Na początku XXI wieku można było zaobserwować w Polsce polityczny „zwrot w prawą stronę” młodego pokolenia. Były to lata powolnego budowania duopolu politycznego Platformy Obywatelskiej oraz Prawa i Sprawiedliwości. Młodzi patrioci tamtych lat swoje nadzieje pokładali głównie w organizacjach narodowych, monarchistycznych i wolnościowych. Ideowa prawica miała swoją reprezentację w parlamencie i samorządach dzięki silnej pozycji Ligi Polskich Rodzin. W tym okresie główną rolę na prawicy odgrywał przede wszystkim Roman Giertych. Dzięki prawicowej tendencji dużą popularnością cieszyły się w tamtym okresie takie portale jak: „Prawy.pl”, „ProPolonia”, ,,Prawica.net”, narodowy portal „Nacjonalizm.org” czy konserwatywny (monarchistyczny) „Konserwatyzm.pl”. Były to także czasy popularności kontrowersyjnej strony „Polonica.net”, ale to już inna historia. Janusz Korwin-Mikke regularnie wygrywał konkursy na najpopularniejszy blog. Z kolei pośród polityków parlamentarnych ideowej prawicy przodował jako bloger Wojciech Wierzejski. Osobiście także sam publikowałem własne artykuły czy felietony w tamtym czasie, do czego znowu powoli wracam.
Wspomniane witryny skupiały narodowców, konserwatystów, oraz przedstawicieli środowisk wolnościowych. Portale te zajmowały się działalnością formacyjną, a publikujący na nich felietoniści często prowadzili między sobą zażarte nawet polemiki. Niemniej jednak ostra wymiana zdań nie kończyła współpracy między stronami – wręcz przeciwnie – dzięki niej można było lepiej się poznać. W kwestiach ekonomicznych wolnościowe stanowisko cechowało środowisko polskich monarchistów. W odróżnieniu od typowego środowiska „konserwatywno-liberalnego”, akcent monarchistów zawsze był nastawiony na ustrój polityczny oraz wartości moralne omawiane na równi obok zagadnień ekonomicznych. Konserwatywni liberałowie natomiast podchodzili do spraw społecznych bardziej materialistycznie i wysuwali zawsze na pierwszy plan swojej dyskusji poglądy na gospodarkę i swobody obywatelskie. Tematy moralne oraz geopolityka były zawsze u nich na drugim planie. To jest błędne rozumowanie, bo nawet najbogatsze społeczeństwo, bez przemyślanej geopolityki, padnie szybko łupem państw ambitnych o słabszej gospodarce, ale o silniejszym potencjale militarnym.
Monarchiści nigdy jednak nie byli orędownikami socjalizmu i surowych państwowych regulacji – wręcz przeciwnie – historycznie byli pierwszymi obrońcami własności czy wolności. To pod panowaniem Habsburgów przecież swoje początki miała słynna „ekonomiczna szkoła austriacka”. W Polsce początków XXI wieku istniała polityczna symbioza pomiędzy wolnościowymi partiami „korwinistycznymi” a organizacjami monarchistycznymi. Członkiem Klubu Zachowawczo-Monarchistycznego został były euro-poseł Kongresu Nowej Prawicy – Michał Marusik. Perypetie polityczne jakie miał w tym czasie Janusz Korwin-Mikke były omawiane przed polskich monarchistów. Taka symbioza była wtedy czymś naturalnym pomimo tego, iż monarchista, w odróżnieniu od „korwinisty”, widzi prawicę znacznie szerzej niż tylko w materialistycznych kwestiach „podatków, ubezpieczeń i marihuany”. Wszyscy wolnościowcy, konserwatywni liberałowie oraz monarchiści potrafili działać wspólnie w ramach KZM i KNP. Nikt nie myślał nikogo eliminować z szeregów organizacji tylko dlatego, że preferował inne nastawienie akcentów w spojrzeniu na prawicowość, niż reszta członków klubu lub partii. Konieczne jest obecnie przywrócenie tej dobrej symbiozy w ramach łączenia się ideowej prawicy w jeden silny nurt polityczny. W przeciwnym wypadku polska patriotyczna prawica ideowa znowu zostanie rozbita i osłabiona.
Przechodząc do głównego tematu tego felietonu formacyjnego warto podkreślić, iż prawicowa idea „wolnościowa” jest odmienna od centrolewicowej ideologii „liberalnej”. Dla prawicowego „wolnościowca” podstawowa dewiza to tak, iż „jego wolność kończy się tam, gdzie zaczyna u kogoś innego”. Każdy prawicowy „wolnościowiec”, używając własnego rozumu oraz wolnej woli, stara się dobierać jak najlepsze rozwiązanie w obrębie obowiązujących zasad moralnych. Taki człowiek zawsze będzie popierać prawo do życia nienarodzonych, szanować nietykalność własności, sprzeciwiać się prawu ograniczającemu naturalną egzystencję czy szanować godność drugiej osoby tak, jak własną. Podstawą niepodważalną każdego „prawicowca” jest wielowiekowa tradycja z jakiej się wywodzi. Idea wolnościowa istniała niemalże od początku kształtowania się zbiorowości ludzkich. Pierwsze prawa były kształtowane głównie w myśl zasady „co nie zabronione, to dozwolone”. Prawa takie były w gruncie rzeczy czystym spisem przewinień i kar za nie przewidzianych. Egzekwowano je konsekwentnie bez wyjątków. W obecnych demokracjach ta zasada została niestety zachwiana, a prawo stało się spisem wymuszonych absurdów ograniczającym naturalne ludzkie potrzeby niekrzywdzące innych.
