Nie ma chyba żadnego innego społeczeństwa na świecie, które tyle uwagi poświęcałoby kwestii narodu i sensu jego istnienia, co Polacy. Z rozmaitych przyczyn natury historycznej, geopolitycznej i intelektualnej, tak samorodnej jak i importowanej z zagranicy, to naród znajduje się w centrum polskiej refleksji.
Oto zasadnicza różnica w stosunku do tradycji zachodniej, która – od Jeana Bodina, Thomasa Hobbesa i Georga W.F. Hegla – permanentnie obraca się wokół problemu państwa stanowiącego centrum organizacyjne życia zbiorowego. W tradycji zachodniej przyjmuje się, że państwo nie jest dziełem narodu, lecz – przeciwnie – to państwo go tworzy w długim procesie narodowotwórczym, którego początki giną w średniowiecznych dziejach. O ile w Polsce refleksja na temat narodu jest bardzo rozwinięta, o tyle myśl o państwie nadal znajduje się w powijakach. I w tymże stanie etatystycznego intelektualnego niedorozwoju w 1989 roku wyszliśmy z komunizmu i wpłynęliśmy na głębokie, a mętne wody integracji europejskiej i globalizacji.
Polska tradycja nie jest państwocentryczna, jak tradycja zachodnia. Przeciwnie, jest narodocentryczna. Doczekaliśmy się nawet różnych polskich koncepcji dotyczących teologii narodu, o ile w ogóle teologia może dotyczyć czegoś innego niż natury Boga. Wedle tej nauki, upraszczając i nie wchodząc w szczegóły, narody nie są tylko bytami wychwytywanymi przez socjologa i psychologa jako pewne wspólnoty z którymi ludzie samoidentyfikują się. Wedle tej teologii narody są elementem planu zbawienia, gdyż jak mówi Biblia, to całe narody w dniach ostatecznych będą sądzone, a te, które zostaną zbawione będą na końcu dziejów wielbić imię Pana. Wśród przedstawicieli teologii narodu wymieniane są autentycznie wybitne osoby jak prymas Stefan Wyszyński, ks. prof. Mieczysław A. Krąpiec czy ks. prof. Czesław Bartnik, który wydał nawet książkę pod takim tytułem[1]. Niektórzy do teologów narodu zaliczają nawet Jana Pawła II.
W Polsce współczesnej ścierają się dwie koncepcje narodu, z których jedna – popularnie nazywana dziś mianem jagiellońskiej – wyraźnie zaniedbuje problem państwowy, traktując go jako wtórny. Druga, określana mianem piastowskiej, docenia jego znaczenie. Niestety, ta druga koncepcja o wyraźnym charakterze państwo-twórczym znajduje się w głębokiej defensywie. Celem tego tekstu jest zebranie argumentów za jej wzmocnieniem i rewitalizacją we współczesnej polskiej refleksji politycznej w postaci państwa narodowego.
O ideale „jagiellońskim”
W XIX wieku mieliśmy spory tłumek przedstawicieli świeckiej co do swojej istoty, lecz zmitologizowanej i zsakralizowanej teologii narodu w postaci polskich romantyków[2]. Rozwijali oni koncepcje mesjanistyczne, wedle których Polska miałaby być, wedle znanego pojęcia Adama Mickiewicza, „Chrystusem narodów”[3], a jej rozbiory z końca XVIII stulecia i późniejsze dramatyczne dzieje insurekcyjne były porównywane z cierpieniem Zbawiciela na Golgocie. Gdy w I wieku Bóg-człowiek zbawiał ludzkość, tak w XIX wieku Bóg-naród cierpiał za zmartwychwstanie wszystkich ciemiężonych ludów. Współcześni polscy epigoni tak pojętej idei narodowej zasadniczo poruszają się w paradygmacie romantyczno-religijnym, gdzie narodowi nadaje się przede wszystkim eschatologiczno-mesjanistyczne znaczenie. Naród polski nie jest zwykłym narodem, jednym z wielu. Jest narodem wybranym przez Boga, który dla eonu chrześcijańskiego ma takie samo centralne znaczenie, jakie starotestamentowi żydzi mieli dla eonu pogańskiego.
