Rękas: Piłsudski i Stalin – ci, których nie było pod Warszawą

To się niepotrzebnie zlewa w polskiej świadomości, podczas gdy w istocie bitwa warszawska (czyli obrona, a następnie kontrofensywa polska na przedpolach stolicy) i cała operacja warszawski-puławska – to nie są synonimy. Pierwsza była częścią drugiej.

Dla bitwy warszawskiej decydujący był opór i zdecydowane dowodzenie gen. Władysława Sikorskiego, a przede wszystkim zmysł strategiczny objawiony niespodziewanie przez gen. Józefa Hallera we współpracy z gen. Władysławem Zagórskim, którzy wyczuli najlepszy moment dla przejścia 5 Armii do działań ofensywnych. Zgodnie ze stanem wiedzy wojskowej na rok 1920 – Warszawę od wschodu można było zdobyć na dwa sposoby: Dybicza, czyli atakiem na wprost (który zakładał – jak zwykle błędnie – Piłsudski) oraz Paskiewicza, czyli obejściem od zachodu, przy kierunku natarcia na Płock. Gdyby Sikorski nie wytrzymał nad Wisłą i Wkrą i gdyby Haller z Zagórskim nie przekonali go do kontrnatarcia (w chwili, gdy Piłsudski sam stał w miejscu i wszystkim zainteresowanym kompletnie bez sensu zalecał dokładnie to samo) – przegralibyśmy nie tylko bitwę warszawską, ale i wojnę 1920 roku.

Cała operacja nadwiślańska to zaś tylko i wyłącznie zasługa gen. Tadeusza Rozwadowskiego, zepsuta niestety przez Piłsudskiego i to podwójnie: najpierw przez zmianę planów (rezygnacja z szybszego, płytszego kontruderzenia spod Garwolina na rzecz szerokiego obejścia od Puław, które ostatecznie poszło w próżnię) oraz przez niewolnicze trzymanie się na ślepo założonych terminów i nieprzyspieszenie kontrofensywy (mimo ponagleń Rozwadowskiego i Hallera, znających przecież lepiej sytuację w polu), przez co nie uzyskała ona strategicznego celu – likwidacji sił bolszewickich w kotle warszawskim.

W istocie bowiem Piłsudski pozował na wielkiego napoleończyka, a nie rozumiał fundamentalnej zasady wojny Bonapartego – że celem bitew nie jest samo ich wygrywanie, tylko niszczenie zdolności strategicznej przeciwnika.

Co przegraliśmy w 1920 r.

Przez błędy Piłsudskiego trzeba było cały zabieg powtarzać jeszcze raz nad Niemnem (gdzie zresztą też popsuł plan Rozwadowskiego), na szczęście sytuacja polityczna przeważyła się na korzyść Polski i bolszewicy, zapewne także zrażeni przebiegiem kampanii polskiej – woleli wrócić do rozmów pokojowych. Tych samych, które Piłsudski zerwał rok wcześniej WYŁĄCZNIE dla ulokowania w Kijowie namaszczonego przez międzynarodowe środowiska masońskie starszego stopniem brata, Semena Petlurę. Post factum mogli sobie piłsudczycy opowiadać co wola, ale cała wyprawa kijowska, która sprowadziła nam bolszewików pod Warszawę – była z gruntu sprzeczna z elementarnymi zasadami wojny (zwłaszcza napoleońskiej). Jej cel był WYŁĄCZNIE polityczny – instalacja Petlury. Gdyby bowiem chodziło o zwycięstwo wojskowe – należało przede wszystkim spróbować oskrzydlić i rozbić (niechby i nacierając przez Ukrainę, ale na północny, a nie południowy wschód) armie bolszewickie koncentrujące się na Białorusi. Piłsudski jednak nigdy żadnym żołnierzem, a co dopiero wodzem nie był – i dotkliwie to udowodnił, tak pod Kijowem, jak i pod Warszawą.

Oczywiście jednak, dla opinii publicznej per saldo ważne było samo ocalenie Warszawy, no i finalny koniec wojny – jednak z czysto militarnego punktu widzenia operacja warszawsko-puławska była przedsięwzięciem niewykorzystanych możliwości. W międzyczasie przegraliśmy plebiscyt na Warmii i Powiślu, straciliśmy Zaolzie, a nasze zaangażowanie na Śląsku było niewspółmiernie małe wobec znaczenia tego regionu dla Polski. Gdybyśmy nie bawili się w lożowe zlecenia w Kijowie – być może moglibyśmy rozwiązać problem zupełnie niepotrzebnej państwowości auksztockiej w Kownie itd. Niemal wszystko, co mogło się wydarzyć ZAMIAST tej nieszczęsnej wojny 1920 roku – mogło dać znacznie korzystniejsze rezultaty sprawie polskiej i naszej racji stanu.

Lekcja 1920

Również kończące wojnę rokowania ryskie – nie zostały przez Polskę wygrane i jest już wyjątkową bezczelnością piłsudczyków uciekanie od odpowiedzialności za ten fakt. Za wynik negocjacji z bolszewikami odpowiadają bowiem – dokładnie w tej kolejności: Józef Piłsudski, naczelnik państwa, Eustachy Sapieha, konserwatysta, niewątpliwy piłsudczyk, minister spraw zagranicznych, Jan Dąbski, ludowiec, piłsudczyk (wówczas), wiceminister spraw zagranicznych, szef delegacji polskiej na rokowaniach. Z całej tej trójki jeden Piłsudski sądził, że wie co robi – i znowu się mylił, opierając na nadziejach na wznowienie wojny już za kilka lat, w domniemanie korzystniejszych warunkach, już wówczas suflowanych swojej agenturze w Polsce przez brytyjskiej kręgi polityczne. Biedny naczelnik nie mógł (?) wiedzieć, że opowieści o kolejnej interwencji przeciw bolszewikom na czele z Polakami – będą stałym elementem brytyjskich negocjacji handlowych z Moskwą przez następne naście lat. A kiedy to Piłsudski zrozumiał – sam ostatecznie zawarł układ z Sowietami rządzonymi już przez Stalina.

I to była zresztą swoista klamra – że tych dwóch przywódców, których w 1920 r. nie było pod Warszawą, ostatecznie porozumieli się w sposób geopolityczny, który i wcześniej, i później mógł obu państwom oszczędzić wielu nieszczęść, strat i pomyłek. Niestety, zgodnie z logiką naszych dziejów – to ten czarny pakiet jeszcze nie raz został powtórzony…

Konrad Rękas

Click to rate this post!
[Total: 14 Average: 5]
Facebook

1 thoughts on “Rękas: Piłsudski i Stalin – ci, których nie było pod Warszawą”

  1. Tymczasem nasi narodowcy biegają ze sprejem i wymalowują graffiti Piłsudskiego oraz Dmowskiego obok siebie. Taki mamy klimat.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *