O wojnie 1920 r. pisze się najczęściej nadużywając wielkich liter – jako jakimś gigantycznym starciu cywilizacyjnym, w którym to Polska występowała ponownie (choć znów tylko we własnym mniemaniu) w obronie całej Europy przed niezliczonymi bolszewickimi. Równolegle zaś miałby to być tylko jeden z wielu konfliktów z imperializmem rosyjskim, potwierdzający tylko nieuchronną wrogość obu nacji, odporną na wszelkie ideologiczne odmiany. W obu tych wizjach (równie nieprawdziwych) nie ma zupełnie miejsca na dostrzeganie w starciu polsko-bolszewickim aspektu, który bez wątpienia w nim był, ale ani wówczas, ni później niemal nikt się nie chciał do niego przyznać. Tymczasem wojna 1920 r. była TAKŻE polską wojną domową.
Nie ocaliliśmy Europy
Zostawmy na boku rojenia o „ocalaniu Europy”. Żadne dowody – ni z dokumentów, ni przede wszystkim z przygotowań bolszewickich nie świadczą, by celem wojny po ich stronie było coś więcej niż zakończenie wojny z Polską, obalenie w niej rządów uznawanych za „burżuazyjne” i ustanowienie Polskiej Republiki Rad, oczywiście okrojonej na rzecz radzieckiej Ukrainy i Białorusi, a także i Litwy i… Niemiec. Osławiona frazeologia o „trupie pańskiej Polski” po którym zwycięska Armia Czerwona miała iść na Zachód – była właśnie wyłącznie… frazeologią frontowych rozkazów. O tym, że celem była Polska i tylko Polska – świadczą przede wszystkim zmobilizowane przez Lenina i Trockiego siły, w pierwszej linii liczące wg optymistycznych szacunków nie więcej niż 146 tysięcy bagnetów i szabel[i], co wprawdzie daje dla pełnych stanów dywizji, armii i korpusów jakieś 850 tys. do miliona ludzi, niemniej sprowadza zmagania na froncie polskim do realnych rozmiarów.
Nie walczyliśmy z „rosyjskim imperializmem”
Również ustawianie wojny 1920 r. w pozycji kolejnej odsłony odwiecznego boju Polski z rosyjskim imperializmem – nie wytrzymuje krytyki, przede wszystkim ze względu na swój anachronizm. Wystarczy wszak uzmysłowić sobie/przypomnieć z kim naprawdę walczyliśmy – i jak to nawet wówczas było przedstawiane, nie mówiąc już o łamańcach i nieciągłościach współczesnej polityki historycznej. Oto bowiem „rosyjskimi imperialistami” mieli być w okresie wojny domowej Biali – i tak między innymi tłumaczono i tłumaczy się nadal nieudzielenie im przez Polskę wsparcia. Tymczasem Czerwoni byli wszak przynajmniej dla polskiej lewicy nie tylko przykładnymi internacjonalistami (co wówczas nie brzmiało bynajmniej tak szyderczo), ale wprost – kolegami z kawiarnianych stolików i wódczanych razgaworów po duszam. To w spłaszczonej wizji popłuczonej po IPN można przedstawiać takich Dzierżyńskiego i Marchlewskiego jako diabły wcielone i zdrajców, jednak dla towarzyszy z PPS, Piłsudskiego i jego otoczenia nie wyłączając – byli to po prostu dawni koledzy, polemiści, z którymi toczyło się zacietrzewione (jak to na lewicy…) spory, ale z którymi łączyło naszych socjałów więcej niż z endekiem Dmowskim, nie mówiąc o konserwatyście Kronenbergu.
W istocie więc, skoro już zupełnie świadomie i celowo polskie kierownictwo odrzuciło współpracę z siłami faktycznie rosyjskimi – to mieliśmy do czynienia nie np. z walką polskiej i rosyjskiej wizji organizacji Europy Środkowej (jak to się dziś, znowu anachronicznie przedstawia), ale z konfrontacją dwóch internacjonalizmów o proweniencji socjalistycznej. Tego umocowanego w polskim Belwederze, ale przecież z interesami polskimi nie mającego nic wspólnego i na tego na rosyjskim Kremlu, ale także nie kierowanego wcale przez Rosjan, tylko mieszankę narodowością, z widocznym udziałem Polaków (i nadreprezentacją innej, jednej nacji…). To w wyniku tego sporu w rodzinie polsko-litewski ex-socjalista wbrew wszelkim wymogom polskiej racji stanu, a także z urąganiem zasadom sztuki militarnej podjął działania na rzecz umocowania innego około-socjalisty u władzy w Kijowie, co jednak ostatecznie uniemożliwili post-socjaliści z Moskwy. Gdzie tu miejsce nie tylko na imperializmy, ale w ogóle na myślenie w kategoriach narodowych? Po prostu, towarzysze Piłsudski (z Petlurą), Marchlewski, Dzierżyński, Łągwa, ci z prawicy PPS i ci z lewicy tej partii oraz z SDKPiL kontynuowali swój dawny spór o FORMĘ organizacji polskiej republiki socjalistycznej.
Polacy idący na Warszawę w szeregach Armii Czerwonej (a sama polska Zachodnia Dywizja Strzelców liczyła w linii bojowej co najmniej 8.000 bagnetów) z całą pewnością nie czuli się forpocztą rosyjskiego imperializmu. Przeciwnie, mieli prawo uważać, że to oni (a nie kunktatorzy z PPS itd.) zadali mu ostateczny, zwycięski cios. Czemu więc nie oni mieliby korzystać z owoców tego zwycięstwa i zorganizować życie polityczne i samo państwo w Polsce?
Czynnik narodowy
Z perspektywy 100 lat faktycznie interpretuje nawet wczesne republiki rad – już jako pełzającą formę Związku Sowieckiego w wydaniu stalinowskim, a więc zdecydowanie bliższego utożsamieniu z rosyjską (choć ściślej – raczej eurazjatycką) rolą geopolityczną. Była to jednak zmiana, która nastąpiła co najmniej 20 lat po wydarzeniach z lata 1920 r.! Wówczas zresztą jednym z ważniejszych elementów oddziaływania na lud polski – było przekonanie go, że to żadną miarą nie wraca car-wyzwoliciel – wiadomo, ten dobry, który dał wolność od panów i pewnie by dał ziemię, gdyby go nie zabili – tylko właśnie ci niedobrzy Żydzi-carobójcy. Takie przedstawienie sprawy ułatwiali zresztą sami bolszewicy, a dokładniej kształt powoływanych przez nich Rewkomów, dla ludu polskiego z miejsca obcych przez nadreprezentację mniejszości narodowych[ii]. Nawet bowiem, jeśli dla polskiego chłopa pojęcie „ojczyzna” bywało tylko pustym słowem z repertuaru dziedziców – to całkiem nieźle tenże sam chłop rozpoznawał kto swój, a kto obcy. I dokładnie ten sam mechanizm zadecydował wszak o zwycięstwie Czerwonych w samej Rosji! Wszak po chwili wahania chłop rosyjski, acz życzliwie usposobiony dla władzy dającej ziemię i mówiącej o pokoju – zdecydował się ostatecznie o wyborze strony dopiero, gdy zobaczył idących na Matkę Ruś Francuzów, Anglików, Japończyków, Polaków, Finów i innych bezbożników niekłaniających się ikonom.
Właśnie niedocenienie komponentu etnicznego przez wynarodowionych, zeświecczonych Żydów stanowiących motor rewolucji bolszewickiej – stanowiło o jej porażce na ziemiach polskich. W dodatku zaś zawiniła… aktywność Polaków i ich zaangażowanie w bolszewizm. Polacy byli traktowani jako jedna z głównych sił antycarskich w Rosji („Żyd i Polak zgubią Rosję” – trafnie przewidywał Dostojewski), stąd entuzjastycznie rzucili się w wir przygotowań rewolucyjnych, a następnie w tworzenie zrębów nowej władzy – stąd właśnie… stracili wpływ na sytuację w Warszawie i bezpośredni związek z polską klasą robotniczą, wracając w 1920 r. już jako obcy.
Polska Republika Rad – wstydliwa dla lewicy?
„Nam szepcą: Polska – święta rzecz, więc polskim panom służyć… I chłopską krew, a pański miecz dla dobra kraju użyć. A my odkrzykniem: wara wam, roboczej krwi złaknionym, od naszych bram – wszak wstaje „cham” i wali wasze trony. Nie wrogiem naszym obcy lud – czy padły, czy zwycięzca. Nam wrogiem ten, co dzierży knut – obcy czy „swój” ciemięzca.” – śpiewali idący na Warszawę czerwoni, ale niewątpliwie Polacy. O ich niepowodzeniu zadecydowała przede wszystkim przegrana militarna, bo też świadomościowo nawet zaniepokojeni posłowie ludowi raportowi, że przynajmniej dla części chłopów zachodziła po prostu jakaś powtórka z powstania styczniowego – przyszli panowie, mówili coś o Polsce, a potem wróciły Ruskie i Żydy i panów pogromiły… Równocześnie błędem byłoby jednak założenie, że ewentualna Polska Republika Rad, przy całym swej kadłubowości i zażydzeniu – nie byłaby Polską. Jakąś kulawą formą polskości – nadal by jednak zapewne była, podobnie przecież, jak udało się to innym republikom sowieckim. Jest niekwestionowaną zasługą armii, Kościoła i ludu polskiego, że tak się nie stało – a zasadniczy problem co zrobić z pamięcią o wojnie domowej 1920 r. pozostał po stronie polskiej lewicy.
Właściwie poza latami 50-tymi starano się nie eksponować udziału Polaków w tamtych zmaganiach po stronie bolszewickiej, zgodnie z ogólnym zapisem, że tamta wojna niby była, była zła i wina była oczywiście po stronie polskiej burżuazji, ale… najlepiej w ogóle o tym nie wspominać. Tzn. Julian Marchlewski miał np. swój pomnik we Włocławku, a Feliks Dzierżyński w Warszawie – ale tak nie całkiem za Polrewkom, tylko tak ogólnie, za całokształt. Również w życiorysach herosów nowej świadomości, jak Rokossowskiego czy Świerczewskiego – poza okresem stricte stalinowskim wątków walk na froncie polskim może nie ukrywano, ale z pewnością nie eksponowano. A zatem władze komunistyczne post factum same zaakceptowały niekorzystny dla nich podział ról w wojnie 1920 r., w której polskim Czerwonym przypadła niemiła rola nowych Radziejowskich. Paradoksalnie, pozostało to pewnym obciążeniem dla nowej politpropagandy, pomimo jej wszystkich uproszczeń. Jak bowiem wytłumaczyć np. ujazd w najeździe na Polskę jednego z bohaterów kultu Wyklętych, Bolesława Kontryma- Żmudzina?
Dziś o marszu polskich czerwonych na Warszawę w ten sposób myśli tylko margines marginesu nie-systemowej lewicy w Polsce, zadowalając się najczęściej puszczając „Taczanki” i „Konarmiejskiej” 15. sierpnia. Wymiar ma to mniej więcej taki, jak równie poważne płacze tzw. ideowej prawicy polskiej nie mogącej przepracować myśli czy pod Grunwaldem właściwiej byłoby walczyć po stronie polskiej – czy może jednak chrześcijańskiej? Dowodzi to tylko jak kluczowy także dla elementarnego ładu psychicznego – pozostaje faktor narodowy, bez którego współcześni poniewierani są wiatrami ideologii i teorii, nieważne, komunistycznych, czy „legitymistycznych”, podczas gdy w 1920 r. prosty chłop polski wiedział tylko gdzie są swoi, a gdzie obcy. I to mu wystarczyło do podjęcia decyzji jak najbardziej politycznej.
To, że ten sam chłop został potem przez tych samych swoich bezlitośnie oszukany i upodlony, a ci pobici wówczas obcy przepracowali popełnione błędy i powrócili z uzupełnioną ofertą – pozostaje istotnym do przepracowania tematem na inne rocznice…
Konrad Rękas
[i] Jak podawał rzetelny historyk tamtych czasów, gen. Marian Kukiel w swej „Bitwie Warszawskiej”, rzeczone stany RKKA to:
- V Armia – 24 tysiące bagnetów i szabel,
- XV Armia – 20 tysięcy bagnetów i szabel,
- III Armia – 18 tysięcy bagnetów i szabel,
- XVI Armia – 25 tysięcy bagnetów i szabel,
- Grupa Mozyrska – 10 tysięcy bagnetów i szabel,
- Odwód Frontu – 7 tysięcy bagnetów i szabel.
Dodatkowo podporządkowane Tuchaczewskiemu:
- XII Armia – 18 700 bagnetów i szabel,
- I Konarmia – 22 tysiące bagnetów i szabel.
W sumie 146 tysięcy bagnetów i szabel.
Dla nieco wcześniejszego okresu (koniec działań majowych) sam Tuchaczewski w swoim „Pochodzie za Wisłę” podaje stan walczących Frontu Zachodniego na 104.075 bojców, w tym 48.837 bagnetów i 3.456 szabel,
[ii] Tymczasowy Komitet Rewolucyjny Polski tzw. „Polrewkom”:
Przewodniczący: Juljan Marchlewski,
Sekretarz: Edward Próchniak Członkowie: Feliks Dzierżyński, Feliks Kon, Józef Unszlicht
Wydziały TKRP, od 4.8.1920 i później:
Wydział Administracyjny: Jakób Dolecki-Fenigstein,
Wydział Agitacji, Propagandy i Informacji: kierownik Tadeusz Antoni, zastępca Tanenbaum, kierownik biura Borowski;
Wydział Aprowizacji: Keine, być może potem wydział włączono do Wydziału Rolnego;
Wydział Finansów: Fesiuk;
Wydział Gospodarki: Płachow;
Wydział Leśnictwa: kierownik Stanisław Feliks Bobiński (1882-1937);
Wydział Łączności: Samsonow;
Wydział Oświaty [Ludowej]: kierownik Jadwiga Heltmanowa ;
Wydział Przemysłu: kierownik Bernard Zaks, członkowie Jakub Binderman, Aleksander Kon, Gold, Hercberg, Zyngier;
Wydział Rolnictwa: kierownik Stefan Heltman ;
Wydział Sprawiedliwości i Bezpieczeństwa Publicznego: kierownik Stanisław Pilawski, członkowie Dawid Rubinstein, Zygmunt Mars-Marsalski;
Wydział Wojskowy: kierownik Adam Jabłoński;
Wydział Związków Zawodowych: kierownik Józef Józefowicz;
Inne komórki TKRP: komendantura: Sawkow, radiostacja: Cygankow, stacja telegraficzna: Artymow, tabor samochodowy: Kalimow, więzienia: Bolesław Paczuski.
Pełnomocnik ds. odbudowy kolei, „pełnomocny komisarz dróg żelaznych„: Franciszek Klepacki.
Białostocki Powiatowy 16.8 → Obwodowy Komitet Rewolucyjny (28.7-22.8)
Prezes: J. Oszerowicz;
Sekretarz: Kowalski: Mojżesz Becker;
Komendant wojskowy: Szypow → 6.8 Mieczysław Łoganowski ;
Znani członkowie: Wincenty Daszuto, Cieślak, Marjański, Namnek, Ryc, Zander;
Kierownik Wydziału Skarbowego: Ch. Fajkin.
Białostocki Obwodowy Trybunał Rewolucyjny: przewodniczący Stanisław Pilawski, zastępca Zygmunt Mars-Marsalski, członkowie Ludwik Ogilba, Bagiński.
Inne Komitety [Wojskowo]-Rewolucyjne
Biała Podlaska: przewodniczący Permiakow, sekretarz Szulim Winograd, Grochowski, Frydman, Guriew;
Bielsk Podlaski: przewodniczący? Józef Lewartowski* (wł. Aron Finkelstein0;
Janów Podlaski: komendant milicji Lejb Sztejnklaper;
Konstantynów: przewodniczący Zelman Goldring, członkowie m.in. Hersz i Rywel Goldringowie;
Łapy: członek Marceli Nowotko;
Łomża: przewodniczący Marian Stokowski-Szymański;
Łuków: sekretarz Piasko;
Międzyrzecz: Stanisław Dyduch, Sane Szersznajder, Michał Hać, Piotr Prokopiuk, Grzegorz Romaniuk;
Ostrów Mazowiecka: przewodniczący Leon Stybliński;
Parczew: prezes Estera Ruchla Frajberg,, komisarz Herszberg;
Radzyń Podlaski: Aleksander Zamyłko (przewodniczący), członkowie Jakub Borkowski, Zygmunt Domagalski, Antoni Domański, Stanisław Dyduch, Piotr Falkowski, Józef Karpiuk, Emil Kiryluk, Feliks Krupski, Aleksander Łuczyński, Zofia Zamyłko, Gawrysz[cz]uk, Wajnbuch;
Siedlce: przewodniczący Bernadiuk lub Józef Lewandowski, sekretarz Abram Grünspan,
Węgrów: przewodniczący J. Korzeniewski, członkowie m.in. W. Roguski
Wysokie Mazowieckie: przewodniczący Franciszek Perkowski, sekretarz Mikołaj Pietrow, członkowie Marceli Nowotko, Dankiewicz, Filipow.
Łącznie – ok 70 lokalnych Rewkomów.
Komitety Rewolucyjne w podziemiu lub nieujawnione:
Lublin: F. Bąk (milicja), L. Frydmanówna (dział wywiadowczy), S. Kowalski (poczta i telegraf), A. Mirosławski (gospodarka), J. Purc (kolejnictwo), A. Szybkowski (przemysł), H. Zygmuntówna (oświata i rolnictwo), Fajwel Śliwka, M. Wykusz (faktycznie agent polski).
Polska Armia Czerwona
Dowódca: Roman Łągwa,
Komisarz: Stanisław Budkiewicz,
Szef sztabu: Gruszecki,
Przewodniczący Trybunału Wojskowo-Rewolucyjnego: Adam Bardziński.
– źródło: dzięki uprzejmości dws.org.pl
Sz.P.Rekas,ze zdziwieniem przeczytalem zalaczone dane o liczebnosci wojsk Armii Czerownej.
I to mial byc te „potop bolszewicki”,ktory pozniej wg.roznych fantastow mial isc dalej na Berlin i Paryz?.146 tys.wojakow z taczankami?.Po prostu smieszne.
Tak. To że wojska bolszewickie szumnie nazywały się „frontami” i „armiami” nie przekładało się na ich liczebność. Z Wojskiem Polskim było podobnie, również „armiom” i „dywizjom” daleko było do regulaminowych liczebności tych związków. Ogólnie, siły polskie zaangażowane na froncie wschodnim były nawet liczniejsze od bolszewickich, tyle że były rozproszone, za to „fronty” Tuchaczewskiego i Jegorowa działały na wąskich odcinkach, mając dzięki temu miejscową przewagę, a nacierając cały czas uniemożliwiali Polakom przegrupowanie się aż do linii Wisły, gdzie przyszykowano przeciwko Bolszewikom świeże siły. Te liczby świadczą też o tym, że bajki propagandowe o „bitwie która ocaliła Europę” są co najmniej śmieszne