Jörg Kukies – sekretarz stanu w Kancelarii Federalnej RFN i główny doradca kanclerza Olafa Scholza w imieniu swojego pryncypała oświadczył, że Niemcy zgodzą się na dalszy proces rozszerzania Unii Europejskiej i przyjęcia do niej nowych państw, ale pod warunkiem zgody państw członkowskich na gruntowną rewizję traktatów unijnych. Zapewne nie pomylę się stwierdzając, że głównym adresatem niemieckiego ultimatum jest Polska.
Gdy pod koniec sierpnia 2022 roku w czeskiej Pradze kanclerz Olaf Scholz wygłosił swoją mowę programową o konieczności gruntownej reformy Unii Europejskiej, to na tych łamach zwracałem uwagę, że największym mankamentem tego planu jest obligatoryjna zasada jednomyślności wymaganej do przeprowadzenia reformy traktatowej. Niemcy żądają bowiem przekształcenia UE z konfederacji państw w państwo federalne, gdzie główne decyzje dotyczące polityki zagranicznej i obronnej mają zapadać większością głosów, a czemu dodatkowo ma jeszcze służyć faktyczne powołanie wspólnej europejskiej armii. Projektowi temu przeciwstawiają się tylko Polska i Węgry, a być może, że zawetują go także Włochy pod nowym kierownictwem Giorgii Melloni. Przypuszczałem, że środkiem nacisku na Warszawę i Budapeszt będzie wypłata pieniędzy europejskich z KPO, która ma postawić pod ścianą biedniejsze kraje wschodniej UE, w tym Polskę.
Stwierdzenie głównego doradcy Olafa Scholza Jörga Kukiesa wskazuje, że Niemcy postanowili sięgnąć po „argument atomowy”, stawiając na ostrzu noża możliwość przyszłego przyjęcia do Unii Europejskiej Ukrainy. Powiem szczerze, że gdybym to ja był premierem RP, to te nowe niemieckie ultimatum nie zrobiłoby na mnie żadnego wrażenia, gdyż zupełnie nie widzę obecnej Ukrainy w UE, choćby ze względu na jej stan ekonomiczny i poziom korupcji. Nie życzę zresztą Ukraińcom tak źle, aby ich zapisać do europejskiego kołchozu. Myślę jednak, że na rządzie PiS – którego oficjele sami się deklarują jako „słudzy narodu ukraińskiego” – argument ten może zrobić mocne wrażenie. PiSowcy właśnie usłyszeli, że mają taką alternatywę: albo europejskie państwo federalne z Ukrainą, albo zachowanie modelu konfederacyjnego, ale bez Ukrainy. Biorąc pod uwagę, że dla Kijowa rząd Mateusza Morawieckiego doprowadził na skraj zagłady budżet naszego państwa i rozdał połowę posiadanej przez naszą armię broni, wybór ten dla rządzących Polską autentycznie może być trudny, wręcz dramatyczny. Ultimatum niemieckie oznacza, że testament Giedroycia można będzie zrealizować wyłącznie kosztem utraty suwerenności przez Polskę, a jak twierdzą giedroyciowcy, „Nie ma wolnej Polski, bez wolnej Ukrainy”. Właśnie to jest jeden z tych momentów, gdy cieszę się, że nie mam w moich genach ani jednego śladu tradycji politycznej paryskiej „Kultury” i tzw. opozycji demokratycznej w PRL.
Inna sprawa, że PiS i tak coraz bardziej jest pod ścianą. Media donoszą, że premier Morawiecki na posiedzeniu rządu stwierdził, że bez pieniędzy unijnych z KPO polski budżet rozleci się. Stąd pomysł, aby nakładów na zbrojenia nie wliczać do deficytu budżetowego – tak jak gdyby inny sposób zarachowania tych pieniędzy obiektywnie zmienił fakt, że grozi nam bankructwo. Swoją drogą, to Mateusz Morawiecki już kilka tygodni temu bąknął, że teoretycznie Państwo Polskie może stać się niewypłacalne. Jeśli do licznych programów „plusowych” doliczymy przyjęcie do polskiego systemu świadczeń socjalnych kilku milionów uciekinierów z Ukrainy i zbliżającą się zapewne nową falę uciekinierów z powodu braku prądu, wody i ciepła – wywołanych przez rosyjskie ataki rakietowe na największe miasta – to trudno się dziwić, że nasz narodowy budżet po prostu wali się.
Czy Olaf Scholz coś osiągnie za pomocą swojego ultimatum? Jestem w tej kwestii pesymistą, co należy rozumieć, że obawiam się, iż osiągnie kapitulację strony polskiej. Skoro bez pieniędzy unijnych – co przyznaje polski premier – budżetowi grozi katastrofa, to pytanie nie brzmi czy, lecz jak będzie wyglądała kapitulacja? Jeśli, za wskazaniem Berlina, Bruksela wstrzyma wypłaty dla Polski, to nasz kraj zbankrutuje. Zabraknie pieniędzy na programy plusowe, czyli na opłacenie przez partię rządzącą roszczeń socjalnych swojego elektoratu. Nie oszukujmy się, ¾ elektoratu PiS głosuje na tę partię z przyczyn socjalnych, a nie „programu” (którego?) czy głoszonego przez nią jarmarcznego patriotyzmu. Nie będzie programów plusowych, to nie będzie głosów. A wtenczas w wyborach za niecały rok opozycja zmiecie rządy Prawa i Sprawiedliwości. Przyszły rząd pod przywództwem Donalda Tuska, Szymona Hołowni czy kogokolwiek innego natychmiast przyjmie ultimatum Scholza. Nie, nie dla Ukrainy, lecz dla odblokowania pieniędzy z KPO i ratowania budżetu. Druga możliwość jest taka, że obawiając się dojścia do władzy opozycji – i nieuniknionych wtenczas rozliczeń za okres pisowskich „błędów i wypaczeń”, a także utraty ciepłych rządowych posadek – PiS samo skapituluje i zgodzi się na zmianę traktatów unijnych. Wtenczas rządowa telewizja natychmiast ogłosi kolejny „historyczny sukces” rządu, który uratował budżet i „stworzył podwaliny pod nową Europę”, a przy okazji obstalował dla Ukrainy członkostwo w Unii Europejskiej.
Słowem, obawiam się, że niemieckie ultimatum będzie skuteczne. Będzie, ponieważ jest to już ultimatum podwójne. Dotyczy ono wypłaty funduszy europejskiej w sytuacji, gdy Mateusz Morawiecki rozdał więcej niż miał, a także przyszłości europejskiej Ukrainy, co w oczach wyznawców doktryny Gieroycia, którzy w opozycji naczytali się paryskiej „Kultury”, stanowi niezwykle mocny argument. Osobiście sądzę, że robiąc dobrą minę do złej gry rząd RP ostatecznie skapituluje przez ultimatum Olafa Scholza. Grupa rekonstrukcyjna sanacji tym się bowiem różni od sanacji właściwej, że nigdy nie ogłosi, że „jest tylko jedna rzecz w życiu ludzi, narodów i państw, która jest bezcenna, tą rzeczą jest honor”.
Rekonstruktorzy są cieniem oryginału.
Adam Wielomski
Tekst został napisany 30 XI 2022 roku, przed formalną kapitulacją rządu Morawieckiego
Marzenia się spełniają, ale jako tragifarsa. Takie zdaje się jest marzenie Polaków o byciu częścią zachodu i Ukrainie broniącej nas przed Rosją. Będziemy rozgrywani przez obie strony. Wszak taki los człowieka który marzy o poddaniu się ochronie jak dziecko. Dorosli nim kierują. A Polacy marzą być ochraniani przez dwa narody ktore dokonywały na nich jeszcze nie tak dawno ludobójstwa.
PiS sprzeda honor, ale będzie to pisowski honor w zamian za należne Polsce środki z KPO. Wbrew temu co sugeruje Profesor, polityka PiSu względem Unii to – jak mawiał Talleyrand – żadna zbrodnia, to błąd (polityczny). Kaczyński z Ziobro będąc władzą wykonawczą chcieli rządzić i sterować ręcznie polskimi sądami i trybunałami. Polska prawica ma poważny problem polegający na tym, że zamiast sama dać po łapkach Kaczyńskiemu i Ziobrze za zniszczenie w Polsce zasady trójpodziału władz, będzie musiała patrzeć jak w/w politycy będą będą dostawali po łapkach od organizacji międzynarodowej zwanej Unią Europejską… A ponieważ idea trójpodziału władz jest na polskiej prawicy często niezrozumiała to być może będzie się władza zastanawiała jak zamiast Unii Europejskiej doszlusować do Unii Euroazjatyckiej przejmując stamtąd wzory reformowania sądownictwa powszechnego, administracyjnego i konstytucyjnego. Być może nawet przeprowadzą ogólnonarodowe referendum z pytaniem którą unię wybrać ?
A teraz serio: głupota rządzących zawsze dużo kosztuje rządzonych. Problem z KPO to bynajmniej nie kwestia suwerenności, jak płaczą prawie wszyscy na prawicy, to problem nieracjonalnie uprawianej polityki. Albo przestrzega się statutu danej organizacji albo nie – i ponosi się konsekwencje. Ale, jak to w Polsce bywa, naród będzie się spierał: czy Kaczyński i Ziobro to gorący patrioci czy polityczni dyletanci ? Z tym pytaniem rodacy pójdą do wyborów parlamentarnych.
Janusz Lewandowski, Donald Tusk i Jerzy Buzek to Dmowscy XXI wieku.
Kluczowe jest stanowisko polskiego społeczeństwa, wygląda że nie rozumiejącego jak ważna jest wolność, suwerenność.