym obszarze. Co oczywiście cały czas Pan pomija i dlatego wychodzą Panu takie a nie inne wnioski.

            „Przecież ona nie istnieje w próżni, tylko korzysta z przepisów wytyczonych przez nikogo innego jak państwo. Co więcej, ułatwia osiąganie pozycji monopolisty.”

            Pana teza zakłada nie ułatwienie osiągnięcia pozycji monopolisty fb. Pana teza zakłada, że przepisy państwowe są warunkiem koniecznym monopolistycznej pozycji fb. A to są dwie zupełnie różne kwestie. Z pierwszym bym się zgodził, drugie jest nieprawdą.

            „Co do wyjaśniania zjawiska, pozostanę jednak przy swoim i nie będę dalej ciągnął tematu, gdyż uznaję, że wystarczająco uzasadniłem, dlaczego uznaję, że jeśli nie podoba się nam pozycja FB, to powinniśmy z pretensjami iść w pierwszej kolejności do prawodawców broniących własności intelektualnej.”

            Pana trwanie w błędzie jest Pana prawem. Niestety nie uzasadnił Pan swojej tezy – cały czas robi Pan fikołki intelektualne, żeby tylko nie przyznać, że myli się Pan w tej kwestii a sprawa jest ewidentna. Kilka zdań wyżej omówiłem to dość dobitnie i powtórzę: gdyby właściciel fb miał tylko patenty a nie miał zasobów w postaci pomysłu, momentu wejścia, ludzi do realizacji i serwerów, to osiągnąłby taką pozycję, jaką ma dzisiaj – to jest konsekwencja Pana tezy i lokalizacji przyczyn będących warunkami koniecznymi status quo. Jest to nieprawdą, więc i cała reszta jest nieprawdziwa.

            1. „Nie wiem co w tym dziwnego, skoro rzeczywistość stworzyła taką możliwość. Podkreślam kolejny raz – nie pochwalam tego, ale nie jest to przyczyną status quo. Bo jeśli jest, to proszę wykazać technologie, które zostały opatentowane i które spowodowały, że inne serwisy nie mogły się przez to wybić.”

              https://arstechnica.com/tech-policy/2014/06/new-study-suggests-patent-trolls-really-are-killing-startups/
              https://business.inquirer.net/84818/how-patents-slow-down-the-pace-of-technological-innovation
              https://www.semanticscholar.org/paper/Do-patents-slow-down-technological-progress%3A-Real-Takalo-Kanniainen/e237bf204103705df136f5b49086e34253586533

              „Ale nie rozmawiamy o większych dochodach, tylko o tym, czy te patenty uniemożliwiły powstanie innych serwisów. A to jest po prostu nieprawdą i póki co nie wykazał Pan w żaden sposób, że jest inaczej.”

              Teraz już wykazałem?

              „Generalnie Pana teza jest fałszywa, bo choć majątek fb sprowadza się do dóbr niematerialnych, to zapomina Pan, jak istotnym czynnikiem dla fb są sami użytkownicy i ich aktywność – to oni są motorem napędowym serwisu i to dzięki nim właściciel zarabia krocie.”

              Zatem włączamy ich w poczet majątku Zuckerberga i uznajemy za jego osobistych niewolników czy nie?

              „Ale to zestawienie jest bezpodstawne, bo w kodzie można zrobić na tyle poważne zmiany, że prawo patentowe nie uchroni przed realizacją bardzo podobnego pomysłu.”

              A jednak giganci wolą kupczyć patentami i nabywać prawo do oryginalnego pomysłu, być może właśnie po to, by móc uniknąć procesów, w jakich będą musieli dowodzić, że to tylko podobny pomysł, a nie zerżnięty, unikając także ewentualnego negatywnego publicity.

              „W skrócie uważa Pan, że to własność intelektualna powoduje, że niektóre filmy są szmirami a nie kwestie warsztatowe, które zbywa Pan jako “jakąś rację”. No podejście ciekawe, ale zupełnie nieprawdziwe. ”

              Nie. Uważam, że własność intelektualna powoduje, że nie mamy wystarczająco ostrej konkurencji w branży, co sprawia, że statystycznie też więcej powstaje właśnie takich szmir i niewypałów. Ale z tego, że statystycznie jest ich więcej, wcale nie wynika, że niemożliwym jest powstanie arcydzieł czy po prostu dobrych, solidnych pozycji. Oznacza to, że rzadziej będziemy je otrzymywać a studia nie obawiające się, że przyjdzie kto inny i wykorzysta lepiej ich materiał, nie będą robiły wszystkiego, aby upewnić się co do jego jakości.

              „Pan żyje w jakimś dziwnym przekonaniu, że gdyby tej franczyzy nie było, to zasady konkurencji spowodowałyby, że wszystkie filmy np. o Batmanie byłyby co najmniej dobre. A tak by nie było, bo o tym, czy film jest dobry decyduje szereg czynników, które Pan wymienił a nie własność intelektualna.”

              Nie mówię, że wszystkie. Co więcej, moglibyśmy się spotkać z wysypem adaptacji zupełnie amatorskich czy półamatorskich. Ale na poziomie profesjonalnym, topu topów, ta konkurencja również byłaby bardziej zaostrzona, a przy większym wyborze filmów na ten sam temat selekcja widzów też byłaby ostrzejsza, bo kto wówczas miałby czas oglądać setki filmów o Batmanie.

              Proszę pomyśleć o tym trochę na zasadzie teatru szekspirowskiego. „Króla Leara” może adaptować i wystawiać każdy. Od szkolnych kółek teatralnych, przez objazdowe, aż do Teatru Narodowego. Adaptacje mogą być tradycyjne lub eksperymentalno-nowoczesne. Aktorzy mogą dosyć swobodnie podchodzić do ról, przemycając poza formalnym tekstem jakieś swoje manieryzmy czy w inny sposób sprawiać, aby odgrywane role nabrały życia i stały się charakterystyczne. Może pan pójść na kilka takich przedstawień i znaleźć coś dla siebie albo wyrobić sobie w ogóle zdanie, jak tę sztukę należy wystawiać i co osobiście dla pana jest wykonaniem wzorcowym, złotym standardem.

              Dzieje się tak dlatego, że Shakespeare w zasadzie od zawsze znajdował się w domenie publicznej. Nikt nie wystawia zgód na adaptowanie jego materiału, nie domaga się opłat licencyjnych a Lady Makbeth nie jest twarzą marki, nie stanowi zastrzeżonego znaku towarowego ani nie chronią jej żadne inne copyrighty.

              Podobnie jest z muzyką klasyczną – tak się składa, że ja jestem zagorzałym wagnerzystą, więc zawsze chętnie pochłaniam kolejne dyrygenckie próby zmierzenia się z materiałem, zwłaszcza z „Lohengrina”, „Tristana i Izoldy” czy „Parsifala”. Od lat mam już z grubsza ustaloną hierarchię wykonań i najwyżej cenię podejście Soltiego, Furtwänglera, Toscaniniego, Kubelika, Knappertsbuscha, z kolei bardzo nie pasuje mi to, co z tą muzyką robił Boulez. Nie zmienia to faktu, że gdy już się zdarza, że jakaś co bardziej uznana orkiestra zamierza podjąć wyzwanie, to z ciekawością śledzę rezultat, aby przekonać się, czy, w tym nieznanym wykonaniu mnie coś szczególnie zaskoczy albo czy osobisty styl dyrygenta wydobędzie w dziele jakąś nową jakość, akcentując w dany sposób te albo inne partie, czy nawet poszczególne kluczowe frazy, zapewniając im świeżość.

              Rzecz w tym, że gdyby dzieła Wagnera powstały dzisiaj i były własnością intelektualną jakiejś konkretnej korporacji, pilnującej swojego monopolu do ich wystawiania, tego bogactwa różnych podejść, stylów czy nawet brzmień orkiestr, by nie było. Bo tak jak w przypadku franczyzy o Bondzie, powstawałyby epoki, w których latami palmę pierwszeństwa, jeśli nie wyłączności w ich ogrywaniu pełniliby ci sami ludzie, prezentujący to samo stylistyczne podejście.

