„Donald Trump to pokój” pisałem przed wyborami w Stanach Zjednoczonych, zachęcając do głosowania na kandydata Republikanów, jak i pisałem to już po wyborach, gdy Hillarzyca Clinton została już odesłana w domowe pielesze. Tak, Trump to prawdopodobnie koniec konfrontacji amerykańsko-rosyjskiej, a to oznacza, że Polska nie będzie polem bitwy dla amerykańskich i rosyjskich dywizji pancernych. Trump to pokój dla Polski, Rosji i Europy.
Nie dla wszystkich jednak epoka Donalda Trumpa będzie czasem pokoju. Ameryka nie tyle będzie teraz krajem pacyfistycznym, co po prostu zmienia cele. Wrogiem egzystencjalnym przestanie być Rosja, a staną się nim Chiny. Jako Polak jestem oczywiście zachwycony tym, że moja podwarszawska zagroda nie będzie polem potencjalnej bitwy pancernej i cieszę się, że dotychczasowe moje obawy będą teraz przejmować mieszkańcy Korei. Skoro już gdzieś ludzie muszą wojować, to niech to będzie koniecznie na drugim krańcu półkuli.
Dlaczego Chiny, a nie Rosja? W czasie wojny domowej w Syrii zwracałem uwagę na dziecinny błąd w sztuce dyplomatycznej Baracka Obamy, który prąc do amerykańskiej interwencji zbrojnej w tym kraju, po stronie terrorystów islamskich, a przeciw legalnemu rządowi tego kraju, doprowadził do sytuacji, gdy w Radzie Bezpieczeństwa ONZ Rosja i Chiny wspólnie postawiły veto przeciwko amerykańskim planom bombardowania Syrii. Zaraz potem Moskwa i Pekin podpisały gigantyczne i wieloletnie porozumienie o dostawach syberyjskiego gazu do Chin. Oznaczało to, w obliczu amerykańskiego zagrożenia, przejście ponad sporami rosyjsko-chińskimi i stworzenie katechonicznej osi Moskwa-Pekin, która aspiruje do wspólnego kierowania Eurazją i wypchnięcia z niej amerykańskich wpływów. Amerykańska dyplomacja, dysponując wielkim wojskiem i jeszcze większymi pieniędzmi, nie jest merytorycznie najwyższej jakości. Metternich czy Talleyrand nie dopuściłby do powstania osi Moskwa-Pekin z powodu jakiejś tam Syrii. Obama błąd ten popełnił.
Donald Trump nigdy nie ukrywał, że za wroga numer jeden Stanów Zjednoczonych uważa Chiny. I ma rację. Państwo Środka stało się największą gospodarką świata, wyprzedzając Amerykę (wedle innych wyliczeń: zrównując się z nią) i jawnie zgłasza postulaty detronizacji Stanów Zjednoczonych z roli światowego lidera. Wielki projekt Nowego Jedwabnego Szlaku, w który Chiny gotowe są zainwestować nieprawdopodobną kwotę 500 miliardów dolarów, ma na celu połączenie szybkimi kolejami Chin z Europą, dzięki czemu towary z Szanghaju dojadą do Paryża w ciągu 48 godzin. Urzeczywistnienie tego projektu oznaczałoby zachwianie amerykańską dominacją na morzach, ponieważ transport morski utraciłby swoje dotychczasowe znaczenie. Chiny nie kryją się także z wolą detronizacji dolara jako waluty światowego obrotu gospodarczego, a to oznaczałoby, że Amerykanie nie mogliby dalej drukować pieniędzy na pokrycie swojego deficytu budżetowego, bez groźby wywołania inflacji.
Przy takim zagrożeniu globalnych interesów amerykańskich ze strony Chin, Donaldowi Trumpowi – i słusznie – Rosja wydaje się potęgą regionalną, o charakterze wyłącznie militarnym, która nie ma ani mocy, ani planów, aby usunąć Stany Zjednoczone z Eurazji, zadowalając się usunięciem Amerykanów z Ukrainy i z Syrii i jakąś formą renegocjacji sfer podziałów wpływów w najbliższym otoczeniu. Projekt Putinowski nie ma charakteru globalnego, nie stanowi zagrożenia dla Stanów Zjednoczonych. To projekt mocarstwa regionalnego, wraz z jego strefą wpływów w postaci państw postsowieckich i protekcji kilku państw z Rosją zaprzyjaźnionych. Za cenę zostawienia w spokoju Syrii i oddania wpływów na Ukrainie, Rosja może dać Donaldowi Trumpowi to, czego ten pragnie: rozerwanie sojuszu Moskwy z Pekinem.
W katechonicznej osi Moskwa-Pekin państwem silniejszym są oczywiście Chiny. Rosja posiada wielką armię i nieskończone zaplecze surowcowe, ale jej gospodarka nowoczesną i silną nie jest. Chiny nie mają wielkiej armii i specjalnie jej nie rozbudowują, stawiając – przynajmniej w tej chwili – na ekspansję ekonomiczną, zdając sobie sprawę, że przy ich potencjalne gospodarczym zbudowanie nowoczesnej armii jest możliwe w ciągu kilku lat. Problem tylko w tym, że Chiny nie mogą zrealizować swoich antyamerykańskich planów bez rosyjskiego wsparcia. Dlaczego?
Po pierwsze, dlatego, że Chiny nie zbudują Nowego Jedwabnego Szlaku bez porozumienia z Kremlem. Nie jest to możliwe ze względów geograficznych, gdyż nie można połączyć linią szybkiej kolei Paryża z Szanghajem bez poprowadzenia torów przez Rosję (wystarczy spojrzeć na mapę). Nowy Jedwabny Szlak ma mieć wprawdzie odnogę południową przez Iran i Turcję, ale to tylko plany, trudne do realizacji wziąwszy pod uwagę niestabilną sytuację w Turcji, Syrii, Iraku. Banda terrorystów islamskich może zniszczyć tory kolejowe i szlak handlowy zostałby przerwany. Nowy Jedwabny Szlak musi iść przez Rosją i tylko Putin może tę inicjatywę sparaliżować.
Po drugie, aby odejść od systemu z Bretton Woods, czyli rozliczeń światowych w dolarach, Chiny muszą mieć poważnego partnera od którego zaczną rozliczanie się z pominięciem dolara. Wielki kontrakt gazowy, o którym pisałem, jak również wymiana gospodarcza między obydwoma krajami wprost skłaniają, aby jako pierwsze od dolara odeszły Rosja i Chiny, licząc, że w ślad za nimi pójdą mniejsze państwa Eurazji. I ponownie tylko Putin może te chińskie plany pokrzyżować.
Donald Trump ma rację. Skoro uznaje, że największym zagrożeniem dla amerykańskiej hegemonii nad światem są Chiny, to musi rozerwać sojusz Moskwy z Pekinem za wszelką cenę. Donieck, Ługańsk, a nawet Kijów i Damaszek warte są tego, aby Putin powiedział „nie” w sprawie rewizji postanowień z Bretton Woods i w kwestii budowy Nowego Jedwabnego Szlaku. Syria i Ukrainy to szczegóły na mapie geopolitycznej świata. Chiny chcą ją dzisiaj zmienić, usunąć Stany Zjednoczone z handlu euro-azjatyckiego i przekształcić Amerykę w gigantyczną wyspę, od Labradoru po Ziemię Ognistą.
Adam Wielomski
Tekst ukazał się w tygodniku „Najwyższy Czas!”