Frąckiewicz: Imperium Amerykańskie

Wyobraźmy sobie hipotetyczną sytuację: polski rząd wysyła funkcjonariuszy swoich służb do Bułgarii w celu udzielenia pomocy Bułgarom przy ujęciu nadzwyczaj niebezpiecznego przestępcy, szefa zorganizowanej grupy przestępczej, który po aresztowaniu ma zostać wywieziony do Polski i skazany przez polski sąd na karę pozbawienia wolności odbywaną w polskim więzieniu. Trzeba przyznać, że byłaby to sytuacja niecodzienna, abstrakcyjna a nawet niedorzeczna i z perspektywy Bułgarów mogłaby być odebrana negatywnie. Raczej każdy życzyłby sobie aby przestępcy nie odsiadywali wyroków w zagranicznych więzieniach oraz aby byli sądzeni przez własne, krajowe sądy. Jednak analogiczne sytuacje zdarzały się w przypadku Stanów Zjednoczonych i ich walki z przemytnikami narkotyków. Ósmego stycznia 2016 roku Joaquín Guzmán Loera, znany jako “El Chapo”, meksykański przestępca, handlarz narkotyków i przywódca kartelu z Sinaloi został zatrzymany przez siły specjalne meksykańskiej marynarki wojennej. Z meksykańskimi władzami w tym zakresie współpracowały amerykańskie służby federalne, między innymi DEA, a w internecie krążą niepotwierdzone informacje jakoby przy aresztowaniu byli obecni żołnierze amerykańskich sił specjalnych. Niezależnie czy jest to prawdą czy plotką, faktem jest, że “El Chapo” został skazany przez amerykański sąd na karę więzienia, oczywiście odbywaną w amerykańskim zakładzie karnym. Podobnie w kolumbijskie siły policyjne były szkolone i wspierane przez amerykańskie służby w podobnych przypadkach. Należy zwrócić jednak uwagę, że więzienia amerykańskie są zdecydowanie bardziej adekwatne do przetrzymywania tak poważnych przestępców – nie ma w nich do tego stopnia skorumpowanych strażników oraz ciężej z nich uciec.

Nie rozważając nad tym, czy takowe wsparcie ze strony Stanów Zjednoczonych wynikało z partykularnych interesów, jakimi była walka z handlarzami narkotyków, których wytwory poważnie szkodziły amerykańskiemu społeczeństwu, a która walka ta okazała się jednak fiaskiem , czy wynikało owo wsparcie z dobroci serca “przywódcy wolnego świata”, to istotnym czynnikiem, który w ogóle umożliwił takie i podobne działania USA jest ich status. Nie chodzi jednak o status mocarstwa, to byłby banał, zwykły truizm. Chodzi o status imperium.

Pojęcie imperium nie jest jednak takie proste. Lubimy myśleć o imperiach w sposób strukturalny, jako wielki niejednorodny organizm państwowy. Myśląc o Rzymie w czasach starożytnych, myślimy o mapie, myślimy o całym basenie Morza Śródziemnego. Warto jednak na przykładzie Stanów Zjednoczonych pomyśleć o imperium jako o między innymi jednostce geopolitycznej, której zasięg metod i narzędzi charakterystycznych dla polityki wewnętrznej znacząco wykracza poza formalne, polityczne granice. Działania polityczne mogą mieć charakter zewnętrzny jak przykładowo zakładanie placówek dyplomatycznych i wszelkie akty dyplomatyczne, wypowiadanie wojen czy prowadzenie działań wywiadowczych. Tego typu działania są prowadzone przez wszystkie państwa w ograniczonym różnymi determinantami stopniu, choć nie wszystkie państwa mogą wszystkie z tych działań podejmować. Rosja mogła przeprowadzić inwazję na Ukrainę, ale nie może uczynić tego samego Urugwaj w stosunku do Indii ze względu na czynniki geograficzne czy brak sił i środków, a Andora nie jest w stanie zaatakować żadnego innego państwa, gdyż zwyczajnie nie posiada armii. Drugim rodzajem działań politycznych są działania o charakterze wewnętrznym jak praca wymiaru sprawiedliwości, policji czy polityka podatkowa. Mamy więc dwie płaszczyzny działań politycznych, które wzajemnie się przenikają i nie są jednorodne. Dla każdej z nich właściwe są pewne metody i narzędzia. Dla polityki wewnętrznej właściwym narzędziem będzie policja, a właściwą metodą polityki zewnętrznej będzie prowadzenie wojny. Według tego rozumienia imperium to państwo którego granice formalne mają charakter czysto prawny, a w rzeczywistości, jego władza rozciąga się o wiele dalej. Nie należy jednak traktować używania zamiennie metod i narzędzi jako ogólnej zasady, gdyż można imperium równie dobrze zdefiniować jako rodzaj pewnej władzy.

