Gorący temat relacji polsko-izraelskich zaognionych kontrowersyjną nowelizacją ustawy o IPN wprowadzającą kary więzienia za przypisywanie polskiemu narodowi współodpowiedzialności za Holokaust nie traci impetu, pomimo tego, że minęły już ponad dwa tygodnie od przegłosowania wspomnianej nowelizacji. Dziejące się wydarzenia, wypowiedzi polityków, naukowców i komentatorów przyjmują tu postać kolejnych odsłon odbywającego się dramatu, który przeciąga się w nieskończoność. Jest oczywiste, że każda ze stron okopała się na swoich stanowiskach i brnie w zaparte w obronie swoich racji. Osobiście uważam jednak, że sprawa jest ambiwalentna.
Moje stanowisko nie jest tak pryncypialne, jak większości prawicowych komentatorów, stąd zdaję sobie sprawę, że poniższy artykuł nie wzbudzi sympatii czytelników. Wiele z moich tez przedstawiłem już zresztą raz w artykule „Czy Polska powinna utracić dziewictwo” opublikowanym w zeszłym roku na łamach prawicowych portali, w którym krytykowałem polską akcję z banerami wożonymi po Europie, a informującymi, że obozy śmierci były niemieckie, a nie polskie. Uważam, że moje zastrzeżenia, które wówczas artykułowałem się potwierdziły. Mamy jako naród kompleksy i postaram się to poniżej udowodnić.
Dostrzegam oczywiście pewne pozytywy wspomnianej nowelizacji, nie tyle nawet związane z obroną dobrego imienia Polaków i przeciwstawienia się pedagogice wstydu. Duże znaczenie ma w tym kontekście możliwość sprzeciwu wobec żydowskich roszczeń dotyczących choćby praw do mienia bezspadkowego pozostawionego na terenie Polski. Jest jednak coś ważniejszego. Aby to zrozumieć, należy przyjrzeć się sytuacji międzynarodowej, która uformowała się w wyniku ostatnich wydarzeń. O wycofanie się z przyjętych przez Polskę rozwiązań zaapelował bowiem nie tylko izraelski Kneset i premier Benjamin Netanjahu, ale także nasi dotychczasowi najwięksi sojusznicy – Ukraina i Stany Zjednoczone. I tak MSZ w Kijowie podkreśliło, że „ukraińska tematyka wykorzystywana jest w polityce wewnętrznej Polski”. Departament Stanu USA przestrzegł z kolei, że następstwem wprowadzenia nowelizacji może być zachwianie strategicznych relacji Polski. Włącznie z USA i Izraelem.
Wielu prawicowych publicystów (choć niekoniecznie pisowskich) słusznie wskazywało na nową sytuację, jaka się pojawiła po wspomnianej nowelizacji na arenie międzynarodowej. Po latach uzależnienia od USA zaczęliśmy mieć możliwość innego manewru geopolitycznego. Podważone zostały nasze relacje z USA oraz z jego najwierniejszym sojusznikiem Izraelem. Poparcia udzieliła nam za to Rosja (ustami Siergieja Żelezniaka z rządzącej partii Jedna Rosja), który w patetycznych słowach powiedział, że „Polski parlament pokazał swoją mądrość i odpowiedzialność […], a także dał przykład innym zachodnim politykom, jak należy przeciwdziałać jakimkolwiek przejawom nazizmu” oraz niespodziewanie także Niemcy, których minister spraw zagranicznych Sigmar Gabriel, a później kanclerz Angela Merkel wyrazili opinię biorącą cały bagaż winy za zbrodnie Holokaustu na barki Niemiec. W efekcie odtworzeniu zdaje się ulegać oś Paryż-Berlin -Warszawa-Moskwa, przeciwko pisowskiej koncepcji międzymorza, uzależnionej od amerykańskiego protektoratu.