              Franczyza Broccolich jest zresztą dobrym przykładem, ponieważ „bondy” mają to do siebie, że przechodzą wraz z każdym aktorem zmiany charakteru serii. Ma pan pierwociny z Seanem Connery, przerysowaną opcję autoironiczną z pełnym uroku osobistego Rogerem Moorem, teatralnego Daltona i próbującego drogę środka Brosnana czy teraz nawrót bliższy do książkowej stylizacji u Craiga. Problem polega na tym, że na te zmiany trzeba czekać niekiedy dekadę, bo nie istnieje możliwość, aby tych kilka różnych możliwych podejść do kreacji agenta 007 realizować równolegle, obok siebie. Jeżeli nie podoba się panu aktualne podejście do filmu bondowskiego, nie ma pan żadnej alternatywy i musi pan grzecznie czekać, aż Barbara Broccoli wybierze w nieokreślonej przyszłości kolejnego aktora, który będzie panu bondował. I nie wiadomo, czy to nowe dziedziczne panowanie panu przypasuje. Jeśli nie, to cóż – ma pan pecha. Nikt innego Bonda realizowanego według odmiennej wizji, opartego na innych cechach podnoszonych do rangi wzorca męskości panu nie stworzy, bo nie ma prawnej możliwości.

              Tymczasem interpretacji Hamleta może mieć pan równolegle tysiące, jeśli nie dziesiątki tysięcy. Nie musi pan czekać, aż monopolista zmieni coś w swoim folwarku, tylko może pan wybrać inny teatr, gdzie artyści mają pełną swobodę w realizacji materiału źródłowego. Tym się różni korpo-franczyzowość od domeny publicznej.

              „Skoro kilka osób wykupiło prawa do franczyzy i tylko część zrobiła z tego właściwy użytek, to winny nie jest fakt istnienia franczyzy tylko fakt, że realizacja leżała. Odwraca Pan kota ogonem.”

              Ale realizacja nie musi nawet leżeć. Może po prostu stawiać inaczej priorytety, podążać w stronę odmiennych wizji artystycznych, które się nam nie podobają. Ja na przykład chętnie wybrałbym się po latach na jakiś nowy film o Bondzie, o ile tylko seria wróciłaby do bardziej żartobliwych klimatów moore’owskich, które skończyły się dobrych 40 lat temu. Ale nie mam wpływu na to, czy wróci i poza absencją na filmach z Craigiem, nie mogę w żaden sposób zagłosować pieniędzmi na realizację innej opcji. Mogę więc sobie czekać kolejnych 40 lat a i tak nie mam gwarancji, że dostanę od monopolisty najbardziej preferowany produkt.

              Co innego w przypadku muzyki klasycznej i teatru, adaptujących dzieła z domeny publicznej, gdzie ta szansa znacząco wzrasta, bo takiej wyłączności nie ma i konkurencja próbująca róznych podejść i stylów istnieje.

              „To są akurat realia rynkowe i nie ma co się specjalnie boczyć na ten fakt.”

              Ja się nie boczę na realia rynkowe per se, tylko na komodyfikację idei, które z natury rzeczy nie powinny być obejmowane żadną wyłącznością – nie są bowiem dobrami rzadkimi, o jakie można się konfliktować z innymi ludźmi. Można je mnożyć ponad konieczność i nikomu ich od tego nie ubędzie. Ubywa nam, gdy je się komodyfikuje.

              „No jakoś nikt nie szczuł ani nie szczuje pozwami ludzi, którzy zrealizowali “Hunt for Gollum” i zrobili to non-profit a dzięki temu zyskali całkiem sporą popularność i choć nie wprost, to jednak jakiś zysk na tym mieli.”

              https://www.techdirt.com/articles/20190118/09321141421/lucasfilm-steps-after-fanfilm-that-tried-to-follow-rules-was-claimed-disney-over-star-wars-music.shtml
              https://www.theverge.com/2017/1/20/14340666/axanar-productions-settled-lawsuit-paramount-star-trek-fanfilm
              https://hbr.org/2019/07/when-fandom-clashes-with-ip-law

              „I to jest odpowiedź na pytanie gdzie leży pies pogrzebany. Gdyby fani gremialnie zbojkotowali wytwórnię, która produkuje chłam, to praktyka też byłaby inna.”

              Być może. A być może nie, bo metodą psa ogrodnika porzuciliby po prostu dane franczyzy, odkładając na archiwalną półkę, niekoniecznie je sprzedając.

              „Akurat puryści od SW potrafią mieć pretensje o wszystko i do wszystkich. Inna sprawa – skąd przeświadczenie, że przy konkurencji, która w teorii mogłaby zaadaptować temat lepiej, nie skończyłaby się krytyką, jak cała masa fanowskich materiałów z uniwersum SW?”

              Bo łatwiej byłoby się rozejść i znaleźć sobie taką interpretację SW, jaka nam najbardziej pasuje, olewając te, które są nam obmierzłe czy obojętne, podobnie jak w przypadku adaptacji teatralnej klasyki.

              „Generalnie mało prawdopodobne, bo tak jak samochody mają w topowych modelach swoją charakterystyczną linię i rozwiązania, tak też jest w przypadku telefonów.”

              Samochody to akurat teraz wyglądają wszystkie bardzo podobnie. I jest to spowodowane głównie regulacjami dotyczącymi bezpieczeństwa. Kiedyś stylizacje karoserii potrafiły być bardziej zróżnicowane.

              „Dlatego postawiłem pytanie – czy opłaca się w małej wiosce inwestować w nowy, konkurencyjny pub i per analogiam, czy opłaca się stworzenie drugiego fb. Pan twierdzi, że tak i że nie dzieje się tak, jak Pan chce, bo winna jest własność intelektualna.”

              Jeżeli właściciel tego pubu w małej wiosce zaczyna wyrzucać ludzi z nieodpowiednimi poglądami, starając się z niego zrobić sekciarskie kółko dla wybranych, to owszem, nawet w tej małej wiosce opłaca się inwestować w nowy, konkurencyjny pub. Wkrótce i tak znajdą się w nim wszyscy wyproszeni bywalcy dawnego.

              „Bez patentów fb byłby w bardzo zbliżonym miejscu, co dzisiaj, tak samo jak nasza-klasa była dominująca na polskim podwórku przez lata mimo, że tworzono jej klony. Niech Pan dalej ignoruje fakty i bawi się w Hegla jeśli to Panu odpowiada, ale niech Pan nie oczekuje, że ktoś Panu przyklaśnie.”

              Ale wtedy, o ile fb dalej byłby monopolem, byłby już czystym monopolem naturalnym, a dzisiaj z IP, w korporatyzmie z błogosławieństwami państwa takim niestety nie jest.

              „Jeśli nie umie Pan budować analogii, to niech Pan tego nie robi. Istnienie szachownicy i zasad gry to warunki konieczne rozgrywki. Patenty nie są warunkami koniecznymi ani istnienia facebooka ani jego obecnej pozycji, o czym pisałem wyżej i w poprzednich komentarzach.”

              Są. Zna pan jakiegoś potentata, który zdobyłby taką pozycję bez posiadania jakichkolwiek patentów, produkującego wyłącznie wolne rozwiązania open-source’owe, nie kalającego się nigdy tworzeniem czy korzystaniem z zamkniętego oprogramowania? Jeśli takie podmioty w ogóle istnieją, to nie są potentatami a utrzymują się w tych realiach w ramach mecenatu pro publico bono, jak jakieś projekty uczelniane.

              „Tutaj akurat się zgodzę. Tyle tylko, że pisząc “może” sam Pan zauważył, że istnieje możliwość, że bez patentów również pojawią się monopole i istnieje możliwość, że wcale nie będzie łatwo je obalić. Co więcej – tym samym dopuszcza Pan możliwość, że takiej możliwości wcale nie będzie. Tym samym potwierdza Pan to, o czym piszę od początku, czyli że przyczyna leży w innym miejscu, niż wskazywanym przez Pana. A dzieje się tak, bo w ekonomii istnieją “monopole naturalne” wynikające z braku ekonomicznego uzasadnienia istnienia konkurencji w danej branży na danym obszarze. Co oczywiście cały czas Pan pomija i dlatego wychodzą Panu takie a nie inne wnioski.”

              Ale ja nie mam nic przeciwko rzeczywistym monopolom naturalnym! Nic a nic!

              Kwestionuję jedynie to, że w obecnym ładzie prawnym facebooka jako korporację można zaklasyfikować rzeczywiście jako monopol naturalny. Ja go uznaję za monopol sztuczny, właśnie przez te państwowe koncesje w postaci IP.

              Czy bez tego IP firma Zuckerberga zachowałaby dzisiejszą pozycję, możemy sobie gdybać, ale jest to niewiele warte, bo nie wiadomo, czy w warunkach zupełnie otwartej konkurencji fb radziłby sobie równie dobrze, czy sam padłby ofiarą jeszcze innego podmiotu i został przez niego skopiowany, skanibalizowany.

              „gdyby właściciel fb miał tylko patenty a nie miał zasobów w postaci pomysłu, momentu wejścia, ludzi do realizacji i serwerów, to osiągnąłby taką pozycję, jaką ma dzisiaj – to jest konsekwencja Pana tezy i lokalizacji przyczyn będących warunkami koniecznymi status quo. Jest to nieprawdą, więc i cała reszta jest nieprawdziwa.”

              Gdyby właściciel fb miał tylko patenty a nie miał zasobów, byłby pewnie jednym z najpotężniejszych trolli patentowych na świecie – w końcu mógłby sądownie zaszantażować kogoś, kto chciałby zrealizować ideę facebooka. A to przecież ukradziony pomysł. 🙂

              1. Proszę Pana – konkrety a nie teksty z ogólnikami, w których nawet nie pada facebook, o którym rozmawiamy. Które konkretnie opatentowane technologie doprowadziły do niemożliwości powstania których konkretnych „klonów” facebooka. Po raz kolejny podaje Pan teksty, które w ogóle nie potwierdzają Pana tezy.

                „Teraz już wykazałem?” – nie.

                „Zatem włączamy ich w poczet majątku Zuckerberga i uznajemy za jego osobistych niewolników czy nie?” – nie. W każdej chwili można podjąć decyzję albo o niezakładaniu konta na fb, jak zrobiłem to ja czy Pan, albo o skasowaniu konta. Nikt tam nikogo nie trzyma na siłę.

                „A jednak giganci wolą kupczyć patentami i nabywać prawo do oryginalnego pomysłu, być może właśnie po to, by móc uniknąć procesów, w jakich będą musieli dowodzić, że to tylko podobny pomysł, a nie zerżnięty, unikając także ewentualnego negatywnego publicity.” – i nie ma to nic do tego, co napisałem. Nadal kod można zmienić i uchronić się przed ostrzałem.

                „Uważam, że własność intelektualna powoduje, że nie mamy wystarczająco ostrej konkurencji w branży, co sprawia, że statystycznie też więcej powstaje właśnie takich szmir i niewypałów.” – ogólnie się zgadzam, choć jak pisałem – nie ma pewności, że tak będzie. Szczególnie, że Pan pisząc: „studia nie obawiające się, że przyjdzie kto inny i wykorzysta lepiej ich materiał, nie będą robiły wszystkiego, aby upewnić się co do jego jakości.” zapomina, że te studia robią filmy jednak po to, żeby jak najwięcej zarobić. W większości przypadków film w efekcie jest słaby, bo leży jego realizacja. Czy konkurencja coś by tu zmieniła? Może, ale nie ma pewności.

                „Co więcej, moglibyśmy się spotkać z wysypem adaptacji zupełnie amatorskich czy półamatorskich.” – i takie adaptacje istnieją. Nie jest ich wiele, bo mało kto jest w stanie coś takiego zrobić w miarę sensownie i mało komu się po prostu chce. I to nie przez własność intelektualną, bo robiąc materiał non-profit robi się bardzo dobrą podstawę do CV i rozpoznawalności nazwiska.

                „przy większym wyborze filmów na ten sam temat selekcja widzów też byłaby ostrzejsza, bo kto wówczas miałby czas oglądać setki filmów o Batmanie.” – nie byłoby setek filmów o Batmanie, bo nikomu by się nie opłacało tylu produkować. Pan ewidentnie nie rozumie, że ludzie kalkulują swoje inwestycje i usunięcie patentów/franczyz wcale nie spowodowałoby setek filmów o Batmanie. To jest właśnie fikcja, jak korwinowskie paróweczki.

                „Proszę pomyśleć o tym trochę na zasadzie teatru szekspirowskiego. “Króla Leara” może adaptować i wystawiać każdy. Od szkolnych kółek teatralnych, przez objazdowe, aż do Teatru Narodowego.” – bardzo dobry przykład. I przez fakt, że zdecydowana większość tego typu adaptacji to zwykłe szmiry, jak zresztą większość sztuk teatralnych, w których zmęczeni życiem aktorzy odgrywają setny raz w ciągu jednego roku tę samą rolę nie „przeżywając jej” tylko odbębniając i dlatego bardziej cenię sobie film, można śmiało powiedzieć, że pies nie leży pogrzebany w patentach/franczyzach 😉

                „Podobnie jest z muzyką klasyczną – tak się składa, że ja jestem zagorzałym wagnerzystą, więc zawsze chętnie pochłaniam kolejne dyrygenckie próby zmierzenia się z materiałem, zwłaszcza z “Lohengrina”, “Tristana i Izoldy” czy “Parsifala”. Od lat mam już z grubsza ustaloną hierarchię wykonań i najwyżej cenię podejście Soltiego, Furtwänglera, Toscaniniego, Kubelika, Knappertsbuscha, z kolei bardzo nie pasuje mi to, co z tą muzyką robił Boulez.” – tyle tylko, że w przypadku muzyki klasycznej mamy do czynienia najczęściej z wirtuozami. Właśnie dlatego Requiem Mozarta pod batutą von Karajana jest dla mnie takim wzorem/punktem odniesienia, jak dla Pana wirtuozi wykonań Wagnera. Przeciętniacy grający w niszowych filharmoniach mało kogo interesują poza bufonami z uczelni, którzy chodzą głównie, aby się pokazać, jednocześnie nie mając zbyt wielkiej wiedzy. W kinie czy programowaniu nie ma aż tak „wyżyłowanych” standardów jak w muzyce klasycznej, której odbiorcy są najczęściej dobrze przygotowani warsztatowo i szybko potrafią zdyskwalifikować słabe wykonanie. Tutaj decydują właśnie ci odbiorcy.

                „Nikt innego Bonda realizowanego według odmiennej wizji, opartego na innych cechach podnoszonych do rangi wzorca męskości panu nie stworzy, bo nie ma prawnej możliwości.” – tutaj się zgadzam. Przy czym jak pisałem wyżej, nie spodziewałbym się, że postaci Bonda podejmie się w relatywnie krótkim czasie więcej niż 3 wykonawców, bo po prostu temat by się przejadł. Niemniej jestem w stanie przyjąć, że nie byłoby to czynnikiem pogarszającym jakość filmów.

                „Ale realizacja nie musi nawet leżeć. Może po prostu stawiać inaczej priorytety, podążać w stronę odmiennych wizji artystycznych, które się nam nie podobają.” – przyjmowanie, że tak by nie było gdyby nie franczyza nie jest akurat niczym poparta. Filmy o Bondzie z Craigiem przyjęły się i dlatego jest on póki co eksploatowany do momentu, gdy nie będzie się nadawał przez wiek/wygląd albo nie będzie chciał już tej roli odgrywać. Gdyby Craig się nie przyjął, to pewnie szybko by go zmieniono.

                Co do linków o pozwach – pisałem wyraźnie o konkretnym projekcie, który był non-profit. Niestety trzeba umieć funkcjonować w naszej chorej rzeczywistości i nie narażać się na zbędne „strzały”. Podkreślam – nie pochwalam rzeczywistości, mówię tylko, że należy realnie do niej podchodzić. Z tego też powodu wyraźnie podkreślam również, że można uniknąć problemów z fb odpowiednio pisząc kod.

                „Być może. A być może nie, bo metodą psa ogrodnika porzuciliby po prostu dane franczyzy, odkładając na archiwalną półkę, niekoniecznie je sprzedając.” – inwestowanie często milionów dolarów po to, aby coś poleżało na półce to nie jest raczej dobra metoda. Widzę, że jest Pan wolnorynkowy, więc ma Pan świadomość wolnorynkowej argumentacji dotyczącej racjonalności ludzi na rynku.

                „Samochody to akurat teraz wyglądają wszystkie bardzo podobnie. I jest to spowodowane głównie regulacjami dotyczącymi bezpieczeństwa. Kiedyś stylizacje karoserii potrafiły być bardziej zróżnicowane.” – to jest akurat takie „januszowe” gadanie. Jeśli nie widzi się różnicy między Mercedesem, BMW a Audi czy innymi markami, to trzeba zainwestować w okulary. Owszem, zdarzają się modele nieco podobne, ale tutaj raczej powodem jest to, że często projektanci wpadają na podobne pomysły (układ okresowy też wpadł do głowy dwóm różnym osobom w podobnym czasie).

                „Jeżeli właściciel tego pubu w małej wiosce zaczyna wyrzucać ludzi z nieodpowiednimi poglądami, starając się z niego zrobić sekciarskie kółko dla wybranych, to owszem, nawet w tej małej wiosce opłaca się inwestować w nowy, konkurencyjny pub. Wkrótce i tak znajdą się w nim wszyscy wyproszeni bywalcy dawnego.” – zważywszy na fakt, że tym, którym to przeszkadza jest jakieś 5-10%, to raczej wątpliwe. I to jest właśnie kwestia, którą podkreślam od początku – dla tej małej grupy nie opłaca się zakładanie nowego serwisu/nowego pubu.