Typowy „liberał” z kolei często z góry nakreśla jakieś konkretne „wolnościowe rozwiązanie”, a wszystkie inne opcje każe odrzucać z góry jako „państwową represję” tudzież tzw. (w jego oczach) „socjalizm”. Problem takiego rozumowania polega na tym, że pewna rzecz będąca „wolnością” jest dla jednego, może okazać się zamachem na nią u drugiego. W ten sposób „liberał” przestaje być „protektorem wolności”, a staje się amatorem własnych zachcianek w myśl dekadenckiego „róbta co chceta”. Posłużę się znanym mi z życia przykładem. Liberalne buntowanie się przeciwko „ograniczeniu prędkości na drodze” może skrzywdzić innych uczestników ruchu, którzy przez nieznajomość terenu, lub chwilowe niedomaganie własnego sprzętu, preferują, używając własnego rozumu, mniejszą prędkość. Nie dla każdego więc „wolnościowa jazda” to „szybka jazda”. Zdrowy rozsądek nakazuje poruszać się wolniej komuś, kto nie na dobrze danego terenu, a inni powinni jego wolność do jazdy z mniejszą prędkością uszanować. Prawicowi „wolnościowcy” to szanują, „liberałowie” natomiast mają z tym problem. Preferencje dotyczące prędkości to typowy przykład sytuacji spornej, w której nie ma jednego „wolnościowego” rozwiązania. Liberałowie, niczym dawniej komuniści, doktrynalnie narzucają z góry coś jako „wolnościowe”, podczas gdy prawicowi konserwatyści swój wolny wybór opierają na samodzielnym myśleniu. W sytuacji spornej należy bowiem wybierać „najlepsze rozwiązanie z możliwych”. To jest właśnie prawdziwe podejście „wolnościowe”, a nie narzucanie z góry jakiś, nie do końca rozsądnych, zachowań.
Pozbawiona ograniczeń moralnych, źle ujęta „wolność” stawiana ponad tradycję, etykę chrześcijańska czy prawo do życia jest typowa dla liberalizmu. Z ogromnym niezrozumieniem spotyka się często, stosowana przez konserwatystów, krytyka światopoglądu liberalnego, który na pierwszy plan dyskusji o społeczeństwie wysuwa postulaty „konsumpcyjne” nad „moralnymi”. Zabieg ten jest dla liberałów opłacalny, bowiem przedstawianie siebie jako „turbo-obrońców przed podatkowym terrorem systemu” zasłania ich upadłe moralnie postępowanie i lewicowe poglądy obyczajowe. Wolnorynkowy ruch polityczny, propagujący rozwiązłość i ruinę moralną, ma niewiele wspólnego z „prawicą”. Liberałowie są tego świadomi, dlatego celowo stosują zabieg sprowadzenia całej dyskusji o „prawicowości i lewicowości” jedynie do sfery ekonomicznej. W przeciwnym wypadku straciliby jakiekolwiek poparcie społeczne, bo ekonomicznie nie byliby atrakcyjni dla lewicy, zaś moralnie dla prawicy. Gdyby prawda o nich wyszła na jaw, byliby skończeni…
Przedstawiciele konserwatywnego-liberalizmu oburzają się na monarchistów za to, że tamci sprzeciwiają się sprowadzaniu „prawicy” do „zwolenników wolnego rynku”. Wolny rynek nie jest istotą prawicowości, ale właśnie liberalizmu. Wolność w gospodarce cechowała nurty prawicowe, ale nie ona nigdy czynnikiem o tym decydującym. W ocenie jednostki jako „prawicowej” lub „lewicowej” liczyła się przede wszystkim sprawa ustroju politycznego. W dalszej kolejności istotne były takie sprawy jak: obyczajowość, moralność, struktura społeczna i podejście do hierarchii. Dopiero w późniejszym okresie funkcjonowania podziału sceny politycznej, utożsamiono „prawicę” z wolnością gospodarczą, zaś „lewicę” z socjalizmem oraz większą ingerencją prawa w sprawy ludzkiej egzystencji. Nie sugeruję przez to, że gospodarka czy prawo są nie ważne, ale podkreślam, iż w tej sprawie nie są pierwszorzędnymi czynnikami decyzyjnymi. Osobiście, jak na konserwatystę przystało, opowiadam się za wolnością, a nie opresyjnymi regulacjami.
Termin „prawicy” i „lewicy” wziął się ze Stanów Generalnych poprzedzających wybuch rewolucji we Francji w XVIII wieku. Po „prawej stronie” Francji, zasiedli zwolennicy monarchii i porządku chrześcijańskiego, których potem określono jako „prawica”. Z kolei po „lewej stronie”, zasiedli zwolennicy republiki oraz porządku rewolucyjnego, których potem określono jako „lewica”. Pierwotnymi wartościami „prawicowymi” są więc: monarchizm, hierarchia społeczna, tradycja chrześcijańska oraz przywiązanie do dziedzictwa cywilizacyjnego. Poglądy na gospodarkę nie były rozpatrywane przy kształtowaniu się tamtego podziału.
Liberalizm wywodzi się z kultury anglosaskiej czasów oświecenia. Jest to ideologia „naturalna” dla tradycji angloamerykańskich, ale dla krajów Starego Kontynentu jest dość rewolucyjna. Owszem, jeśli jakiś prąd liberalny zwróci się w stronę konserwatywną, to można jak najbardziej zakwalifikować go jako „prawicowy”. Niemniej jednak to konserwatyzm, a nie liberalizm, czyni ów nurt „prawicowym”. Podstawą liberalizmu jest głoszenie kultu niemalże całkowitej swobody jednostki. W formie umiarkowanej owa swoboda jest w różnym stopniu ograniczona, choćby normami wynikającymi z obyczajowości czy religii. W wersji radykalnej natomiast, swoboda jednostki stoi ponad jakimikolwiek ograniczeniami. Trzeba jednak przyznać, że klasyczni liberałowie, mocno akcentowali prawo własności oraz zwalczali regulacje blokujące możliwość działania jednostki. To było „mocno prawicowe” z ich strony. Nie można jednak całego liberalizmu zaliczyć do typowej „ideowej prawicy”. Skrajna forma liberalizmu, przedstawiona powyżej, jest prądem typowo lewicowym, natomiast kierunek umiarkowany można określić jako centrowy (z możliwością odchylenia w prawo lub w lewo).
Dodatkowo zauważyć można, iż niektórzy politycy prawicy zbytnio przeceniają siłę „portalów społecznościowych”. Działalność na nich nie jest w praktyce decydująca o końcowym wyniku wyborów, więc nie można pokładać w nich całej swojej nadziei. Ilość „polubień” nie da nikomu zwycięstwa, a wielu wybiera tę opcję do szpiegowania. Wie to każdy, kto ma już kilka wyborów powszechnych za sobą. Komiczna jest też postawa histerii wobec postów i komentarzy z polemiką. Skrytykowanie kogoś, pod jego własnym postem, jest pojmowanie przez niektórych, jako „ostateczne rozwiązanie współpracy”. Jeżeli ktoś zwraca komuś uwagę, to ma na celu nakierowanie tej osoby na właściwą stronę. Zrywanie kontaktów „za komentarz pod postem” jest dla doświadczonych działaczy po prostu niepoważne. Konserwatyści „starszej daty” często stosują taką polemikę, po zakończeniu której nikomu nie przychodzi do głowy obrażać się na kogokolwiek. Konstruktywna krytyka nie ma na celu zdyskredytować stronę przeciwną, ale nakierować ją na właściwą ścieżkę. Merytoryczna krytyka nigdy nie powinna prowadzić do „końca współpracy” – wręcz przeciwnie – do jeszcze silniejszego jej umocnienia. Rozumiem brak zaufania do człowieka, który od początku za plecami spiskuje przeciwko komuś. Jednakże jak osoba przyjazna zwraca komuś wagę, to obrażanie się na nią może spowodować jej niechęć. W ten sposób „z przyjaciela” możemy sobie zrobić „wroga”. Mimo zatargów musimy sobie wybaczać. Sama polemika pisana na portalu politycznym ma „większą wagę” niż zwykły post na Facebook. Portale społecznościowe nie powstały do prowadzenia na nich polityki. Głównie są przeglądane tylko przez zalogowanych użytkowników. Po wprowadzeniu ograniczeń posty są prawie niewidoczne z zewnątrz. Wpływ postów na masowe kształtowanie opinii publicznej jest niewielki. Owszem, dla indywidualnej potrzeby warto poinformować „swoich znajomych” (z portalu) o własnej aktywności jako publicysta czy kandydat. Wybory jednak nadal wygrywa się przez kontakt z „żywymi ludźmi”, którzy często nie wiedzą, co to „Twitter” czy „Facebook”. O wygranej zawsze decydować będzie przede wszystkim agitacja między prawdziwymi ludźmi, a nie pomiędzy, często fikcyjnymi, profilami. Dominacja w sieci jest ważna, ale nie jest wystarczająca, aby wygrać.
Liczni „działacze wolnościowi” podpierają się najbardziej znanymi postaciami ich ruchu takimi jak: Janusz Korwin-Mikke, Stanisław Michalkiewicz, Sławomir Menzen czy Wojciech Cejrowski. Niestety wielu z nich przyjmuje w praktyce postawę zgoła odmienną ich „autorytetów”. Chcą być „bardziej ideowi od ich liderów”. Nakreślają samozwańczo jakieś „jedynie słuszne, wolnościowe stanowiska”, podczas gdy ich „autorytety” mogłyby nie podzielać entuzjazmu dla takiej postawy. Jest wiele niejednoznacznych kwestii spornych, wobec których nie da się nakreślić „jedynego prawicowego stanowiska wolnościowego”. Pierwsza z nich to choćby uniwersalny środek płatniczy. Może być nim zarówno złoto, srebro, bite monety lub diamenty. Nie można nakreślić tutaj „jedynego stanowiska wolnościowego”. Druga kwestia jest społeczna. Dotyczy oczywiście narkotyków. Jest to temat mało istotny dla polskich warunków, bowiem grono zainteresowanych nim jest niewielkie i zazwyczaj lewicowe moralnie. Niemniej jednak wielu samozwańczych „turboprawicowych wolnościowców” lubi go poruszać. Z jednej strony penalizacja narkotyków będzie sprzyjać rozwojowi mafii. Z drugiej strony, rozpowszechnianie pośród społeczeństwa niepopularnej używki może wygenerować rzesze narkomanów. W ten sposób „wolnych ludzi uczynimy niewolnikami używki”, i to o ironio, „w imię wolności”. W tym przypadku ocieramy się o chrześcijański dylemat moralny o tym, czy możemy „do grzechu przyzwalać”. Oczywiście, że nie możemy, ale czy bardziej przysłużymy się dobru zakazując narkotyków, czy na nie zezwalając? Na ten temat można toczyć ciężkie boje, a obie strony sporu mogą tygodniami wzajemnie wyzywać się od „socjalistów” lub „lewaków”. Nie można więc wszędzie znaleźć „jedynej słusznej wolnościowej” linii, gdyż wszystkie rozważone przez nas opcje mają swoje „prawicowe za i przeciw”.
Dnia 8 marca 2019 roku miało miejsce w Lublinie spotkanie ze Sławomirem Mentzenem, wiceprezesem partii KORWiN. Po nim miałem okazję krótko z nim porozmawiać oraz zrobić sobie okolicznościowe zdjęcie. Podczas konwersacji Sławomir Mentzen zawsze powtarzał, że „szanuje moją opinię” (na nieoczywisty temat sporny), a co za tym idzie, „szanuje opinię każdego” (w podobnej, niejednoznacznej kwestii). Poruszony przeze mnie temat dotyczył złota, jako najbardziej uniwersalnego środka płatniczego, ale to nie ważne. Jeden z liderów „największej wolnościowej partii w Polsce” pokazał na swoim przykładzie jak ma rzeczywiście wyglądać „podejście wolnościowe”. Zaprezentował na moich oczach modelowe poszanowanie zdania innej osoby w niejednoznacznej kwestii spornej. Obydwaj mogliśmy się mylić, lub też jeden z nas mógł mieć rację, niemniej jednak ślepy „upór na swoim” mógłby doprowadzić do wybrania błędnego rozwiązania. Gdy wszystkie rozwiązania danej kwestii, mają swoje dobre i złe strony, nie ma sensu lansować któregoś z nich jako „jedynego słusznego”. Prawicowe spojrzenie na wolność nakazuje rozpatrzenie wszystkich opcji celem wyłowienia tego, które w danej chwili przyniesie najwięcej dobrych owoców.
Wracając z kolei do wstępu warto wspomnieć także rok 2015. To był czas swoistego „apogeum niezadowolenia” młodego elektoratu. W wyborach na Prezydenta Polski tamtego roku stanęli do walki liczni kandydaci antysystemowi. Z perspektywy czasu dzisiaj najmocniej cenię Jacka Wilka (dla mnie najlepszy poseł VIII kadencji sejmu), na którego oddałem głos w prawyborach prezydenckich „Konfederacji” w Lublinie. Z kolei Paweł Kukiz, który miał być nadzieją dla polskich ruchów antysystemowych, okazał się wielkim rozczarowaniem, podobnie jak inny „turbopatriota” tamtych czasów, czyli Marian Kowalski. Ci dwaj po 2019, delikatnie mówiąc, „przeszli na pozycje systemowe”. Tego drugiego „zostawię już w spokoju”, bo jest taka zasada, że „nie kopie się leżącego”.
Skupimy się na tym pierwszym. Paweł Kukiz, po uzyskaniu w 2015 roku trzeciego wyniku w wyborach prezydenckich, dał wielu zdeterminowanym działaczom nadzieję na utworzenie wspólnego ruchu, który odsunie od władzy panujący układ PO-PiS. Tak się jednak nie stało. Zapoczątkował „rewolucję kukizowską”, która pod hasłem „Jednomandatowych Okręgów Wyborczych”, jedynie zamieszała sceną polityczną i doprowadziła do marginalizacji środowisk konserwatywnych oraz monarchistycznych. Media głównego nurtu mocno nagłaśniały polityczne działania fanatyków ordynacji jednomandatowej, określanych jako „WoJOWnicy”. Ruch Kukiz’15 nienaturalnie wypromował przeróżnych nieznanych republikanów oraz liberałów konserwatywnych, którzy teraz posiadają dominującą pozycję polityczną po prawej stronie. Republikańscy „WoJOWnicy” zdołali nawet założyć, w 2019 roku, własną partię pod nazwą „Federacja dla Rzeczpospolitej”, ale to już inna historia.
Przed rokiem 2015, dzięki Lidze Polskich Rodzin, prym wiodły, w sposób naturalny, środowiska narodowe oraz konserwatywne. Środowisko to założyło swój ruch i wprowadziło, na jasno określonym programie, swoich ludzi do rad i parlamentu. Po wyborach parlamentarnych w 2015 roku, przez wspomnianą „rewolucję kukizowską”, doprowadzono do nienaturalnej ich marginalizacji na rzecz liberałów, republikanów oraz medialnie nagłośnionych „WoJOWników”. Ośrodki polityczne, oraz listy wyborcze ruchu „Kukiz’15”, zdominowane były przez partie i stowarzyszenia wspomnianych środowisk, zaś ideowi konserwatyści oraz niezależni samorządowcy spychani byli odgórnie na dalsze funkcje i miejsca. Ruch Pawła Kukiza miał w 2015 roku połączyć „wszystkie środowiska antysystemowe”, a tym czasem przerodził się szybko w trampolinę promując republikanów i liberałów (którzy często nie mieli nic wspólnego z ideą JOW). Dodatkowym problemem 2015 roku było „rozbicie głosów” wyborców „anty-systemu” na: KORWiN, KWW Grzegorza Brauna „Szczęść Boże”, KWW Zbigniewa Stonogi czy „Samoobronę”. To pokazuje ostateczną słabość demokracji, która promuje osoby niekompetentne i miałkie ideowo. Tak oto przez sztuczny zabieg systemu liberalizm jest wiodącym „nurtem prawicowym” w Polsce.
Podsumowując wszystko istnieje wyraźna różnica między typowo „prawicowym” myśleniem „wolnościowym” a „centrowo-lewicowym” myśleniem „liberalnym”. Podejście „wolnościowe” kieruje się zasadą, iż „co nie jest zabronione, to jest dozwolone”. Prawo stanowi spis rzeczy, których robić nie wolno, gdyż z natury swojej krzywdzą drugiego człowieka, czy nawet też samego ich wykonawcę. W momencie gdy mamy do czynienia z sytuacją sporną, w której nie ma jednoznacznie najlepszego rozwiązania, wybieramy to, które w danej chwili przynosi najlepsze owoce. Liberalizm to ideologia polityczna z czasów rewolucji „oświeceniowych”, która głosi swobodę danej jednostki „ponad wszystko”. Liberalizm często dąży do ustalonego odgórnie „jedynego słusznego rozwiązania” bez analizy moralnych jego konsekwencji. Ideologia ta dała podstawy do negowania „prawicowego porządku społecznego” w konserwatywnej (do czasów oświecenia) Europie. Liberalizm jest więc ideologią klasyfikującą swoje miejsce na pozycjach „centralnych” lub „lewicowych”. Nie może być on traktowany jako sztandarowy przykład „ideowej prawicy” na Starym Kontynencie. Jest on naturalny dla tradycji amerykańskiej, ale dla dziedzictwa europejskiego jest on rewolucyjny.
Pozdrawiam,
Piotr Marek
Co to za brak elementarnej wiedzy u tego człowieka? Porusza kilka kwestii, z czego w części tematów brakuje elementarnej wiedzy. Dziecinne. CO ZA DNO!
Dziecinne dno, to takie komentarze. Widać mamy tutaj do czynienia z jakiś obsesyjnym liberałem, którego zabolało, bo obnażyłem całkowicie myślenie pseudo-wolnościowe.
Elementarna wiedza u mnie na blachę, bo ukończyłem elitarną szkołę, studia techniczne i w dodatku przeczytałem masę książek jak encykliki papieskie, dzieła Romana Dmowskiego a zarazem z drugiej strony Józefa Piłsudskiego nie wspominając o sektach felietonów doktorów i publicystów z różnej strony.
Jak coś zapisałem źle – to proszę wskazać gdzie konkretnie – i pokazać merytorycznie właściwe stanowisko. Na razie to tylko puste obrzucanie błotem świadczące źle o autorze komentarza.
Na szybko-art.ciekawy i mogący spełnić rolę przyczynka do całkiem interesujacej dyskusji ,jak komu czas pozwoli.
Tia, żeby się tylko później nie okazało, że ci centrowi liberałowie będą bardziej wolnościowi od konserwatywnych wolnościowców a IEF pod ich rządami będzie o 10 pkt wyższy.
Chodzi o to, żeby być realnie „wolnościowy”, a nie w gębie „wolność, wolność”, a by ciebie zabili za to, że masz inne zdanie na temat narkotyków.
Różnice pomiędzy podejściem wolnościowym a liberalnym stają się wyraźne w przypadku osób leworęcznych, albo autystycznych. Kiedyś spotkałem się z przypadkiem leworęcznego faceta, który chciał zostać chirurgiem. Jego mistrz powiedział „owszem, ale pod warunkiem, że nauczy się pan operować prawą ręką”. Chodziło o to, że zespoły operacyjne są standardowo kształcone w przeprowadzaniu operacji przez ludzi praworęcznych i wiąże się z tym kolejność ustawienia poszczególnych członków zespołu wokół pacjenta, położenie narzędzi chirurgicznych, itd. Z usta autystów słyszałem natomiast, że to nie oni są niepełnosprawni, tylko cywilizacja i kultura zostały zaprojektowane bez uwzględnienia ich szczególnych potrzeb – np. 30 000 czulszy węch, rozpoznający smród tam, gdzie ogół społeczeństwa uważa, że coś pachnie. Wtedy, to się zaczynają pierepałki.
Kiedyś spotkałem się ze stwierdzeniem, że istnieją dwa rodzaje liberalizmu – liberalizm humanistyczny (mięczaków, łagodnisiów) i liberalizm kowbojsko-prepperski (liberalizm niedogolonych, szorstkich twardzieli z coltem w ręku). Przedstawicielem tego pierwszego był Bronisław Geremek, natomiast drugiego – Janusz Korwin-Mikke.
Liberalizm kowbojsko-prepperski zostawmy pseudo-twardzielom amerykańskim, którzy potrafią jedynie napadać na osamotnione słabsze kraje używając przy tym rzeszy sojuszników. My mamy swoje tradycje, które są znacznie starsze i piękniejsze od amerykańskich. Polska odnosiła swoje spektakularne sukcesy samemu bez konieczności globalnych sojuszy.
Rzecz w tym, że wielu czytelników choćby Najwyższego Czasu, albo też libertarian, to mentalne Homo Americanusy – coś jak pan Wojtek Cejrowski, czy Max Kolonko. Oni wiedzą więcej na temat historii USA niż Polski. Z takimi, to godzinami można rozmawiać o wojnie secesyjnej, Washingtonie, Lincolnie, Fort Knox, Bretton Woods, standardzie złota, wielkim kryzysie, czy polityce Reagana. Niektórzy nawet fotografują się z flagami USA i zaczynają dzień od amerykańskiego hymnu. Zresztą – coś podobnego można zauważyć u PiS-manów. Pełno jest takich ludzi na rozmaitych Defence24, czy w Klubie Jagiellońskim. Co ciekawe – często plują oni na Ruskich, że do tej pory mają problemy ze swoim Su-57, a gdy ktoś im zarzuci, że może lepiej skupiliby się na tym, co Polacy osiągnęli, oni zachowują się tak, jakby byli Jankesami – to my mamy 330 mln ludzi, największy PKB na świecie, najsilniejszą armię, najwięcej noblistów.
Ogólnie z tekstem się zgadzam, ale jedna mała uwaga odnośnie do tego fragmentu: „Dla prawicowego „wolnościowca” podstawowa dewiza to tak, iż „jego wolność kończy się tam, gdzie zaczyna u kogoś innego”. Każdy prawicowy „wolnościowiec”, używając własnego rozumu oraz wolnej woli, stara się dobierać jak najlepsze rozwiązanie w obrębie obowiązujących zasad moralnych.”.
Powyższa dewiza jest typowo liberalna w sensie lewicowym. Dodatkowo istnieje sprzeczność między pierwszym a drugim zdaniem oraz dalszym ciągiem w tym tekście. Mówiąc o obowiązujących zasadach moralnych i przechodząc do np. bezwzględnego poszanowania prawa do życia od naturalnego poczęcia czy poszanowania dla własności prywatnej mówimy tak naprawdę o obiektywnych zasadach moralnych wynikających z prawa bożego. Nie ma więc mowy o podejściu „wolność kończy się tam, gdzie zaczyna u kogoś innego”, ponieważ ta zasada nie uwzględnia obiektywnych zasad a subiektywne poczucie wolności i na nim dopiero ufundowaną moralność. Dla przykładu – konsekwencją zasady „wolność kończy się tam, gdzie zaczyna u kogoś innego” jest możliwość sytuacji, w której kanibal dogada się z masochistą-samobójcą i go zje. Z perspektywy powyższej zasady wszystko jest w porządku, bo nie została naruszona wolność a to ona jest zasadą główną oceny moralnej. W podobny sposób Rothbard buduje swoją koncepcję „samoposiadania” i usprawiedliwia aborcję. Z perspektywy prawicowej, gdzie zawsze jest poszanowanie dla prawa bożego, nie ma mowy o takich sytuacjach, bo to nie subiektywne poczucie wolności decyduje o tym, czy coś jest moralne – stąd też np. uznanie za niemoralne prostytucji, która jako zjawisko wpisuje się przecież w omawianą dewizę i z jej perspektywy nie pozwala na stwierdzenie, że mamy do czynienia ze złem.
A czy Korwin jest lewicowym wolnościowcem? Sugeruje, że państwo powinno być ślepe na kwestię prostytucji i narkotyków. Zdaje się, że nie ma też nic przeciwko pojedynkom rewolwerowym, albo sytuacjom jak z Arminem Meiwesem. Ciekawie w tym wszystkim wygląda jego stosunek do eutanazji, której mówi nie, co kontrastuje ze strzelaniną kowbojów.
Nie znam zdania JKM, ale część liberałów konserwatywnych faktycznie popiera eutanazję, nie widzi nic złego w rozwodach, a aborcję chcą ograniczyć tylko do tej „eugenicznej”, resztę „kompromisu” zostawiliby jak jest. Jakby towarzystwo posadzić na wykrywacz kłamstw wyszłyby jaja. Kaja Godek miała trochę racji w tym, co mówiła, a trochę nie. Nie miała jednak racji w odniesieniu do narodowców, oni mają twardszy kręgosłup moralny, moim zdaniem nawet od niej samej. Więcej dla życia zrobiliby narodowcy niż „prolajferzy”. Z tych „wolnościowych” to bardzo prawicowe i porządne podejście mają oczywiście Jacek Wilk a także Sławomir Menzen – tych panów można rekomendować w ciemno. Ich dwóch widzę jako liderów ruchu prawicy wolnościowo-konserwatywnej, reszta nie nadaje się na prawicowców i tyle w tym temacie. Do reszty mam zwyczajne mniejsze lub większe „ale”…
I tak i nie. Miałem na myśli to, że dla liberała „wolność nie kończy się tam, gdzie zaczyna moja”, ale „wolność jest tam, gdzie im się wydaje, że zaczyna moja”. Zabijanie drugiego człowieka jest złem zarówno z punktu widzenia chrześcijańskiego jak i wolnościowego. To dobry argument do „nie religijnego” argumentu do walki z aborcją. Ten argument można równie dobrze stosować do eutanazji (bowiem zmuszamy kogoś do cierpienia polegającego na zabiciu osoby bliskiej) można stosować go przeciwko kradzieży a nawet paradom LGBT (bo zmusza się mnie do oglądania tego oraz skazywania na zamieszki miejskie). W tym kontekście chciałem tego użyć. Może mieć to zarówno lewicowe jak i prawicowe podejście i o to chodzi, że tu nie ma jakiegoś doktrynierstwa, bo sprawa wychodzi poza ramy „prawicy” i „lewicy”. Ja osobiście jestem konserwatystą tradycjonalistycznym o zabarwieniu narodowym i wolnościowym. Nie klasyfikuję się jako jakiś „ultra wolnościowiec”, bo nigdy taki nie byłem.
„Zabijanie drugiego człowieka jest złem zarówno z punktu widzenia chrześcijańskiego jak i wolnościowego.” – no właśnie przy przyjęciu podanej zasady jako zasady regulatywnej dla moralności wcale tak nie jest – stąd właśnie te „mądrości” Rothbarda. Konieczne jest odniesienie się do innego sposobu pojmowania moralności aby ufundować obiektywne poszanowanie dla ludzkiego życia i o to mi chodziło w powyższym.
Do prawa naturalnego? No to pokaż mi gatunek zwierzęcy wolny od zbrodni zabójstwa przedstawiciela tego samego gatunku?
A po co miałbym to robić? Odróżnia Pan moralną klasyfikację czynu od samego czynu?
(…)Zabijanie drugiego człowieka jest złem zarówno z punktu widzenia chrześcijańskiego jak i wolnościowego. To dobry argument do “nie religijnego” argumentu do walki z aborcją.(…)
Przecież to jest zwalczane artykułem kodeksu karnego, który zaczyna się frazą (…)Kto zabija człowieka(…)
„Przecież to jest zwalczane artykułem kodeksu karnego, który zaczyna się frazą (…)Kto zabija człowieka(…)” Nienarodzonego jakoś nie widzą jako „człowieka”…
nie bede sie odnosil do samego artykulu, ale skorzystam z okazji, ze porusza sie ten temat….
otoz – .kim sa dzisiejsi tak naprawde, liberalowie w polsce?
czyz to nie czasem, mowiac po imieniu, najgorszy sort dawnej komuny i postkomuny, ktorzy do spolki z dobranymi dosyc skrupulatnie kolaborantani starej solidarnosci, wszelkiej masci donosicieli i pracownikow SB nie stworzyli morderczego systemu, ktorego nadrzednym celem jest bogacic sie kosztem calego spoleczenstwa nawet za cene upadku tak ciezko wywalczonej niepodleglosci?
komunisci, ktorzy pastwili sie na tym narodzie od 44 roku poprzedniego wieku i wczesniej, aby jakos zatrzec ten trupi smrod, jaki wtedy pozostawili po sobie, nazwali sie liberalami….i robia, praktycznie dzisiaj dokladnie to samo, co wtedy ….
stworzono niemal perfekcyjny system mafijny, ktory sie do niedawna sam napedzal….a dzis wspomagany jest dodatkowo przez potezne sily z zachodu, ktorzy tylko przy nich mogli robic astronomiczne interesy …
to, co sie w polsce do 2015 roku dzialo, to byla po prostu grabiez panstwa za wszelka cene, nawet i ta najwyzsza, czyli upadku panstwa…
„”H…D…i kamieni kupa”, to piekna tego calego przedsiewziecia wizytowka …
Za sprawą ruchu Kukiz’15 liberałowie są (niestety) wiodącą siłą w Konfederacji, a powinni być w Polsce jedynie przystawką dla prawicy. Kiedy istniała Liga Prawicy Rzeczypospolitej, w 2007 roku, wiodącą siłą byli narodowcy, dalej chrześcijańscy konserwatyści a liberałowie byli tam dodatkiem. Jednak przez PiS prawica narodowa i chrześcijańska z LPR została zniszczona i skompromitowana, a lukę zajęli liberałowie, którzy sprytnie zrobili sobie monopol na kształt list Kukiz’15 w 2015 roku i wypłynęli na tym jako posłowie VIII kadencji. W Kukiz’15 był dyktat KoLibra, który wypromował na tym (mającym poparcie) ruchu swoich, a resztę „nieliberalną” wycinali . Przed 2015 ci dzisiejsi „kukizowcy” czy „konfederaci” nie byli bardziej znani ode mnie, ani też bardziej wybitni, tylko sztucznie wypromowano ich na „jedynki” z racji związków z czymś liberalnym. W sumie ostatnio też dużo „jedynek” to zwyczajnie lokalni prezesi partii, którzy przed 2018 mogli być mniej rozpoznawalni od kogokolwiek z KZM. Ja też ubiegałem się o start z Kukiz’15 i nawet nie zaprosili mnie na rozmowy, podczas gdy z miejsca 2, 4, 5, 6, 8 czy „ostatniego” startowali ludzie w ogóle nie znający się na polityce, którzy „nagle zaczęli się nią interesować” po sukcesie Pawła Kukiza (czytaj miał 20% – jest szansa na karierę w polityce). I to nie jest wycieczka do nikogo indywidualnie, ale do tego całego karierowiczowskiego środowiska. W 2015 zwyczajnie, ordynarnie, wycinano osoby lokalnie zaangażowane politycznie, ale popierające konserwatyzm, zaś liberałów także bezczelnie tam promowano, choć wcale nie popierali rzeczywiście tego całego JOW. Gdyby nie Kukiz’15 dziś w sejmie nie byłoby liberałów. Mogą się żreć „ci od Kukiza” i „ci od KORWiNa”, ale to zwykła liberalna „kłótnia w rodzinie”, którą godzi KoLiber (w którego szeregach są zarówno „kukizowcy”, „korwiniści” jak i „pisowcy”). Poznałem to środowisko od środka i wiem, że niewiele różnią się od PO czy PiS, zaś projektowi jednoczenia prawicy pod szyldem „Konfederacji” mogą w dalszej perspektywie jedynie zaszkodzić swoją głupotą i lewactwem obyczajowym.
Kiedyś w KoLibrze byli PiS-owcy, PO-wcy i UPR-owcy. Nie wiem jak obecnie, ale gdyby dalej tak było, to chyba by się pozabijali.
Doły KoLiber Lublin to dawny Kukiz’15 oraz KORWiN. Góra KoLiber (Warszawa) to PiS – teraz ta góra szuka haków na „tych z Kukiz’15”. Ci rzekomi „anty-systemowcy” nie przyjmują w swoje szeregi ludzi od lat działających w „anty-systemie”, można nie przejść „stażu” za krytykę prominentnych polityków PO. Przyjmują każdego, a w środku jest jeden wielki układ wzajemnej adoracji nie tolerujący własnego zdania. Tacy to z nich „wolnościowcy”. Mnie nie przyjęli, bo skrytykowałem prominentnego polityka PO i udostępniałem wpisy prof. Adama Wielomskiego o tym, że „W.Putin to Katechon” oraz, że „wolny rynek nie jest istotą prawicowości, ale liberalizmu” – od tych udostępnień poszła nagonka na moją osobę . Ponadto wymyślono na poczekaniu na mnie szereg bzdur, których nie chce mi się komentować. Jednym z takich powodów „nieprzyjęcia” było to, że znałem popularną piosenkę z radia i interesowałem się kinem, rzekomo w ich oczach „interesuje się głupotami”. Były jakieś posądzenia, że wiele miesięcy temu rzekomo miałem zbić jakiś kufel (co było kłamstwem) oraz to, że powiedziałem, że w moim wywiadzie miałem więcej wyświetleń od wywiadu szefa KORWiN Lublin, zięcia JKM (to stwierdzenie było ich zdaniem „znieważeniem go”). Pamiętajcie, nigdy nie mówcie o tym, że macie od kogoś więcej wyświetleń, bo go tym znieważycie. Jak pamiętam nasze spotkania KZM Lublin, to nie siedzieliśmy jak te psrtyjniaki, tylko obok polityki gadaliśmy też o filmach Quentina Tarantino, i nikt nie prześladował z tego powodu nikogo. Mieliśmy zainteresowania wszechstronne i wiedzę na każdy temat, a nie na jeden.
(…)W sumie ostatnio też dużo “jedynek” to zwyczajnie lokalni prezesi partii, którzy przed 2018 mogli być mniej rozpoznawalni od kogokolwiek z KZM.(…)
A która partia jest wolna od tej patologii?
„A która partia jest wolna od tej patologii?” Dlatego jestem za monarchią i pozbawieniem władzy jakiejkolwiek partii. To patologiczne organizacje wypaczające wszystko. Człowiek zamiast skupiać się na pracy, zajmuje się wojną o stołki, a to demoralizuje i w dalszej etapie „złoty chłopak” staje się taki sam jak reszta.