Choć intencje wspomnianych publicystów są z pewnością na wyrost, trudno bowiem po pojedynczych deklaracjach spodziewać się aby miały one wpływ na zmianę architektury sytuacji geopolitycznej w Europie, zgadzam się, że przynajmniej w sferze idei dały one do myślenia pisowskim politykom i ideologom, czy nie ma aby dla nas jakiejś sensownej alternatywy. Alternatywa ta w ujęciu geopolitycznym odwołuje się do starej i propagowanej już przed wojną przez europejską prawicę koncepcji Euroazji, którego osią jest sojusz Europy z Rosją przeciw amerykańskim i żydowskim interesom i kapitałom. Dodajmy, że w koncepcji tej dochodzi do starcia cywilizacji materialistycznej i konsumpcyjnej reprezentowanej przez USA i Izrael z cywilizacją, której przypisana jest konieczność powrotu do wartości duchowych i elitarnych w rozumieniu filozofii Fryderyka Nietzschego i Juliusza Evoli.
Niestety abstrahując nawet od utopijności i kontrowersyjności powyższego projektu (zakłada się w nim np. możliwość sojuszu z państwami arabskimi przeciwko Izraelowi) wiele wskazuje na to, że Polska nie złoży swoich aspiracji do budowania powyższego bloku, ani w bliższej, ani w dalszej perspektywie. Nie złoży ich nie tylko nawet z powodów politycznych (wszystkie polskie partie polityczne są proamerykańskie), ale ideologicznych. Kraj nasz tonie bowiem w morzu taniego popmesjanizmu (określenie Marii Janion) i filozofii cierpiętnictwa narodowego oraz rozczulania się nad swoimi ranami doznanymi od sąsiadów, przy podkreślaniu za każdym razem własnej niewinności. To względy wspomnianego cierpiętnictwa, a nie inicjatywa twardych relacji z Izraelem wpłynęły na wspomnianą nowelizację IPN i będący jej konsekwencją antagonizm polsko-izraelski.
Wbrew szumnym interpretacjom prawicowych publicystów, uważam, że w konsekwencji wspomnianej nowelizacji nie dzieje się nic więcej ponad fakt, że niezwykle ośmieszamy się na arenie międzynarodowej dziwaczną konstrukcją prawną, która ma penalizować samą możliwość przypisania nam win wobec narodu żydowskiego, a także wobec innych narodów – w tym Ukraińców. Czujemy się bezsilni i gdy argumenty nie działają – musimy prawem utwierdzać się we własnej niewinności. Czyżbyśmy zatem mieli coś do ukrycia? Wszystko to potwierdza, że mamy gigantyczne kompleksy i problemy z samym sobą. Te z kolei związane są z charakterem polityki historycznej, którą prowadzą nasze władze pod patronatem IPN. Polityka ta ma dbać o nasze dobre imię, przypominać prawdę historyczną wobec częstych zafałszowań historii. W rzeczywistości jednak zamyka dyskusję na tematy, na które dyskusja powinna się toczyć.
Co w tym złego, że wykażemy, że Polska wymordowała tyle a tyle Żydów lub, że – na pewnych odcinkach – współpracowała z Niemcami przy Holokauście. Niech zejdzie w końcu z Polski ten nimb niewinności. Tym bardziej, że z tego co wiem – szmalcowników było jednak w Polsce nieco więcej niż Sprawiedliwych wśród Narodów Świata. Z kolei duża liczba drzewek w Yad Vashem wynika z faktu, że przed wojną Polska miała zdecydowanie najliczniejszą ludność żydowską. Tak jak i inne narody mieliśmy zatem swoje karty jasne, ale też te i ciemne. Każdy naród miał swoich kolaborantów i sprawców zbrodni. Polacy zachowywali się mniej więcej tak, jak przedstawiciele innych narodowości (Rosjanie, Ukraińcy, Litwini, Słowacy) w podobnych okolicznościach. W kryteriach moralnych są to oczywiście kwestie bardzo ważne. Polityka musi się jednak kierować innymi racjami. Każdemu państwu, które prowadzi realną politykę zdarzają się niegodziwości, bo takie są naturalne koszty polityki. Gdzie drwa rąbią tam wióry lecą. Chyba, że będziemy zamiast realnej polityki uprawiać pseudopolitykę, która boi się własnego cienia, taką w której pełno ocen moralnych, a mało męskich decyzji.
Tymczasem PiS walczy o romantyczną (i lewicową – dodajmy) wizję narodu, który zawsze walczył o wolność waszą i naszą, nigdy nie był źródłem krzywd innych krajów i który cierpiał bardziej od innych. Obok aspektu własnej niewinności pojawia się tu zatem aspekt cierpienia za grzechy innych. W polskiej tradycji literackiej wątki te najsilniej były obecne w romantyzmie. To wtedy głoszono koncepcję Polski – Chrystusa narodów, niewinnie ukrzyżowanego za grzechy innych. Owo mesjanistyczne myślenie silnie jest obecne we współczesnym dyskursie publicznym. Wyczuwamy je podskórnie.
Paradoksalnie forma tak prowadzonej polityki zbliża nas do Izraela. W przypadku obu państw mamy do czynienia z tym martyrologicznym skrzywieniem. To dlatego tak nerwowo na naszego potworka prawnego zareagował żydowski Kneset. Zamiast go zbyć i wyśmiać, bo sprawa zasługiwała wyłącznie na śmiech uchwalono swoją własną kontrustawę. Popełniono zatem ten sam błąd co Polska i w efekcie polskim władzom wręczono argumenty do ręki, że polska droga była niby słuszna. Dwa narody z gigantycznymi kompleksami penalizują przekaz, który winien zależeć bardziej od sfery walki na argumenty, a nie prawa.
Izrael swojemu cierpieniu nadaje znaczenie mistyczne, stąd słusznie wiele lat temu Tomasz Gabiś określił je mianem „religii holokaustu”. W ślady Izraela zdaje się podążać Polska i jest to destrukcyjna dla niej tendencja. Jak to określił jeden z politologów dawny „kult herosów” zastępuje dziś „adoracja ofiar” a w tendencji tej wiodą prym Izrael i Polska. Tymczasem czyste ręce nie wystarczą do robienia polityki, potrzebna jest jeszcze odwaga w podejmowaniu decyzji. Stąd uważam, że Polska nie wykorzysta sytuacji międzynarodowej, która się aktualnie wytworzyła, nie zajmie się też w sposób profesjonalny żydowskimi roszczeniami. W głębszym ujęciu wciąż będzie ogniwem i trybikiem polityki amerykańskiej i izraelskiej.
Michał Graban
Ale nonsens. Evola i Nietzsche to zwykłe pieniactwo i zguba dla Polski. Ja 100 razy bardziej wolę PiS niż jakichś wariatów radykałów od narodowego radykalizmu
Świetny tekst, naprawdę dobrze pokazujący sedno problemu. Natomiast nie rozumiem mojego poprzednika, który nie wiadomo dlaczego wyzywa Nietchego i Evolę od „jakichś wariatów radykałów od narodowego radykalizmu”. I w czym niby polityka PiS jest tak dobra, aby ją tak pochwalać. Może toczenie przez obecny rząd wojny, już nie na jeden, na dwa, ale na wiele frontów.
Państwo polskie nie ponosi jakiejkolwiek odpowiedzialności za Holokaust Żydów, proszę nie powielać bzdurnych kłamstw. Nie widzę też powodów aby kolektywnie obarczać winą cały współczesny naród polski za zachowanie pojedyńczych szmalcowników (zwłaszcza że tego rodzaju zachowania nierzadko dopuszczali się sami Żydzi).
Panie Adamie, odpowiadając na Pana argumenty uważam, że powinniśmy twardo grać z Izraelem, ale nie za pomocą penalizacji dyskusji. Wbrew temu co Pan napisał w ostatnim artykule, uważam, że prawda broni się sama. Zaufajmy. I Pan jako naukowiec niech zaufa.
No właśnie jako naukowiec nie ufam. Dobre granty i stypendia od jakiegoś Sorosa i będziemy mieli 200 mini i maxi Grossów.