Romantyczna teologia narodu szuka dla narodu polskiego misji, żywi się jego duchową rolą i przeznaczeniem. Prowadzi to zwykle do zaniedbania refleksji nad empirycznym uchwyceniem oraz zdefiniowaniem istoty narodu, jak i jego państwa narodowego. Widać to naszym rodzimym romantyzmie politycznym, który nigdy na poważnie nie zajął się kwestią tak fundamentalną jak zdefiniowanie przynależności do polskości. Romantycy milcząco zakładali, że upadła w wyniku zaborów Rzeczypospolita może i musi się odrodzić koniecznie w granicach z 1772 roku, nie rozumiejąc, że w polityce integralne powroty do status quo ante nie istnieją. Ignorowano fakt, że wedle tamtych linii granicznych w Rzeczypospolitej znajdowały się miliony Rusinów, nie dostrzegających jakichkolwiek związków z polskością, a poza nimi znajdowały się miliony Ślązaków, Pomorzan i Mazurów, o których zapomniano, zezwalając bez walki i oporu na ich germanizację Prusakom, a następnie zjednoczonym Niemcom epoki wilhelmińskiej.
Przez zwolenników tradycji romantycznej potencjalny Polak był definiowany jako osoba zamieszkała na terenach w 1772 roku należących do Rzeczypospolitej bez względu na jej kulturę, samoidentyfikację, przynależność etniczną, kulturową i religijną. Napisaliśmy nie przypadkowo potencjalny, gdyż wedle romantyków kandydat na Polaka musiał się jeszcze wykazać polskością biorąc udział w patriotycznym czynie powstańczym, konspiracji, a najlepiej od razu w patriotycznej działalności wolnomularskiej. Kto nie widział najmniejszego sensu w udziale w skazanych na klęskach powstaniach, ten sam się z tak pojętej wspólnoty narodowej wykluczał. Stąd romantyczne rozumienie narodu jako wspólnoty duchów o charakterze hierarchicznym, gdzie miejsce w hierarchii było pochodne zaangażowaniu w działalność patriotyczno-insurekcyjną, szczególnie tą, która wymierzona była przeciwko Rosji, postrzeganej jako ultra-zaborca z racji swojego reakcyjnego politycznie i społecznego charakteru. Ogarnięci mesjańską misją romantycy zupełnie nie zdawali sobie sprawy, a raczej nie przyjmowali do wiadomości, że ich kolejne straceńcze powstania prowadziły od katastrofy do katastrofy i zadawały polskości gigantyczne straty, co tak znakomicie opisał Aleksander Bocheński[4].
Tradycja romantyczna, często dziś nazywana mianem jagiellońskiej, stała na antypodach państwa narodowego, które powstało w Europie zachodniej. Na Zachodzie, szczególnie we Francji i w Anglii, powstanie narodów wiązało się z pojawieniem się świadomości, że interes wspólnoty narodowej jest najważniejszy i stoi ponad partykularnymi interesami stanowymi i regionalnymi. Idea ta pojawiła się w czasie Wojny Stuletniej (1337-1453) między Anglią a Francją, która rozpoczęła się jako klasyczna wojna królów, opartych na feudalnym rycerstwie, a zakończyła się jako wojna dwóch narodów przy masowej (jak na tamtą epokę) mobilizacji społecznej. W wyniku tej mobilizacji obydwa zantagonizowane narody uświadomiły sobie, że interesy stanowe muszą być podporządkowane interesowi narodowemu, a tożsamość stanowa i regionalna tożsamości ogólno-narodowej[5].
Staroszlacheckie pojęcie narodu poszło zupełnie odmiennym torem rozumowania. W pojęciu tym nie było interesu ogólnego o charakterze ponadstanowym, lecz podniesienie interesów i aspiracji stanu szlacheckiego do rangi narodowego, a samej szlachty do roli narodu jako takiego. Polski naród staro-szlachecki, przedrozbiorowy, to taki, gdzie za jego członka postrzegano tylko szlachcica, każdego szlachetnie urodzonego zamieszkującego Rzeczypospolitą. Jego członkiem był każdy, kto posiadał herb i wiążące się z nim przywileje stanowe oraz prawa polityczne czynne i bierne do udziału w życiu publicznych, sejmach, sejmikach, elekcji króla. Polskojęzyczny mieszczanin z Warszawy lub Krakowa, chłop spod Mińska Mazowieckiego lub Kalisza nie był Polakiem, gdyż arbitralną decyzją stanu uprzywilejowanego został wykluczony ze wspólnoty narodowej. Chłop pogardliwie nazywany był smardem, etymologicznie pochodzącym od czasownika śmierdzieć. Członkiem tego narodu szlacheckiego był zaś szlachcic spod Kijowa lub Mińska (białoruskiego), nawet jeśli nie potrafił sklecić składnego zdania po polsku, a jego kultura rodzinna była całkowicie rusko-prawosławna. Polakiem był tylko ten, kto był herbowy[6].
Powyższe polityczno-stanowe rozumienie narodu tłumaczy dlaczego dzisiejszy spadkobiercy tej tradycji, zwolennicy Polski jagiellońskiej, tak chętnie piszą i działają dla sojuszu Polski z Ukrainą, z Litwą, dlaczego tak gorliwie wspomagają opozycję na Białorusi. W ich oczach nasi wschodni sąsiedzi są obywatelami futurystycznej Neo-Rzeczypospolitej Szlacheckiej, ciągnącej się od Wielkopolski po Bramę Smoleńską. Z tradycji szlacheckiej znikło rzecz jasna herbowe znamię szlachectwa, dla którego w społeczeństwie liberalnym i opartym na wolnej konkurencji ekonomicznej nie ma żadnego uzasadnienia. Idea Polski Jagiellońskiej, Międzymorza, Intermarium, Trójmorza – czy jakkolwiek inaczej tę tradycję nazwiemy – zakłada, że polskość składa się z równouprawnionych etni: polskiej, ukraińskiej, białoruskiej, litewskiej, żydowskiej, etc. Myślenie to występuje przeciwko esencji idei państwa narodowego, będącego ojczyzną samoświadomego swojej esencji i odrębności narodu, na rzecz samo-świadomościowej wspólnoty politycznej o charakterze imperialnym, złożonej z plemiennych etni, różniących się językiem i kulturą, ale nie aspirujących do posiadania suwerennych państw narodowych.
Słabością tradycji jagiellońskiej jest jej zupełny brak koncentracji na zagadnieniu państwa jako takiego, a państwa narodowego w szczególności. Widać to już w samym pojęciu Rzeczypospolitej (Res Publica), czyli bytu będącego rzeczą wspólną, który tworzą wszyscy obywatele – najpierw szlachta, potem jej romantyczni spadkobiercy insurekcjoniści – a wedle dzisiejszych projektów wszystkie etnie projektowanego Międzymorza. To myślenie jest skutkiem historycznego błędu w postaci związku Polski z Wielkim Księstwem Litewskim. Aż do czasu pierwszej unii polsko-litewskiej w Krewie (1385) Polska rozwijała się analogicznie jak inne państwa europejskie należące do rozkwitającej pod koniec średniowiecza Cywilizacji Łacińskiej, charakteryzującej się między innymi równoczesnym współwystępowaniem prawa publicznego i prywatnego. System ten powstał w późnym średniowieczu poprzez wszczepienie rzymskiego prawa publicznego do germańskiego prawa cywilnego, opartego na feudalnych umowach dwustronnych, dzięki czemu organizacja feudalna poczęła się zmieniać w organizację instytucjonalną państwa opartego na prawie publicznym, rozwijającą się obok społeczeństwa opartego na umowach prawa prywatnego.
Najpierw mieliśmy więc, podobnie jak i Europa zachodnia, monarchię patrymonialną, opartą wyłącznie na prawie prywatnym, gdzie król był właścicielem całej ziemi i ludzi i mógł ją dzielić między synów niby działkę ziemi, potem mieliśmy rozdrobnienie feudalne. Od zjednoczenia państwa przez Władysława Łokietka zaczęła powstawać u nas, oparta na prawie publicznym (ustawy), monarchia stanowa z centralnym pojęciem Korony Królestwa, o którym to terminie powiemy w dalszej części. Unie rodzącej się nowoczesnej Polski z bezkresną Litwą zachwiały tym normalnym rozwojem, gdyż zachwiały równowagą stanów: w wyniku tych unii szlachta niepomiernie wzbogaciła się na ekspansji na ziemie ruskie, przejmując na własność gigantyczne tereny i obracając ich ludność chłopską w niewolną. Skutkiem jej wzmocnienia ekonomicznego doszło także to wzmocnienia politycznego i faktycznego wyemancypowania się tego stanu spod władzy Korony. Było to tym łatwiejsze, że zniewalana ludność kresowa nie zaliczała się do Cywilizacji Łacińskiej i szła odrębnym tokiem historycznym.
W wyniku tych procesów Rzeczypospolita cofnęła się w swoim rozwoju państwowo-prawnym. Z pojęcia Korony Królestwa pozostało puste pojęcie Korony, w znaczeniu ziem koronnych, czyli należących do Polski, a nie do Litwy (rozdział skasowany dopiero przez Konstytucję 3 Maja, 1791). Szlachta zagarnęła jednak prawa tejże Korony, nie tylko uniemożliwiając dalszy rozwój państwa opartego na prawie publicznym, ale cofając samo prawo publiczne na rzecz prawa prywatnego. Jak pisze Carl Schmitt, „Królestwo Polskie nie przekroczyło stadium feudalnego i nie osiągnęło formy organizacyjnej nowożytnego państwa europejskiego”[7]. Mamy do czynienia z faktyczną recydywą systemu prawnego do stanu ze Średniowiecza, gdy państwo i jego król tylko tytularnie sprawowali kontrolę nad feudałami (obecnie szlachtą), którzy nie płacili podatków, prowadzili własną politykę zagraniczną, dyplomację, posiadali własne wojska, etc. To zjawisko regresu prawa publicznego i instytucji państwa przyszło z kresów Rzeczypospolitej, gdzie magnateria potworzyła autentyczne państwa w państwie, nie podlegając faktycznie nikomu i nie przestrzegając praw państwowych, ignorując sądy. W efekcie, po uniach polsko-litewskich nie doszło u nas, w epoce renesansu, do powstania monarchii narodowej na czele z suwerenną władzą królewską, zmierzającą ku formom mniej lub bardziej absolutnym. Zamiast tego normalnego zachodniego rozwoju Rzeczypospolita wybrała swój Sonderweg i coraz bardziej przekształcała się w oligarchiczną republikę rządzoną przez magnaterię, będącą następcą mediewalnych feudałów. Wchłonięcie milionowych mas ludności żyjących w innym kodzie cywilizacyjnym, mentalna orientalizacji polskiej szlachty i jej absolutna dominacja w życiu politycznym spowodowały najpierw zatrzymanie, a następnie regres idei nowoczesnego państwa.
Idea takiego suwerennego państwa nigdy nie interesowała także polskich romantyków, którzy kulturowo byli ludźmi Wschodu, zafascynowanymi turańskim charyzmatycznym przywództwem, dla którego wzór stanowiły rządy Czyngis-Chana[8]. Idea państwa narodowego nie zainteresowała także romantycznych teoretyków teologii narodu. Antyrosyjskie prometejskie cele misyjne polskości na wschodzie miał realizować naród, uduchowiona wspólnota, a nie organizacja polityczna tegoż narodu, czyli państwo. A to dlatego, że tradycja ta nie znała instytucji suwerennego państwa narodowego, gardziła nim. Przedstawiciele tej tradycji myślą w ten sposób od epoki Adama Mickiewicza, przez Józefa Piłsudskiego, aż po Jerzego Targalskiego.
Sakralizacja „nacjonalizmu jagiellońskiego”
W pismach współczesnych epigonów opisanego powyżej nurtu pojawia się już nie tylko idea Polski Jagiellońskiej, lecz wręcz nacjonalizmu jagiellońskiego. W popularnej książce propagandowej na temat Trójmorza Marka Chodakiewicza, Jolanty Mysiakowskiej-Muszyńskiej i Wojciecha Muszyńskiego Polska dla Polaków! Kim byli i są polscy narodowcy czytamy:
Narodowość polska winna więc opierać się na „nacjonalizmie jagiellońskim” W okresie rozbiorów terytorium Rzeczypospolitej zamieszkiwały potężne masy mniejszości narodowych, które nie tylko zwykle nie identyfikowały się z Polską i polskością, a wręcz potrafiły być im wrogie; znaczna część elit (szczególnie w warstwie średniej) miała obce korzenie – wówczas naturalnie hasło „Polski piastowskiej” było aktualne i zrozumiałe. Było hasłem narodowej defensywy w momencie, gdy Polacy musieli bronić się przed uciskiem zaborców. Dziś, w państwie, które funkcjonuje w granicach piastowskich, realizowanie tej koncepcji hamowałoby jego rozwój. Obecnie zamiast zamykać się w piastowskim getcie trzeba otworzyć kraj na osoby, które pragną stać się Polakami, czyli przyjąć jako własną polską kulturę i służyć polskiemu interesowi narodowemu. (…) Tak więc nie „Żydzi” i nie etnonacjonalizm, a projekt jagiellońskiego nacjonalizmu: konserwatywny, tradycjonalistyczny, wolnościowy i narodowy[9].
Od 2016 roku ten kierunek promuje wydawany przez Przemysława Holochera periodyk Magna Polonia. Wśród autorów znajdziemy przedstawicieli i konserwatyzmu, i tradycjonalizmu, i liberalizmu, i rzekomo tradycji narodowej. Jeśli prześledzimy autorów i tematy poruszane na łamach „Magna Polonia”, to szybko dostrzeżemy, że pismo służy zwalczaniu całej endeckiej tradycji nacjonalizmu polskiego i idei polskiego państwa narodowego. Weźmy wypowiedzi jednego z jego publicystów, x. Romana A. Kneblewskiego. Konkretnie chodzi o jego nagranie w którym przedstawił zręby czegoś, co można by nazwać teologią nacjonalizmu jagiellońskiego bądź też teologią Trójmorza[10]. Pod materiałem znajduje się krótki opis: „Wielka Polska przed rozbiorami składała się z Korony Polskiej, Litwy i Rusi. Polska postrzegana była jako wspólna macierz trzech narodów. Oczywiście Rusinów nie należy mylić żadną miarą z Moskalami!”.
Przed swoimi widzami x. Kneblewski rysuje eschatologiczną wizję, z której ma wynikać, że sam Bóg pragnie, aby terenem aż do Bramy Smoleńskiej rządzili Polacy. Będąc posłusznymi woli samego Boga, powinniśmy dążyć do restauracji dawnego imperium, niczym Żydzi, którzy dostali od Jahweh ziemię Kaanan. Kapłan katolicki włącza w swoją narrację Matkę Bożą, która zażądała, aby ogłoszono ją Królową Polski, a skoro Polska składała się z trzech członów, więc jest sprawą oczywistą, że Maryja chce sprawować pieczę nad Bramą Smoleńską. Mamy też Archanioła Michała, który rzekomo widniał w herbie I RP, o czym x. Kneblewski wspomina, żeby wzmocnić swoje pseudo-teologiczne argumenty. Pojawia się też Mickiewicz, twórca pseudokatolickiej teologii mesjanizmu polskiego.
Cały ten wywód z ortodoksyjną teologią katolicką nie ma oczywiście nic wspólnego i jest jedną wielką mistyfikacją, o czym świadczy choćby wspomniany wątek anielski. Godło prezentowane przez x. Kneblewskiego jako herb I Rzeczypospolitej to godło przyjęte dopiero przez powstańców styczniowych. W myśl dekretu z 10 maja 1863 roku przyjęto herb przyszłego państwa, łączący polskiego Białego Orła, litewską Pogoń i Archanioła Michała symbolizującego Ruś. Całość tarczy zwieńczała korona jagiellońska. Prezentowanie godła powstańczego jest bardzo zastanawiające i ma jasne znaczenie: Rosja ma wypuścić ze swoich rąk cały obszar, który przed zaborami należał do Polski.
Manipulacja x. Kneblewskiego dotyczy twierdzenia, że Rzeczypospolita Szlachecka stanowiła macierz trzech narodów: polskiego, litewskiego i rusińskiego (ukraińskiego). Jak było naprawdę? Nie można mówić o żadnych trzech narodach, tylko o jednym narodzie szlacheckim, który obejmował przedstawicieli różnych grup etnograficznych, którym udało się pozyskać polskie szlachectwo. Tenże naród szlachecki rządził nieposiadającymi żadnej tożsamości narodowej różnymi etniami, które w przeciągu wieku XIX zaczęły podlegać procesom narodotwórczym. Procesy te, we wszystkich grupach etnicznych, skierowane były przeciwko idei narodu szlacheckiemu. Dotyczyło to tak samo ziem rdzennie polskich, jak i tych rusko-litewskich. W przypadku tych pierwszych, ideę utworzenia wszechstanowego narodu polskiego, który obejmowałby wszystkich Polaków, reprezentowała Narodowa Demokracja. Zgodnie z narracją x. Kneblewskiego procesy te były wyrazem łamania woli Boga, a więc, konsekwentnie, Roman Dmowski był narzędziem Szatana.
Ostatnie stwierdzenie prowadzi nas do zasygnalizowanego problemu teologii Trójmorza. Jest sprawą oczywistą, że cały projekt nacjonalizmu jagiellońskiego, czy też rozwijanej przez x. Kneblewskiego religijnej legitymizacji prawa Polaków do władzy nad terenami byłej Rzeczypospolitej Szlacheckiej, służy realizacji idei Międzymorza. Idea ta w oczywisty sposób skierowana jest przeciwko Rosji, która ma zostać wypchnięta poza Bramę Smoleńską (nota bene znajdującą się w granicach Federacji Rosyjskiej), którą tak fascynuje się współpracownik Klubu Jagiellońskiego Jacek Bartosiak.
Sam x. Kneblewski swojej awersji do endecji nie ukrywa. W wywiadzie udzielonym tygodnikowi „Polska Niepodległa” powiedział: „Odrzucam Narodową Demokrację, ponieważ, będąc zdecydowanie nacjonalistą, pozostaję równie zdecydowanie antydemokratą”[11]. Jednym słowem: polskie państwo narodowe ma zostać unicestwione na rzecz Międzymorza, a Polacy mają sobie to wytłumaczyć religijnie. Co więcej, argumentów religijnych używa się przeciwko zwolennikom projektu Dmowskiego, którzy oskarżani są o zdradę idei (rzekomo) katolickich. W wypowiedziach x. Kneblewskiego znajdujemy próbę instrumentalizacji teologii narodowej przeciwko idei państwa narodowego. Dyskurs religijno-eschatologiczny ma zupełnie dyskwalifikować dyskurs polityczny, który zawsze, z natury rzeczy, uwikłany jest w to, co doczesne. Osoby pokazujące konieczność zabezpieczenia kolektywnych interesów Polaków przez silne państwo narodowe są przedmiotem oskarżeń o brak ortodoksji religijnej. Obrońcy Polski w jej obecnych granicach, którzy chcą podjąć realny trud wzmocnienia instytucji państwowych, są spychani na pozycje wręcz szatańskie.
Magdalena Ziętek-Wielomska, Adam Wielomski
za: http://www.opcjanaprawo.pl/
Tamże do nabycia „Opcja na prawo” z całym tekstem Państwa Wielomskich
[1] Cz. Bartnik, Teologia narodu, Częstochowa 1999.
[2] Literatura na ten temat jest bardzo bogata – zob. np. M. Janion, M. Żmigrodzka, Romantyzm i historia, Warszawa 1978; M. Janion, Czas formy otwartej, Warszawa 1984; A. Sikora, Myśliciele polskiego romantyzmu, Chotomów 1992; A. Walicki, Philosophy and Romantic Nationalism; the Case of Poland, Notre Dame 1994.
[3] A. Sikora, Myśliciele polskiego…, s. 70-73.
[4] A. Bocheński, Dzieje głupoty w Polsce, Warszawa 1988.
[5] M.-M. Martin, Histoire de l’unité française, Paris 1957, s. 163-81; C. Beaune, Naissance de la nation France, Paris 1985; A. Hastings, The Construction of Nationhood: Ethnicity, Religion and Nationalism, Cambridge 1997, s. 35-65; J. de Viguerie, Les deux patries. Essai historique sur l’idée patrie en France, Paris 2003, s. 18-26.
[6] J. Maciejewski, Pojęcie narodu w myśli republikanów lat 1767-1775, w: J. Goćkowski, A. Walicki (red.), Idee i koncepcje narodu w polskiej myśli politycznej czasów porozbiorowych, Warszawa 1977, s. 21-41; A. Walicki, Trzy patriotyzmy. Trzy tradycje polskiego patriotyzmu i ich znaczenie współczesne, Kraków 2000, rozdz. I.
[7] C. Schmitt, Der Nomos der Erde im Völkerrecht des Jus Publicum Europeum, Berlin 1997, s. 137.
[8] S. Filipowicz, Niespełnione nadzieje. Liberalizm i tradycja polska, „Państwo i Kultura Polityczna”, 1991, nr 3, s.12. To szerszy, ogólnoeuropejski element romantycznej fascynacji orientalnymi despotyzmami – zob. Ch. Tzoref-Ashkenazi, Romantic Attitudes toward Oriental Despotism, „Journal of Modern History”, 2013, t. 85, nr 2, s. 280-320.
[9] M.J. Chodakiewicz, J. Mysiakowska-Muszyńska, W. Muszyński, Polska dla Polaków! Kim byli i są polscy narodowcy, Warszawa 2015, s. 526, 529.
[10] R.A. Kneblewski, Korona + Litwa + Ruś = …, Tuba Cordis, 05.02.2017, na: youtube.com/watch?v=YixvTtBHkcw&feature=youtu.be. Warto polecić także tekst idem, Teologia relacji polsko-ukraińskich, „Magna Pologna” 10/2018, s. 13 i nast.
[11] Za: https://polskaniepodlegla.pl/wydarzenia/item/11679-przeczytajcie-tylko-w-polsce-niepodleglej-ostatni-wywiad-z-ks-dr-romanem-kneblewskim-zaraz-potem-otrzymal-zakaz-wypowiedzi.
[…]
Romantycy byli ludźmi Wschodu? A Tadeusz Kościuszko, który ustanowił dozory i który chciał ujednolicenia językowego Rzeczpospolitej to był skąd? Trochę mi brakowało odniesienia do Kościuszki i jemu podobnych
Kolejnym mankamentem tego tekstu jest sprowadzenie historii Unii Polski i Litwy do stanu anarchii i konfliktu pomiędzy magnaterią, a królem. Jest to uproszczenie, bo ignoruje to, że szlachta instytucjonalnie wzięła odpowiedzialność za sądownictwo w państwie w postaci Trybunałów. Więc pomimo stanowego charakteru rządów, szlachta chciała myśleć o całości państwa i przejęła kompetencje króla. Nadto, ten tekst ignoruje choćby zagadnienie incompatibilitas, które przecież też było przejawem myślenia o całym państwie i jego dobru, a nie interesie stanowym
Brakowało mi tutaj zarysu piastowskiej koncepcji Polski i omówienia stosunku m. in. szlachty, romantyków oraz współczesnych „jagiellończyków” do problemu granic zachodnich państwa polskiego na przestrzeni wieków. Lekceważenie losu Polaków zamieszkujących przed rozbiorami oraz w trakcie zaborów na Śląsku, na Pomorzu oraz na Mazurach moim zdaniem przyczyniło się do zbytniego wzmocnienia Prus oraz późniejszych Niemiec, co zaowocowało najpierw wzmocnieniem niemieckiego posiadania w Europie środkowej oraz doprowadziło do zjednoczenia Niemiec pod hegemonią Prus, a następnie do 2 prób ustanowienia przez Niemcy całkowitej dominacji na arenie europejskiej (całe szczęście nie udanych, jednakże z jakimi kosztami powstzymanych?)
@ JK – temat Polski piastowskiej obejmuje drugą część tekstu, której Opcja na Prawo nie zamieściła on-line. To jest mniej więcej 1/2 tekstu.
Ok, dziękuję za sugestię. Na pewno zajrzę tam.
Moim zdaniem to potęga Niemiec oparta jest o dobrze zurbanizowane Niemcy Zachodnie z ich miastami i kupiectwem. Prusy tylko wzięły nad tym władzę, ale nawet same Prusy były gospodarczo peryferyjne, jak Polska
W zupełności zgadzam się z tezami artykułu.
Natomiast należy skorygować przedstawione tu popularne przeświadczenie – „Najpierw mieliśmy więc, podobnie jak i Europa zachodnia, monarchię patrymonialną, opartą wyłącznie na prawie prywatnym, gdzie król jest właścicicielem całej ziemi i ludzi i mógł ją dzielić między synów niby działkę ziemi, potem mieliśmy rozdrobnienie feudalne”.
W rzeczywistości historycznej państwa wczesnośredniowieczne powstałe poprzez podbój ziem Cesarstwa Rzymskiego przez plemiona germańskie miały dopiero przejść trwający co najmniej kilkaset lat proces wytworzenia się porządku feudalnego. Na początku władza królów
plemiennych była mocno ograniczona poprzez instytucje prawne wspólnoty plemiennej „Barbarzyńców”. Ziemia należała do rodu, a indywidualny człowiek nie mógł nią swobodnie dysponować wbrew interesom rodu. Na tej samej zasadzie nie mógł nią dysponować król. Nie istniało również podddaństwo, gdyż każdy człowiek należący do plemienia poprzez przynależność do swojego rodu był wolny. Podobnie wybór króla nie odbywał się na zasadzie primogenitury. Nota bene na przykład inicjatorem kodyfikacji prawa salickiego byli Frankowie poprzez instytucję wiecu w oparciu oczywiście o tradycyjne prawo plemienne, a nie ich król. Nie istniała więc na początku żadna monarchia patrymonialna w rozumieniu przedstawionym w artykule. Podobnie było w momencie powstawania państw słowiańskich. W polskiej literaturze klasyczną pozycją omawiającą bardzo wszechstronnie te zagadnienia jest wydana w 2004 „Barbarzyńska Europa” Karola Modzelewskiego.
Polskie staroszlacheckie pojęcie narodu w ustroju feudalnym nie różniło się zbytnio od tego pojęcia na gruncie europejskim, np. francuskim. Bretania, Burgundia czy Prowansja to były zupełnie różne krainy, odrębne także swoją specyfiką językową. We Francji, podobnie jak w Rzeczypospolitej członkiem narodu był tylko przedstawiciel stanu szlacheckiego („polski naród szlachecki” złożony był z Polaków, Litwinów, Rusinów i innych narodowości). Odmienna droga historyczna Rzeczypospolitej oraz historia jej „narodu szlacheckiego” wynikała z fiaska polityki ogólnonarodowej królów, którzy nie byli w stanie doprowadzić do centralizacji władzy i absolutyzmu. Powodem tego był system polityczny „wolnej elekcji”, a jego przyczyną – pechowe dla Polski wygaśnięcia własnych dynastii: Piastów (400 lat rządów) i Jagiellonów (200 lat rządów). Polscy królowie elekcyjni nie mieli ani dynastycznych tradycji ani praw – jak Walezjusze czy Burbonowie – narzucania swojej woli feudałom w celu centralizacji władzy. Ostatnią próbę podjął – jeden z najmądrzejszych polskich królów, uchodzący w polskiej historiografii za niezbyt mądrego bo nie rozumiejącego „duszy polskiej” – Jan Kazimierz Waza, który postanowił krwawo złamać rokosz Lubomirskiego – bezczelny sprzeciw wielkiego feudała przeciwko rządowi centralnemu w osobie króla Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Spór znalazł finał w bratobójczej bitwie pod Mątwami (1666 r.), druzgocącej klęsce króla, w której zginęło po obu stronach kilka tysięcy szlachty.
W tym czasie we Francji król Ludwik XIII z błahego zupełnie powodu skazał na ścięcie przywódcę opozycji magnackiej księcia de Montmorency – ostatniego przedstawiciela starego francuskiego rodu, za którym wstawiła się cała francuska arystokracja. Jednak kardynał Richelieu – pomysłodawca tej akcji – pozostał nieubłagany. Tym samym katolicki kardynał i minister przełamał opór francuskich feudałów i utorował drogę absolutyzmowi, i osiągnięciu przez Francję mocarstwowej pozycji w Europie…
Król Jan Kazimierz po bitwie pod Mątwami abdykował i wyjechał …do Francji. Dlaczego należał do najmądrzejszych polskich królów ? Ponieważ dobrze poznając polsko-litewski system polityczny I RP przewidział rozbiory na ponad 100 lat przed pierwszym z nich (1792 r.)