Stany Zjednoczone stały się de facto najpotężniejszym w historii imperium, choć takie słowo nigdy nie padło z ust amerykańskich przywódców. Wpływy USA na świecie były i w dalszym ciągu są niczym macki ośmiornicy. Obejmują one praktycznie całą Amerykę, znaczną część Europy i fragmenty Azji, gdzie “Wujek Sam” ma swoje “niezatapialne lotniskowce” w postaci Tajwanu czy Izraela. Używając w dalszym ciągu metafory ośmiornicy, która co prawda bardziej kojarzy się z organizacjami przestępczymi niż państwami, ale jest tu niezwykle trafna, zimna wojna była walką dwóch takich ośmiornic wśród małych kałamarnic. Po rozpadzie Związku Radzieckiego i politycznej porażce tego projektu, USA stały się imperium o formacie hegemonicznym. Prężna gospodarka, struktury wywiadowcze CIA i najpotężniejsza na świecie armia oraz panująca na morzach flota to obraz ukazującego się w początkach nowej ery hegemona. Imperium Stanów Zjednoczonych zyskało potęgę o jakiej XIX-wieczne Imperium Brytyjskie mogło tylko marzyć. USA nigdy nie obejmowały nawet połowy terytorium wielkich kolonialnych imperiów – nigdy nie musiały. Do efektywnego zarządzania interesami strategicznymi nie trzeba sprawować władzy nad terytoriami, a mieć jedynie wygodne warunki. Zdawałoby się, że Stany Zjednoczone szanując zasady demokracji i pokojowego współżycia narodów nie zajmują terytoriów innych państw w przeciwieństwie do dawnych imperiów, które drenowały między innymi Afrykę z zasobów. Nic bardziej mylnego. Zmiana struktury systemu międzynarodowego po drugiej wojnie światowej oraz dekolonizacja zmieniły jedynie metody imperialnych dążeń.

Idealnym przykładem jest właśnie Afryka, gdyż to ona była skolonizowana praktycznie cała w okresie dwudziestolecia międzywojennego. Jedynymi suwerennymi państwami była utworzona przez wyzwolonych czarnych niewolników Liberia oraz cesarska Etiopia, podbita jednak w 1936 roku przez Włochy Mussoliniego. Niepodległość ogłosił również Egipt, jednak wpływy brytyjskie w tym kraju, zwłaszcza podczas wojny były znaczne i ciężko mówić o państwie suwerennym . Społeczeństwa afrykańskie w znacznej mierze były a część z nich dalej jest oparta na strukturze plemiennej. Wprowadzenie do tych społeczeństw systemu liberalnej demokracji było nieporozumieniem, które pozwoliło uzyskiwać wpływy przez koncesje, tajne układy czy zwyczajnego handlu. Dzisiaj nie opłaca się tych terytoriów posiadać. Zamiast utrzymywać stały kontyngent wojskowy, administrację cywilną oraz represjonować miejscową ludność – wystarczy dogadać się z lokalnym rządem i założyć ambasadę. Amerykańska ambasada w dowolnym miejscu na świecie może być nie tylko placówką dyplomatyczną, ale i swego rodzaju “lobbystą”, który może mniej lub bardziej wpływać na politykę innych państw niczym biuro gubernatora – narzędzie polityki wewnętrznej. Ten przykład to jedynie analogia, ale Stany Zjednoczone potrafiły z pewnością uczynić z innych krajów poddane sobie prowincje. Prowincje w rozumieniu nie jednostek administracyjnych, a poddanych na wzór niektórych prowincji rzymskich, które jednak zachowywały pewny stopień wewnętrznej niezależności. To Żydzi pojmali Jezusa, jednak przyprowadzili go do Piłata, gdyż sami nie mogli go skazać na śmierć . Czym był Wietnam Południowy, jeżeli nie taką właśnie “prowincją”? Jeszcze lepszym porównaniem zdaje się być określenie tego układu jako lennego. Oczywistym jest, że sytuacja takiego “lennika” jeżeli chodzi o kwestie wewnętrzne jest o niebo lepsza niż w brytyjskich koloniach.