                „Ale wtedy, o ile fb dalej byłby monopolem, byłby już czystym monopolem naturalnym, a dzisiaj z IP, w korporatyzmie z błogosławieństwami państwa takim niestety nie jest.” – czyli dla Pana problemem nie jest monopol naturalny jako taki. Skoro tak, to argumentacja z pubu w małej wiosce (akapit wyżej) wyjaśnia, że po prawdzie mamy do czynienia z monopolem naturalnym, bo mało kto jest zainteresowany powstaniem nowego serwisu (ponownie – vide Albicla).

                „Są. Zna pan jakiegoś potentata, który zdobyłby taką pozycję bez posiadania jakichkolwiek patentów, produkującego wyłącznie wolne rozwiązania open-source’owe, nie kalającego się nigdy tworzeniem czy korzystaniem z zamkniętego oprogramowania?” – nie, nie są. Musi Pan udowodnić, że patenty są warunkiem koniecznym istnienia facebooka i jego obecnej pozycji. Nawet brak takich potentatów nie uzasadniałby Pana tezy dotyczącej fb. Ale co do ich istnienia – linux, na którym stoi zdecydowana większość serwerów pokazuje, że da się.

                „Kwestionuję jedynie to, że w obecnym ładzie prawnym facebooka jako korporację można zaklasyfikować rzeczywiście jako monopol naturalny. Ja go uznaję za monopol sztuczny, właśnie przez te państwowe koncesje w postaci IP.” – jeśli Pan udowodni, że fb zdobył swoją pozycję właśnie przez patenty, to przyznam Panu rację. Na razie Pan tego nie zrobił. I nie zrobi Pan, bo to nie patenty wpłynęły na taką a nie inną pozycję fb. Podobnie jak nie patenty wpłynęły na pozycję produktów Microsoftu na rynku systemów operacyjnych dla zwykłych użytkowników komputerów. Tak samo to nie opatentowanie kształtu iPhone’a wpłynęło na jego pozycję – tym bardziej, że teraz produkty Apple’a nie mają już takiego kształtu, jak ten opatentowany. Sam korzystałem z telefonów z Androidem, Windows Phone i iOS i odkąd korzystam z iPhone’a, to w miarę finansowych możliwości i o ile nic nie popsują, nie zamierzam wracać do innych systemów mimo, że czasami z Androida muszę korzystać w celach testowych.

                „Czy bez tego IP firma Zuckerberga zachowałaby dzisiejszą pozycję, możemy sobie gdybać, ale jest to niewiele warte, bo nie wiadomo, czy w warunkach zupełnie otwartej konkurencji fb radziłby sobie równie dobrze, czy sam padłby ofiarą jeszcze innego podmiotu i został przez niego skopiowany, skanibalizowany.” – zgodziłbym się z Panem, gdyby nie to, że klony społecznościówek powstawały i nie pogrzebały ich pozwy, tylko czynniki, które wymieniłem. A i fakt istnienia twittera, instagrama czy innych tego typu pokazuje, że da się konkurować, tylko trzeba przedstawić rozwiązania, które przyciągną użytkowników.

                „Gdyby właściciel fb miał tylko patenty a nie miał zasobów, byłby pewnie jednym z najpotężniejszych trolli patentowych na świecie – w końcu mógłby sądownie zaszantażować kogoś, kto chciałby zrealizować ideę facebooka. A to przecież ukradziony pomysł.” – raczej nie, bo nie stać by go było na walki sądowe i ciągłe śledzenie nowych realizacji podobnych pomysłów. Co do ostatniego zdania – powinien Pan przecież temu przyklaskiwać 😉

                1. Panie Marcinie, gdybym wygrzebał nawet jakieś przykłady firm zniszczonych procesami z Facebookiem, to co by to dało? Mógłby pan wtedy powiedzieć, że to tylko jakieś anegdotyczne dowody, a w ogóle mamy do czynienia z normalną praktyka biznesowa, z którą może się pan osobiście nie zgadza, ale trzeba przywyknąć.

                  To ja wolę pokazać panu, że istnieje cała klasa startupowych podmiotów, które nie mogą się wybić z działalnością przez trolli patentowych i nie jest to problem wyłącznie dotykający branży IT, a wszystkich mających do czynienia z patentami i on z roku na rok narasta. Jeżeli tak, to nie ma sensu zakładać, że branży internetowej to nie dotyczy, a tym bardziej facebooka w szczególności, zajmującego dominującą pozycję.

                  Zresztą, wypadałoby wrócić do podstaw i zapytać jak na przykład u nas, w Polsce rozumie się to, co jest patentem.
                  https://uprp.gov.pl/pl/przedmioty-ochrony/wynalazki-i-wzory-uzytkowe/wynalazki-i-wzory-uzytkowe-informacje-podstawowe/czym-jest-patent-na-wynalazek-i-prawo-ochronne-na-wzor-uzytkowy

                  „Patent na wynalazek to prawo wyłącznego korzystania (monopolu) z wynalazku w sposób zarobkowy lub zawodowy na całym obszarze Rzeczypospolitej Polskiej (art. 63 PWP)
                  oraz:
                  „Patent na wynalazek jest prawem, którego udziela Urząd Patentowy”

                  https://crido.pl/blog-business/dlaczego-warto-patentowac/

                  „Co daje patent?

                  uzyskanie monopolu na stworzone rozwiązanie – patent stanowi podstawę prawną, która uniemożliwia podmiotom trzecim powielanie przedmiotu patentu bez zgody jego właściciela. Pozwala to skutecznie ograniczyć aktywność bezpośrednich konkurentów, gdyż zapobiega nieuprawnionemu wdrażaniu analogicznych rozwiązań;”

                  Czyli mamy do czynienia z urzędowymi nadaniami monopolu, ograniczającego możliwość działania konkurencji, co jest powiedziane wprost.

                  Podobnie zresztą przedstawia się to w USA, więc jeśli wrócimy do Kinselli, tam też znajdziemy całe mnóstwo cytatów świadczących o tym, że w świetle prawa patenty są monopolami przyznawanymi przez państwo:
                  https://mises.org/wire/are-patents-monopolies

                  „Patented goods are subject to a lawful monopoly created by the state in order to induce their creation. ”

                  Jeśli więc dane przedsiębiorstwo ma zaklepane jakiekolwiek patenty, to w świetle powyższych stanowisk, jest w jakimś zakresie monopolistą z państwowego nadania, czyż nie? A skoro tak, to bez względu na to, czy zyskałoby monopol naturalny, czy nie, pozostaje formalnie prawnie uprzywilejowanym w stosunku do konkurenta, który tego patentu nie posiada.

                  I w tym momencie zabawa w poszukiwanie empirycznych dowodów staje się w zasadzie zbędna, bo poza zaspokojeniem ciekawości konkretnymi anegdotkami o upadłych czy zamkniętych w wyniku procesów firmach, nie wnosi faktycznie żadnej nowej wiedzy.

                  „Niestety trzeba umieć funkcjonować w naszej chorej rzeczywistości i nie narażać się na zbędne “strzały”. Podkreślam – nie pochwalam rzeczywistości, mówię tylko, że należy realnie do niej podchodzić. Z tego też powodu wyraźnie podkreślam również, że można uniknąć problemów z fb odpowiednio pisząc kod.”

                  Ale co znaczy, trzeba umieć? Jeżeli własność intelektualna by nie istniała, nie trzeba byłoby umieć. I można byłoby tworzyć swoje – nawet drobne projekty – i to zarobkowo, bez zagrożenia sądami. Dlaczego ktoś śmie narzucać nam takie warunki funkcjonowania na rynku, w społeczeństwie a my mamy się uczyć w tym syfie żyć? Niech spadają na drzewo z tymi monopolami i zabierają ze sobą nadające je urzędy. Wyrwać to wszystko z korzeniami!

                  Najpierw pomagają ustanawiać monopole, a później zabiorą się za ich rozbijanie, ale wtedy łamiąc już klasyczne prawo własności, dzieląc według swojego uznania przedsiębiorstwa, które urosły ich zdaniem za bardzo, prowadząc wobec nich jakieś antymonopolowe postępowania. Najpierw ograniczają konkurencję, ingerując w rynek, po to żeby później znowu w niego ingerować, tym razem odbierając temu monopoliście swobodę prowadzenia swojego biznesu. Co to ma być za barbarzyństwo?

                  Sprawę można rozwiązać w stylu Aleksandra Wielkiego, przecinając węzeł gordyjski opcją atomową – jednym cięciem unicestwić wszystkie patenty, całą własność intelektualną, przenosząc wszystko co było nimi obłożone z automatu do domeny publicznej. Słychać wycie? Znakomicie!

                  „nie. W każdej chwili można podjąć decyzję albo o niezakładaniu konta na fb, jak zrobiłem to ja czy Pan, albo o skasowaniu konta. Nikt tam nikogo nie trzyma na siłę.”

                  Oznacza to, że nie stanowią formalnie majątku firmy i jej kapitałem są jedynie metaforycznie. Więc są pomijalni w analizie.

                  „nie byłoby setek filmów o Batmanie, bo nikomu by się nie opłacało tylu produkować. Pan ewidentnie nie rozumie, że ludzie kalkulują swoje inwestycje i usunięcie patentów/franczyz wcale nie spowodowałoby setek filmów o Batmanie. To jest właśnie fikcja, jak korwinowskie paróweczki.”

                  Nie docenia pan skali produkcji filmów na całym świecie. W samych USA z całą pewnoscią tyle filmów na jeden temat nie powstanie, ale w skali całego świata, czemu nie? Bolywoodzkich Batmanów mógłby być niezły wysyp, a może jakieś singapurskie, tureckie oraz etiopskie też by się trafiły. W zasadzie każdy kraj mógłby zrealizować własną, zlokalizowaną wersję, a w polskiej akcja toczyłaby się w Gothamowie Wyżnym nad Wisłą, bo czemu nie? Nie stać nas na naszego narodowego Batmana w husarzmobilu? 😉

                  „bardzo dobry przykład. I przez fakt, że zdecydowana większość tego typu adaptacji to zwykłe szmiry, jak zresztą większość sztuk teatralnych, w których zmęczeni życiem aktorzy odgrywają setny raz w ciągu jednego roku tę samą rolę nie “przeżywając jej” tylko odbębniając i dlatego bardziej cenię sobie film”

                  Można chodzić wtedy, gdy przedstawienia są wystawiane w miarę świeżo po premierze, kiedy aktorzy jeszcze nie traktują rutyniarsko ról.

                  „tyle tylko, że w przypadku muzyki klasycznej mamy do czynienia najczęściej z wirtuozami. Właśnie dlatego Requiem Mozarta pod batutą von Karajana jest dla mnie takim wzorem/punktem odniesienia, jak dla Pana wirtuozi wykonań Wagnera. Przeciętniacy grający w niszowych filharmoniach mało kogo interesują poza bufonami z uczelni, którzy chodzą głównie, aby się pokazać, jednocześnie nie mając zbyt wielkiej wiedzy.”

                  Wirtuozi to też jedynie wisienka na torcie. A samym lokalnym przeciętniakom można czasem też dać szansę i pokibicować jak okolicznym drugoligowcom. Polskie filharmonie miewają całkiem niezłe przynajmniej poszczególne sekcje orkiestry.

                  „W kinie czy programowaniu nie ma aż tak “wyżyłowanych” standardów jak w muzyce klasycznej, której odbiorcy są najczęściej dobrze przygotowani warsztatowo i szybko potrafią zdyskwalifikować słabe wykonanie. Tutaj decydują właśnie ci odbiorcy.”

                  Albo właśnie te standardy nie są wyżyłowane, bo konkurencja jest ograniczona przywilejami i „nie dowozi” a konsumenci zdani na monopole nie mają do kogo pójść, żeby uzyskać pożądane przez siebie dobra w wyższej jakości. A wtedy odbiorcy mogą decydować, ale ich wybór wtedy odbywa się z uszczuplonej, wykastrowanej puli.

                  „Przy czym jak pisałem wyżej, nie spodziewałbym się, że postaci Bonda podejmie się w relatywnie krótkim czasie więcej niż 3 wykonawców, bo po prostu temat by się przejadł. Niemniej jestem w stanie przyjąć, że nie byłoby to czynnikiem pogarszającym jakość filmów.”

                  No właśnie, bo te filmy tak naprawdę celowałyby w nieco inne grupy docelowe w samym fandomie JB. A to, czy by się przejadł, czy nie, mogłoby zależeć już od wewnętrznych umów między podmiotami produkującymi te filmy czy będą chciały sobie specjalnie szkodzić czy umówią co do limitów premier. W sytuacji, gdy kilka wytwórni eksploatuje jeden temat, może zajść problem tragedii wspólnego pastwiska i ktoś może się skusić, aby jak najszybciej wyeksploatować publikę, wyczerpując źródło zysków pozostałym konkurentom. Ale to już problem wytwórni chcących adaptować ten sam materiał a nie konsumentów. W ich wspólnym interesie jest zachować umiar i się dogadać jak chcą zarządzać marką, żeby jej zbyt szybko nie zarżnąć.

                  „przyjmowanie, że tak by nie było gdyby nie franczyza nie jest akurat niczym poparta. Filmy o Bondzie z Craigiem przyjęły się i dlatego jest on póki co eksploatowany do momentu, gdy nie będzie się nadawał przez wiek/wygląd albo nie będzie chciał już tej roli odgrywać. Gdyby Craig się nie przyjął, to pewnie szybko by go zmieniono.”

                  Ja rozumiem logikę tej aktorskiej monarchii elekcyjnej, ale po prostu jej nie akceptuję i wskazuję, że to wina przyznanego folwarkowi Broccolich monopolu na Bonda, który powoduje czysto polityczne przypisanie wyłączności na filmowe adaptowanie materiału o 007. W średniowieczu Broccoli dostałby monopol solny, a teraz bondowy. To nie jest wolny rynek, to jakaś nowoczesna forma feudalizmu, w którym żeby prowadzić odpowiednio sprofilowaną działalność, trzeba mieć chody w urzędzie chroniącym własność intelektualną.

                  A ponieważ wytwórnie lobbują za ciągłym przedłużaniem terminów obowiązywania praw autorskich a oprócz tego każdym kolejnym filmem z danej serii mogą przedłużać obowiązywanie swojego monopolu, to w zasadzie ani my, ani nasze dzieci mogą nie doczekać trafienia tego materiału do domeny publicznej. Bo reguły gry zmieniają się i tak w czasie jej trwania, oczywiście zawsze na naszą niekorzyść.

                  https://www.youtube.com/watch?v=tk862BbjWx4

                  „inwestowanie często milionów dolarów po to, aby coś poleżało na półce to nie jest raczej dobra metoda. Widzę, że jest Pan wolnorynkowy, więc ma Pan świadomość wolnorynkowej argumentacji dotyczącej racjonalności ludzi na rynku.”

                  Inwestowanie milionów dolarów zwieńczone jednak stratami a następnie jeszcze większymi stratami po wypuszczeniu kolejnych dzieł, które się nie sprzedają też nie jest racjonalne, ale złe zarządzanie w korporacjach się zdarza. Disney miał już swój Ciemny Wiek (1968-1988), kiedy utracił wcześniej wypracowaną pozycję w branży i podupadł. Nie skończyło się to jednak i tak wyprzedażą praw do filmów, które nie wypaliły. Wygląda na to, że teraz jest podobnie, bo mimo całej swojej finansowej potęgi, nie ma żadnych artystycznych sukcesów i firma odwala bezduszną masówkę. To się w końcu kiedyś zemści.

                  „zważywszy na fakt, że tym, którym to przeszkadza jest jakieś 5-10%, to raczej wątpliwe. I to jest właśnie kwestia, którą podkreślam od początku – dla tej małej grupy nie opłaca się zakładanie nowego serwisu/nowego pubu.”

                  Zatem ma pan gotowe rozwiązanie problemu. Trzeba poczekać, aż ta grupa powiększy się na tyle, aby zakładanie nowego serwisu zaczęło się opłacać. Tadaaam! Mark Zuckerberg musi zwyczajnie wywalić więcej ludzi ze swojego poletka. Dajmy mu więc trochę czasu i dla dobra Internetu niech sobie poczyna, jak mu pasuje.

                  „nie, nie są. Musi Pan udowodnić, że patenty są warunkiem koniecznym istnienia facebooka i jego obecnej pozycji. ”

                  W zasadzie, to nie muszę, bo nawet z oficjalnych definicji, jakimi posługują się państwa, wynika, że patenty są monopolami. A ci, którzy je zastrzegają, z automatu stają się monopostami z nadania in spe, nawet jeśli jeszcze nie zdobyli monopolistycznej pozycji na rynku, ale są w możności, nawiązując do terminologii Arystotelesa.

                  Natomiast co się tyczy pozycji fb, to mogę panu w ramach ciekawostki pokazać niezmiernie proroczy wywiad z kimś kto się zajmował IP w dawnym Xeroxie i oto co miał do powiedzenia o nadchodzącej roli IP już 20 lat temu:

                  “My focus is intellectual property,” he declares. “I’m convinced that the management of intellectual property is how value added is going to be created at Xerox. And not just here, either. Increasingly, companies that are good at managing IP will win. The ones that aren’t will lose.”
                  […]
                  Thoman’s concentration on intellectual property marks him as one of a new breed of chief executive. These IP-savvy business leaders believe that, in a world where battles are increasingly being waged not for control of markets or raw materials but for the rights to new ideas and innovations, the management of intellectual property must become a core competence of the successful enterprise.
                  […]
                  In this article, we will demonstrate how companies can manage and deploy their patents not just as legal instruments but also as powerful financial assets and competitive weapons that can enhance their commercial success and increase shareholder wealth.
                  […]
                  Patents enable companies to stake out and defend a proprietary market advantage. That is their most powerful benefit. Properly deployed, patents can translate into category-leading products, enhanced market share, and high margins. In some cases, they can even serve as the foundations for a new industry. (Chester Carlson’s original xerography patent comes to mind.) This is true even in the emerging e-commerce industries, where it was once thought the advantage simply belonged to those who got to market first. The collapse of competitive barriers and blurring of industry boundaries on the Internet suggest that patents may become one of the most effective—and sometimes even the sole—means of creating a proprietary, defensible market advantage.

                  https://hbr.org/2000/01/discovering-new-value-in-intellectual-property

                  Sprawdziło się po 20 latach? Sprawdziło. Mamy jak najbardziej do czynienia z „category-leading products” jeśli na każde zastosowanie Sieci przypada jakiś potentat. Społecznościówki – fb. Krótkie wiadomości – twitter, wyszukiwarki – google, streaming wideo – youtube. I tak dalej. Pasuje do opisu z proroctwa?

                  A przewidziano to dwie dekady temu, jeszcze zanim te wszystkie serwisy powstały, natomiast właśnie w roli patentów czy szerzej, własności intelektualnej, upatrywano funkcję „czasem jedynego środka tworzącego własnościową, możliwą do obrony przewagę rynkową”. Skoro tak, to oznacza po prostu tyle, że to IP jest ostateczną ostoją powstałych monopoli, a bez niej owa przewaga rynkowa przestałaby być z jakiegoś względu możliwa do obrony. A zatem najpewniej by jej nie było, na co wskazywałem na samym początku naszej dyskusji, upatrując w IP źródła monopolu facebooka. Pośrednio w tym tekście znajdujemy potwierdzenie, że wiodąca pozycja społecznościówki Cukierberga była przepowiadana i oczekiwana a miała wynikać właśnie z odpowiedniego zastosowania patentów. Facebook to „category-leading product” jak w pysk strzelił a reszta Internetu też nie odbiega od tego schematu. Wszystko się sprawdziło, spece od patentów przed laty przewidzieli że z tą instytucją Internet nabierze opisywanego przez nich kształtu. Czemu im nie uwierzyć?

                  Chociaż nie da się bezpośrednio i empirycznie udowodnić, czy fb miałby tę samą pozycję bez patentów, bo prawdziwy świat nie stanowi laboratorium, a my nie możemy potwórzyć eksperymentu na całym społeczeństwie w innych warunkach, by sprawdzić, czy sytuacja się powtórzy, to jednak niczego bardziej namacalnie opowiadającego się za potwierdzeniem mojego toku rozumowania nie znajdziemy. Ma pan ten sam pogląd wyrażony w innej epoce, przez specjalistę, w dodatku wychowanego w innej kulturze, wskazujący, że gdyby nie monopole własności intelektualnej, to tych dominujących pozycji również by nie było. Szukamy jeszcze jakiegoś Azjaty, żeby dokonać ostatecznej triangulacji argumentu?

                  „jeśli Pan udowodni, że fb zdobył swoją pozycję właśnie przez patenty, to przyznam Panu rację. Na razie Pan tego nie zrobił. I nie zrobi Pan, bo to nie patenty wpłynęły na taką a nie inną pozycję fb. ”

                  A teraz, to pan, panie Marcinie, robi się dogmatyczny i wmawia nam jakąś wizję rzeczywistości bez podania na jej rzecz argumentów. Ale to ja dopytam: a jak pan sobie wyobraża generalnie standard dowodu, jaki raczyłby przyjąć? To znaczy, jak konkretnie miałbym udowodnić, że patenty na pewno nie miały wpływu na kształt rynku i pozycję facebooka? (Tym bardziej, że miały, a spodziewane konsekwencje jak wynika z materiału powyżej, były znane przynajmniej w wąskim środowisku specjalistów) Jakiś pomysł na falsyfikację tej tezy?

                  „Co do ostatniego zdania – powinien Pan przecież temu przyklaskiwać”

                  Może i powinienem. Ale nie lubię podwójnych standardów i hipokryzji. FB stosuje metodę zastraszania, polegającą na tym, że jeśli mniejsze podmioty nie zechcą dać się mu wykupić, on zdecyduje się je kopiować i swoją pozycję stracą bez uzyskania jakiejkolwiek rekompensaty. Gdyby każdy bezkarnie mógł kopiować każdego i podbierać mu pomysły z powodu braku własności intelektualnej, byłoby to sprawiedliwe. W sytuacji, w której monopolista wytacza procesy plagiatującym go maluczkim, ale sam zamierza ich plagiatować, wiedząc, że jest w stanie zaszkodzić im bardziej, nawet jeśli uzyskają jakąś symboliczną satysfakcję w sądzie, z której sumarycznie niewiele dobrego wyniknie, przestaje mnie to bawić. Trolle patentowe rozwalające ludziom obiecujące biznesy i wysyłające zatrudnionych tam pracowników na bezrobocie, by uzyskać odszkodowanie w sądzie to dosyć jałowy społecznie biznes.

                  1. „Panie Marcinie, gdybym wygrzebał nawet jakieś przykłady firm zniszczonych procesami z Facebookiem, to co by to dało? Mógłby pan wtedy powiedzieć, że to tylko jakieś anegdotyczne dowody, a w ogóle mamy do czynienia z normalną praktyka biznesowa, z którą może się pan osobiście nie zgadza, ale trzeba przywyknąć.” – to jest akurat Pana interpretacja, a nie fakty. Tak jak napisałem – przyznałbym Panu rację. Proszę nie stosować wybiegów, żeby tylko nie przyznać, że się Pan myli.

                    „To ja wolę pokazać panu, że istnieje cała klasa startupowych podmiotów, które nie mogą się wybić z działalnością przez trolli patentowych i nie jest to problem wyłącznie dotykający branży IT, a wszystkich mających do czynienia z patentami i on z roku na rok narasta. Jeżeli tak, to nie ma sensu zakładać, że branży internetowej to nie dotyczy, a tym bardziej facebooka w szczególności, zajmującego dominującą pozycję.” – ale ja nie twierdzę, że nie istnieją startupy, które mają przez to problemy. Ja twierdzę, że pozycja fb nie wynika z patentów. I jest to twierdzenie, którego w żaden sposób nie potrafi Pan sfalsyfikować. Nic dziwnego – nikt nie opatentował i nie opatentuje możności stworzenia serwisu społecznościowego w sensie ogólnym. Nikt nie opatentuje również wrzucania na tym serwisie swoich treści. A to jest podstawą istnienia fb.

                    Co do samych patentów – ja się z Panem nie spieram ani co do istoty patentów ani co do tego, że są one szkodliwe. Nie powtarzajmy kolejny raz tych samych argumentów.

                    „A skoro tak, to bez względu na to, czy zyskałoby monopol naturalny, czy nie, pozostaje formalnie prawnie uprzywilejowanym w stosunku do konkurenta, który tego patentu nie posiada.” – jasne. Tyle tylko, że ciągle pisze Pan o pewnych zasadach, które niekoniecznie muszą i niekoniecznie mają zastosowanie w omawianym przypadku.

                    „Ale co znaczy, trzeba umieć? Jeżeli własność intelektualna by nie istniała, nie trzeba byłoby umieć. I można byłoby tworzyć swoje – nawet drobne projekty – i to zarobkowo, bez zagrożenia sądami. Dlaczego ktoś śmie narzucać nam takie warunki funkcjonowania na rynku, w społeczeństwie a my mamy się uczyć w tym syfie żyć? Niech spadają na drzewo z tymi monopolami i zabierają ze sobą nadające je urzędy. Wyrwać to wszystko z korzeniami!” – możemy sobie popisać komentarze, oburzać się i nawet potupać nogami. Tyle tylko, że to nic nie zmienia. Naszym obowiązkiem jest praca u podstaw i próba zmiany status quo. A póki ono jest, jakie jest, to musimy być realistami i umieć poruszać się w tym chorym świecie. No, chyba że chce Pan udać się na jakąś „wewnętrzną emigrację” i nie akceptować rzeczywistości – Pana wybór. Ja uważam takie rozwiązanie za niezbyt sensowne.

                    „Najpierw ograniczają konkurencję, ingerując w rynek, po to żeby później znowu w niego ingerować, tym razem odbierając temu monopoliście swobodę prowadzenia swojego biznesu. Co to ma być za barbarzyństwo?” – nie od dziś wiadomo, że socjalizm to system, który bohatersko walczy z problemami, które sam stworzył. Niestety większość ludzi albo tego nie rozumie, albo nie zwraca na to uwagi i nadal np. chce jednocześnie niskich podatków i socjalu.

                    „Sprawę można rozwiązać w stylu Aleksandra Wielkiego, przecinając węzeł gordyjski opcją atomową – jednym cięciem unicestwić wszystkie patenty, całą własność intelektualną, przenosząc wszystko co było nimi obłożone z automatu do domeny publicznej.” – i kto miałby to zrobić, skoro większość ma to w poważaniu?

                    „Oznacza to, że nie stanowią formalnie majątku firmy i jej kapitałem są jedynie metaforycznie. Więc są pomijalni w analizie.” – nie są pomijalni w analizie, bo nadal są motorem napędowym firmy. Pomijani są ci, którzy odeszli. Śmiem nawet podejrzewać, że fb niespecjalnie przejmuje się tymi, którzy skasowali konta, bo jest ich po prostu szczątkowa ilość.

                    „Nie docenia pan skali produkcji filmów na całym świecie. W samych USA z całą pewnoscią tyle filmów na jeden temat nie powstanie, ale w skali całego świata, czemu nie? Bolywoodzkich Batmanów mógłby być niezły wysyp, a może jakieś singapurskie, tureckie oraz etiopskie też by się trafiły. W zasadzie każdy kraj mógłby zrealizować własną, zlokalizowaną wersję, a w polskiej akcja toczyłaby się w Gothamowie Wyżnym nad Wisłą, bo czemu nie? Nie stać nas na naszego narodowego Batmana w husarzmobilu?” – doceniam, tyle tylko, że nie wydaje mi się, aby to było liczone w setkach. A co do narodowego Batmana w husarzmobilu – to po prostu nie byłby Batman, tylko wariacja na temat – przynajmniej dla mnie, wielkiego fana postaci komiksowej.

                    „Można chodzić wtedy, gdy przedstawienia są wystawiane w miarę świeżo po premierze, kiedy aktorzy jeszcze nie traktują rutyniarsko ról.” – jasne, że można. Tyle tylko, że będąc na kilku premierach niestety miałem zbliżone odczucia, jak po spektaklach odgrywanych przez dłuższy czas. Inna sprawa, że to też trochę zależy od aktora – taki Wrocławski z teatru Jaracza chyba nigdy mnie nie zawiódł pod tym względem.

                    „Albo właśnie te standardy nie są wyżyłowane, bo konkurencja jest ograniczona przywilejami i “nie dowozi” a konsumenci zdani na monopole nie mają do kogo pójść, żeby uzyskać pożądane przez siebie dobra w wyższej jakości. A wtedy odbiorcy mogą decydować, ale ich wybór wtedy odbywa się z uszczuplonej, wykastrowanej puli.” – ja upatruję braku wyżyłowanych standardów raczej w czymś innym – istnieją takie obszary IT, gdzie naprawdę trzeba stanąć na wysokości zadania i stworzyć coś bezawaryjnego, czyli z prostym, niezawodnym algorytmem jak w przypadku sprzętu wysyłanego w kosmos – tam te standardy są faktycznie bardzo wysokie, bo od tego zależy ludzkie życie, niesamowite pieniądze etc. A w przypadku czy to serwisów internetowych czy nawet oprogramowania w samochodach, trafiają się niesamowite buble głównie dlatego, że producent kładzie zbyt mocny nacisk na czas realizacji a nie dlatego, że ma słabych programistów. Nieszczęsny konsumpcjonizm prowadzi do zalewu bylejakości, bo każdy chce jak najszybciej zarobić. Do tego niektóre produkty są specjalnie tak produkowane, żeby po danym czasie się zepsuły – pralki czy telewizory mają np. cewki albo płytki, które po danej ilości uruchomień przepalają się. Jak ktoś o tym nie wie, to biegnie po nowy sprzęt albo płaci krocie za naprawę. Kiedyś był wywiad z jednym z kierowników Mercedesa, który powiedział wprost – moglibyśmy produkować samochody, które przejadą milion kilometrów bez poważniejszych usterek, ale wtedy kondycja finansowa firmy byłaby fatalna, bo nie zarobilibyśmy na częściach i nowych autach (tak było w przypadku Mercedesów W123 i W124).

                    „A ponieważ wytwórnie lobbują za ciągłym przedłużaniem terminów obowiązywania praw autorskich a oprócz tego każdym kolejnym filmem z danej serii mogą przedłużać obowiązywanie swojego monopolu, to w zasadzie ani my, ani nasze dzieci mogą nie doczekać trafienia tego materiału do domeny publicznej.” – zgadzam się z Panem w tej kwestii. Podejrzewam, że z równym zażenowaniem patrzymy na takich gagatków jak Hołdys, który jodłował o karach dla ściągających utwory czy narzekał na platformy streamingowe, jednocześnie od kilkunastu lat niczego nie komponując i żyjąc na bardzo wysokim poziomie z tantiemów. Takich „artystów” jest masa.

                    „Inwestowanie milionów dolarów zwieńczone jednak stratami a następnie jeszcze większymi stratami po wypuszczeniu kolejnych dzieł, które się nie sprzedają też nie jest racjonalne, ale złe zarządzanie w korporacjach się zdarza.” – chodziło mi raczej o celowe inwestowanie aby stracić, co miało być przykładem nieracjonalnego działania na rynku.

                    „Wygląda na to, że teraz jest podobnie, bo mimo całej swojej finansowej potęgi, nie ma żadnych artystycznych sukcesów i firma odwala bezduszną masówkę. To się w końcu kiedyś zemści.” – szczerze mówiąc – oby. Choć widz masowy jest teraz tak mało wybredny, że potrafi zapłacić za bilet do kina na kolejną część żenującej komedii romantycznej, której normalny człowiek nie jest w stanie obejrzeć nawet trailera. Mam wrażenie, że producenci „załapali”, że większości wystarczy szmira w nowym opakowaniu a i tak zapłacą.

                    „Zatem ma pan gotowe rozwiązanie problemu. Trzeba poczekać, aż ta grupa powiększy się na tyle, aby zakładanie nowego serwisu zaczęło się opłacać.” – obyśmy nie czekali do św. Dygdy tak jak czekamy na lepsze produkcje filmowe czy muzyczne 😉 Wydaje mi się, że w końcu pojawi się coś, co będzie na tyle innowacyjne i nowatorskie, że facebook umrze tak samo, jak wcześniej umierały komunikatory. Nie mam pojęcia czym miałoby to być (zresztą gdybym miał, to sam bym ten pomysł wykorzystał ;)) ani kto go zrealizuje, ale jestem przekonany, że facebook nie będzie trwał po wsze czasy.

                    „W zasadzie, to nie muszę, bo nawet z oficjalnych definicji, jakimi posługują się państwa, wynika, że patenty są monopolami. A ci, którzy je zastrzegają, z automatu stają się monopostami z nadania in spe, nawet jeśli jeszcze nie zdobyli monopolistycznej pozycji na rynku, ale są w możności, nawiązując do terminologii Arystotelesa.” – jest zdecydowana różnica między możnością i aktem. Rozmawialiśmy o akcie, więc zrzucanie argumentacji na możność jest niestety tylko wybiegiem a nie wyjaśnieniem zjawiska. Ten sam Arystoteles mówił, że prawdziwa wiedza to wiedza o przyczynach a te są w akcie a nie w możności 😉

                    „Sprawdziło się po 20 latach? Sprawdziło. Mamy jak najbardziej do czynienia z “category-leading products” jeśli na każde zastosowanie Sieci przypada jakiś potentat. Społecznościówki – fb. Krótkie wiadomości – twitter, wyszukiwarki – google, streaming wideo – youtube. I tak dalej. Pasuje do opisu z proroctwa?” – moim zdaniem nadal nie wyjaśnia to postawionej przez Pana tezy. I tak po prawdzie to sam Pan to doskonale wie, bo napisał Pan, że należy liczyć na to, że od Zuckerberga odejdzie na tyle duża liczba użytkowników, że będzie opłacało się stworzenie nowego serwisu. Nie przez patenty, a właśnie przez wykorzystanie odpowiedniego momentu i zagospodarowanie niezadowolonych. To się może oczywiście nałożyć na powstanie zupełnie nowatorskiego serwisu, o którym pisałem wyżej, choć nie musi. Gdyby tylko od patentów zależała ta sprawa, to nawet nie dopuszczalibyśmy myśli, że jednak pojawi się coś, co spowoduje śmierć fb.

                    „Czemu im nie uwierzyć?” – bo pomijają szereg innych czynników, które są konieczne dla osiągnięcia sukcesu. Ale to powtarzam od początku dyskusji, jak widać bez zamierzonego skutku.

                    „Chociaż nie da się bezpośrednio i empirycznie udowodnić, czy fb miałby tę samą pozycję bez patentów, bo prawdziwy świat nie stanowi laboratorium, a my nie możemy potwórzyć eksperymentu na całym społeczeństwie w innych warunkach, by sprawdzić, czy sytuacja się powtórzy, to jednak niczego bardziej namacalnie opowiadającego się za potwierdzeniem mojego toku rozumowania nie znajdziemy.” – ale jako, że nie jesteśmy w laboratorium, to śmiało możemy empirycznie udowodnić, że patenty nie są głównym czynnikiem pozycji fb. Tak jak pisałem – odejmijmy fb użytkowników, zostawmy patenty i zobaczymy ile zarobi. Ile? Nic. Zapytajmy użytkowników dlaczego korzystają z fb, bo podejrzewam, że chyba żaden nie powie – bo patenty mnie przyciągnęły. Nie, przyciągnęła ich możliwość wstawienia zdjęcia obiadu, obejrzenia filmiku, który wstawił Tadzik czy Krysia, podbudowania nieco swojego ego przez czytanie pochlebnych komentarzy pod swoim zdjęciem, możliwość porozmawiania tekstowo czy przez kamerkę z bliskimi zza granicy, zaspokojenie ciekawości co tam słychać u Maćka z podstawówki, którego nie widziało się 30 lat, HRowiec prześledzi kandydata na stanowisko, ktoś inny złapie swojego kontrahenta i poleci lub zgani go publicznie etc. To wyjaśnia dlaczego tyle osób jest na fb a to te osoby i ich aktywność napędzają kieszeń Zuckerberga.

                    „A teraz, to pan, panie Marcinie, robi się dogmatyczny i wmawia nam jakąś wizję rzeczywistości bez podania na jej rzecz argumentów. Ale to ja dopytam: a jak pan sobie wyobraża generalnie standard dowodu, jaki raczyłby przyjąć?” – to nie jest dogmatyzm, tylko prośba o fakty. Jeśli zna się branżę, to zna się czynniki wpływające na wzrost popularności i pozycję rynkową. Pan nieco patrzy ze strony teoretyka z tezą – ja patrzę od strony zarówno teorii, bo tymi kwestiami zajmowałem się przez ładnych parę lat naukowo, ale i od strony praktyki. Skoro rzuca Pan tezę – facebook zawdzięcza swoją pozycję głównie patentom, to musi Pan przedstawić na to dowody w postaci konkretnych patentów i pozwów wobec podmiotów, które chciały konkurować z fb i to te właśnie pozwy/patenty sprawiły, że konkurencja padła. Cały czas podkreślam – nie zrobi Pan tego, bo społecznościówek była cała masa i nadal powstają, ale dziwnym trafem nie mogą się przebić. Ten dziwny traf to zagospodarowanie, a w zasadzie zapchanie rynku. Jak pojawia się coś, co nieźle prosperuje, to ma inną formę, jak instagram czy tiktok.

                    „FB stosuje metodę zastraszania, polegającą na tym, że jeśli mniejsze podmioty nie zechcą dać się mu wykupić, on zdecyduje się je kopiować i swoją pozycję stracą bez uzyskania jakiejkolwiek rekompensaty.” – a kto broni tym małym podmiotom opatentować nowe technologie, żeby próbować właśnie, metodą przez Pana sugerowaną jako skuteczna, patentami zdobyć rynek? Przecież wniosek patentowy to są grosze w porównaniu do infrastruktury i wykonania społecznościówki.

        2. Przypominam, że FatBantha to 'pilaster’, czyli Marcin Adamczyk – człowiek nienawidzący nacjonalizmu, protekcjonizmu, interwencjonizmu oraz izolacjonizmu. Jeszcze nie tak dawno twierdził, że Nowoczesna to najbardziej prawicowa partia w Sejmie. Poza tym, to zwykły fanatyk przyjęcia EURO, baz amerykańskich, Balcerowicza, Tuska, Lewandowskiego, Sikorskiego, Buzka i Olechowskiego.

    2. „Pan też również, że ludzie cenią sobie wygodę i chcą w jednym miejscu mieć większość”.

      To prawda. Dlatego nikt rozsądny nie będzie otwierał kilku kont w różnych bankach, chrzanił się w kilka telefonów i numerów, diablił w jakieś Linuxy, czy bawił w wiele równoległych walut prywatnych. To wszystko prowadzi nie do konkurencji, tylko do natłoku i chaosu informacyjnego. Ludzki umysł nie jest stworzony do funkcjonowania w takim śmietnisku i zbyt łatwo ulega przeciążeniu.

      1. Dlatego w pewnych obszarach ludzkiej działalności to monopolizacja odgrywa rolę cywilizującą. Pozwala też okiełznać rosnącą entropię i zmniejszyć koszta transakcyjne. Jedna, wspólna waluta pomaga porównywać ceny i skraca czas potrzebny na ten proces. Time is a money, nieprawda-ż? Jednolity system miar i wag utrudnia kombinatorom oszustwa. Jednakowe gniazdka, wtyczki, napięcie prądu, szerokość torów kolejowych, ruch prawostronny, język angielski – to one tworzą wspólną platformę szeroko rozumianej komunikacji i wymiany.

  4. Facebook i YouTube nigdy by tak otwarcie nie wspieraliby lewactwa, gdy nie to, że większość użytkowników to popiera albo przynajmniej to nie przeszkadza. Dlatego ich działania nie są sprzeczne z interesem ekonomicznym i ten interes jest ciągle najważniejszy. Ideologia to tylko sposób na podkręcenie zysków.
    Poza tym użytkownicy portali społecznościowych nie są klientami tylko produktem, który sprzedaje się reklamodawcom.

    1. Otóż to. 80% użytkowników FB czy YT ma w poważaniu politykę, na FB wrzuca zdjęcia z wakacji a na YT ogląda śmieszne filmiki. Ich jakieś LGBT i tym podobne nie obchodzą, nawet tego nie widzą bądź ignorują. A że promowanie zboczeń tworzy lepszego konsumenta(jak ktoś nie wierzy w nic i wyzbywa się wszelakich tradycji to co mu pozostaje poza konsumpcją?), to się po prostu opłaca, na tyle że jakaśtam garstka użytkowników o normalnych poglądach nie ma znaczenia.

      1. „80% użytkowników FB czy YT ma w poważaniu politykę, na FB wrzuca zdjęcia z wakacji a na YT ogląda śmieszne filmiki”.

        Bo człowiek nie jest istotą z natury polityczną, jak to się uroiło oderwanym od rzeczywistości filozofom.

        1. @Ziuk – wypadałoby jednak wiedzieć co miał na myśli Platon czy Arystoteles pisząc o „zoon politikon”. Bynajmniej nie chodziło o to, że każdy człowiek jest zainteresowany polityką. Rzucenie etykietką nie udowadnia niczego, poza oderwaniem od rzeczywistości rzucającego 😉

  5. A gdyby tak ktoś stworzył protokół wymiany danych między serwisami społecznościowymi? Przecież maile wymieniamy między sobą dlatego, że nasze serwery pocztowe „dogadują się” z sobą. Jest (niestety niszowy) protokół Jabber (XMPP) do porozumiewania się między różnymi komunikatorami. Oczywiście tymi, które mają ten protokół zaimplementowany.
    Duże serwisy, takie jak FB, by to zignorowały, ale dla mniejszych nie było takiego rozpraszania energii jak teraz, gdzie niektórzy są na Gabie, inni na Parlerze, jeszcze inni wszędzie gdzie się da.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *