— W Europie jest wiele wspaniałych stadionów. W Paryżu, Pradze, Berlinie, ale właśnie warszawski Stadion Narodowy wystąpił w nowej roli. W czwartek zakończyły się tam zmodelowane za pomocą komputerów ćwiczenia obrony przed hipotetycznym atakiem Rosji na Zachód. Więc dlaczego właśnie w Warszawie? Takie pytanie zadają sobie na pewno analitycy. A czy Pan profesor zna odpowiedź na nie?
— Prawdę mówiąc, jest mi ciężko odpowiedzieć na to pytanie w sposób absolutnie pewny, ponieważ nie byłem pośród tych, którzy podejmowali takie decyzje. Można się tylko domyślać, że jest to związane z polityką zagraniczną, obronną, czyli nazwijmy ogólnie polityką bezpieczeństwa realizowaną przez obecną ekipę rządową, która uważa, że podstawą współczesnej polityki bezpieczeństwa Polski jest akcentowanie problemu zagrożenia rosyjskiego. To z jednej strony. A w związku z tym, z drugiej strony, chodzi o akcentowanie natowskiego zaangażowania w ewentualną obronę Polski przed tą agresją. Dlatego myślę, że nie jest to przypadkiem, że właśnie Warszawę wybrano na miejsce tych manewrów.
— Symulacja w trakcie organizowanych przez wojskowych NATO gier wojennych polega na reagowaniu na zagrożenie. Rosyjskie czynniki polityczne i wojskowe twierdzą wręcz odwrotnie, że to Sojusz Północnoatlantycki swoimi działaniami przy granicach Rosji stanowi zagrożenie dla bezpieczeństwa ich kraju. Do czego prowadzi ta licytacja?
— Czasami w polityce jest tak, że przedmiotu konfliktu i sporu realnie nie ma. Tym niemniej obie strony czują się zagrożone, w związku z czym bardzo chętnie ogłaszają to zagrożenie, licytują się nim, biorąc się za przedsięwzięcia mające na celu poprawę bezpieczeństwa i wzmocnienie potencjału w stosunku do strony przeciwnej. To z kolei powoduje reakcję tej strony przeciwnej i jest to mechanizm samonapędzającego się konfliktu. Ja odnoszę czasami wrażenie, że z takim samonapędzającym się konfliktem mamy w tej chwili do czynienia w stosunkach pomiędzy Zachodem a Rosją. I najgorszym planem, dla mnie, jako Polaka byłoby to, że gdyby nie daj Boże, w wyniku tej wzajemnej licytacji zagrożeń i gromadzenia różnego rodzaju środków, które mają służyć do obrony, do ataku bądź uprzedzenia zagrożenia, doszło do konfliktu zbrojnego, to niestety będzie się on dział na terytorium Polski. Myślę, że Polska powinna robić, co może, aby uniknąć eskalacji napięcia po obu stronach.
— A tymczasem dzisiaj w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” ambasador USA w Warszawie Paul Jones wymuszony był wyjaśnić redaktorowi Szułdrzyńskiemu. Zacytuję dwa fragmenty z tego wywiadu: „Rosja jest wielkim i ważnym państwem, odgrywającym kluczową rolę w globalnym, ale też amerykańskim systemie bezpieczeństwa.” I dalej: „Poczucie odpowiedzialności każdego nowego prezydenta wymaga, by współpracować konstruktywnie z każdym państwem, z którym można — jak mówił prezydent Trump — a specjalnie z tymi, którzy dużo znaczą dla światowego bezpieczeństwa i dla nas. Również w obrębie NATO istnieje oczekiwanie, by USA odgrywały kluczową rolę w relacjach z Rosją — z oczywistych powodów strategicznych. Jeśli pojawiają się jakieś obszary współpracy z Rosją, to trzeba to będzie ocenić pozytywnie.” Jak pogodzić tę wypowiedź amerykańskiego dyplomaty z obliczem wroga rysowanym właśnie w Warszawie?
— Myślę, że mamy tu do czynienia z dwoma równorzędnymi narracjami. Narracja, która miała miejsce, umownie mówiąc, na stadionie, jest to narracja jeszcze z czasów ekipy Baracka Obamy. Ćwiczenia te były prowadzone prawdopodobnie według projektu poprzedniej ekipy rządowej w Białym Domu, która uważała, że Rosja stanowi bardzo poważne zagrożenie dla NATO, również dla USA, w związku z czym przygotowywała się do ewentualnego odparcia ataku czy też uderzenia prewencyjnego.
Z drugiej strony wypowiedź amerykańskiego dyplomaty bardziej odzwierciedla stanowisko dyplomacji amerykańskiej po objęciu stanowiska prezydenta przez Donalda Trumpa, które jest zdecydowanie bardziej konstelacyjne i zmierza do stworzenia systemu równowagi sił w świecie.
Myślę, że dyplomaci lepiej odczytują sygnały z Białego Domu. Prawdopodobnie dostają je bezpośrednio pocztą z Waszyngtonu. Podczas, gdy do wojskowych tego typu pewne znaki i korekty polityki zagranicznej docierają z dużym opóźnieniem.
— Dziś zapowiedziano pierwszą rozmowę telefoniczną Putin-Trump. Jakie są Pana oczekiwania?
— Spodziewam się, że będzie to z jednej strony rozmowa o charakterze kurtuazyjnym, bo to będzie pierwsza rozmowa pomiędzy prezydentem a prezydentem. A po drugie, nie spodziewam się, żeby taka rozmowa telefoniczna miała charakter przełomowy. Raczej spodziewałbym się tego, że obaj prezydenci uzgodnią, że chcą się spotkać osobiście, najprawdopodobniej w jakimś neutralnym miejscu i porozmawiać o sytuacji międzynarodowej na świecie i na temat zmiany polityki „małej zimnej wojny”, która toczyła się między obydwoma krajami, na kierunek nowych perspektyw i możliwości współpracy. Jeżeli wynikiem tej rozmowy będzie konkluzja, że dojdzie do spotkania dwóch prezydentów na szczycie, to chciałbym, żeby to się stało.