Amerykańskie imperium, jeżeli nic się nie zmieni a jego polityka zarówno wewnętrzna jak i zewnętrzna nie zostanie zmodyfikowana, prawdopodobnie upadnie. Nie należy oczekiwać upadku samego państwa, chociaż nie można tego z całą pewnością wykluczyć. Upadek imperium będzie oznaczał rewizje obecnego ładu międzynarodowego na którego gruzach powstanie nowy. Stany Zjednoczone mają jednak pewien znaczący problem. Są niewiarygodne. Liberalny hegemon z jednej strony stawia nacisk na demokracje i przestrzeganie praw człowieka, z drugiej strony przez lata amerykański reżim miał dobre stosunki z państwem, będącym jedną z nielicznych monarchii absolutnych na świecie w której do tej pory występuje kara chłosty – Arabii Saudyjskiej. USA szczyci się wspieraniem na świecie demokracji, lecz wsparło pucz generała Pinocheta w Chile, który obalił komunistyczny rząd, jednak na pewno nie był to sposób demokratyczny. Stany Zjednoczone potępiły zbrodnie wojenne w byłej Jugosławii, a amerykańscy żołnierze uczestniczyli w aresztowaniach. I słusznie. Jednak Henry Kissinger za dywanowe bombardowania Kambodży nigdy nie odpowiedział . Problem nie leży jednak w tym, że Stany Zjednoczone dopuszczały się niemoralnych czynów celem zabezpieczenia swoich strategicznych interesów. Winston Churchill odpowiada za śmierć wielu hindusów, a Artur Harris z pewnością mógłby zostać uznany za zbrodniarza wojennego. Problem w tym, że USA robią to chcąc pozostać moralnym wzorem co czyni je imperium hipokryzji, imperium świętoszka. Po drugiej wojnie światowej polityka międzynarodowa nabrała jednak pewnego charakteru wartościującego. Głośno było o zbrodniach, ale głównie jednak państw pokonanych. Na niekorzyść Stanów Zjednoczonych przemawia również amerykańska tradycja opuszczania swoich sojuszników-lenników Kultowe stało się zdjęcie z roku 1975 na którym ostatni amerykański śmigłowiec odlatuje z Sajgonu. Podobne zdjęcie zostało zrobione w roku 2021 w Kabulu. Wyglądają one bliźniaczo podobnie. Należy zrozumieć, że dla USA taka sytuacja to policzek, dla amerykańskiego sojusznika to najczęściej kwestia istnienia. Amerykańska operacja w Afganistanie tylko to potwierdza. Swoją drogą wojna ta była bardziej akcją “policyjno-stabilizacyjną”, a na potrzeby takich operacji amerykanie wprowadzili do sił zbrojnych specjalne pojazdy opancerzone, które mają podwyższoną odporność na miny oraz improwizowane ładunki wybuchowe. Amerykańskie siły zbrojne w Afganistanie dokonały więcej akcji charakterystycznych dla sił policyjnych niż działań stricte wojennych. Nie chodzi o umniejszenie męstwu amerykańskich żołnierzy, ale o wskazanie, że w trakcie tego konfliktu amerykańska armia nie prowadziła wojny z równorzędnym przeciwnikiem, a działania głównie kontrterrorystyczne z przytłaczającą przewagą. Podczas tych działań aresztowano i zlikwidowano wielu terrorystów, gdyby jednak ukrywali się oni w Stanach Zjednoczonych, zamiast “Zielonych Beretów” przyszliby po nich funkcjonariusze Federalnego Biura Śledczego.

Koniec końców USA wycofały się z Afganistanu, zostawiając proamerykański rząd na pastwę talibów. Nie powinno się jednak z perspektywy polityki państwa interpretować tego jako sugestie do zerwania wszelkich więzów sojuszniczych z Amerykanami. Sojusz z USA należy rozpatrywać w kategoriach małżeństwa z rozsądku, z podpisaną intercyzą i możliwością rozwodu. Trzeba być po prostu gotowym aby zrewidować swoje sojusze.

Stany Zjednoczone w dalszym ciągu żywią globalne imperialne ambicje i rozciągnięcia swojej kurateli nad całym światem. Przyszłość pokaże, czy amerykański rząd zmieni swoją politykę i być może utrzyma poziom potęgi czy też imperialna władza USA upadnie a system międzynarodowy dozna ogromnych zmian, w wyniku czego imperium amerykańskie upadnie.

Jakub Frąckiewicz

Click to rate this post!
[Total: 16 Average: 4.8]
Facebook

4 thoughts on “Frąckiewicz: Imperium Amerykańskie”

  1. „Sojusz z USA należy rozpatrywać w kategoriach małżeństwa z rozsądku, z podpisaną intercyzą i możliwością rozwodu.”

    Ten obecny „sojusz” Polski z USA został zawarty — przez s…synów zarządzających III RP — raczej na zasadzie murzyńskiej prostytutki utrzymującej swego alfonsa (który robi z nią, co tam zechce; np. podsuwa ją Ukraińcom), niż jakiejkolwiek formy „małżeństwa”, a więc związku dającego jakieś prawa obu stronom i na obie strony nakładającego jakieś obowiązki.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *